niedziela, 10 sierpnia 2014

4

Charlie*

Uszykowałam się na dzisiejszy dzień. Dzisiaj sobota więc …wesołe miasteczko .Jupiiii….skaczę z radości. Nie za bardzo jestem zadowolona. Boję się okropnie tych kolejek górskich i innych karuzel śmierci.Zabrałam coś wygodnego .

d]



Zeszłam na dół do kuchni.Pracoholiczka dawno wyszła .Zrobię sobie śniadanko. Wyciągnęłam płtaki kukurydziane  i mleko. Później się tylko delektowałam posiłkiem.Po chwili przyszedł  sms, że Cass czeka już z chłopakami w parku. Że co?! Ci ludzie nie jedzą rano śniadania? Szybko umyłam naczynie, zabrałam klucze i wyszłam z domu. Byliśmy inaczej umówieni. Szłam szybkim krokiem przez ulicę. Przeszłam przez pasy i szłam parkiem. Zobaczyłam, że wszyscy siedzą przy fontannie i się śmieją. Hahaha …głupki jedne.

- Wam padło na czaszkę ? Ja o 8.00 rano jem śniadanie jak każdy normalny człowiek. – powiedziałam karząc ich wzrokiem, a oni ciągle chichotali .

- Ale nie przesadzaj… nie jest źle. Będzie gorzej po kolejce górskej. – powiedział  Zayn. Fuck… ja nie mam zamiaru tam wchodzić najedzona.

- Nie! Sami sobie będziecie jeździć na tym cholerstwie.

- Ktoś tu wstał lewą nogą – spojrzała na mnie Cass mówiąc to.

- Akurat dziś wstałam dwiema prawymi, ale ktoś musiał mnie wyciągnąć w sobotę rano z domu. – zmierzyłam ich wszystkich wzrokiem.

*Cass

Matko… Charlie jest jakaś nie w sosie. Ciekawe czemu? Ach tak! Jedną z wielu fobii Lotty jest lęk wysokości. No genialnie.

- Dobra, Charlie zgodziłaś się, to teraz nie wymyślaj. – hmm ciekawe, wcześniej to ja bardziej bałam się iść do tego wesołego miasteczka. Ale nie mogę się tak izolować od ludzi. Chłopcy mieli samochód a ja miałam mój kochany ścigacz. Lotta wcisnęła się do tyłu między Harrego i Nialla.

- Robimy wyścig! – wykrzyknął Lou zza kierownicy – jak wygram stawiasz mi watę.

- Pamiętaj, że to działa w obie strony. Ale ja nie chcę waty, jak wygram będziesz mnie nosił cały dzień. – powiedziałam z uśmiechem. Louis uśmiechnął się.

- Stoi. – włączył silnik, a ja odpaliłam moją hondę. Wystartowaliśmy, najpierw jechaliśmy łeb w łeb, a właściwie… maska w… przednie koło? Haha, bez jaj. Jednak po 10 minutach trafiliśmy na korek. Ze śmiechem śmigałam pomiędzy samochodami. W lusterku zauważyłam, że Louis wjechał na jakieś boczne drogi. O nie bejbe, ze mną nie wygrasz. Przyśpieszyłam i już po chwili wjechałam na parking. Dokładnie w tym samym momencie z drugiej strony wjechał Louis. Zaparkowałam obok niego.

- Czyli co? Ty mnie nosisz, a ja ci kupuję watę? – uśmiechnęłam się.

- Jasne – Lou odwzajemnił uśmiech i wziął mnie na barana. Całą siódemką podeszliśmy do wózka z watą.

- To jaką chcesz? – zapytałam wyjmując z tylnej kieszeni pieniądze.

- Niebieską, największą jaka może być. – powiedział Louis i poprawił mnie sobie na plecach. Zapłaciłam. Wata była naprawdę duża. Niall i Zayn też sobie kupili. Kiedy Louis otrzymał swoją watę poszliśmy dalej.

- To gdzie idziemy? – zapytał Harry podjadając watę Zayn’owi.

- Ja chcę tam! – wykrzyknęłam, wskazując na ogromny roller coaster. Złamałam patyk od jakiegoś drzewa, obok którego przechodziliśmy i rzuciłam daleko przed siebie. – Louis, aport! – wszyscy parsknęli śmiechem, z Louisem włącznie.

- Wiecie… – mruknęła Charlie, kiedy przestaliśmy się śmiać. – ja chyba zostanę tutaj.

- Czemu? – zdziwił się Liam.

- Ma lęk wysokości – wyjaśniłam.

- Jeah! Nie będę tu sam! – zawołał Harry i przytulił ją mocno.

- Harry też ma lęk wysokości – wyjaśnił wszystkim niepoinformowanym Liam.

- Wcale nie – oburzył się Hazza puszczając pogniecioną Lottę. – po prostu nie lubię roller coaster`ów.

- Tak, oczywiście Curly – zaśmiała się Charlie, mierzwiąc mu włosy – przecież wszyscy to wiedzą.

Tak więc Charlie i Harry zostali przy jakiejś kawiarence, a my poszliśmy stanąć w kolejce po bilety. Kiedy zeszliśmy z kolejki całą drogę wygłupialiśmy się jak małe dzieci.

aetu

 - Patrzcie! – krzyknął Louis, kiedy skończyłam na jego policzki nalot, pod uroczą nazwą „pucianie” – Cassie, chcesz misia?

- Głupie pytanie, pewnie, że chcę. – Louis podszedł do stoiska na którym można wygrać misia, jeśli się zestrzeli 3 puszki. – tylko że ty masz cela, jak moja prababcia. – Lou zapłacił i celnie zestrzelił wszystkie puszki. Chyba nie przeszkadzało mu to, że siedzę mu na plecach. Cały czas zciskając mu policzki i powtarzając „puci, puci słodziaku, jaki ty już duży jesteś i taki silny i dzielny, a sznurówek nie umiesz zawiązać”.

- To co? Którego chcesz misia? – zapytał śmiejąc się.

*Charlie

Przynajmniej nie jestem sama. Hazz się boi roller coasterów. Usiadłam na pierwszej lepszej ławce ,a za raz obok mnie Kudłaty. Podał mi ślicznego kwiatuszka.

- Dziękuję – powiedziałam cała uradowana.

- Ależ proszę bardzo droga panno Adamson. – prychnęłam pod nosem. – To co będziemy robić? – spytał ruszając brwiami.

- Nawet o tym nie myśl dobrze? Inaczej idziemy do psychologa, a jeżeli to nie pomorze to do szpitala na oiom lub oddział  intensywnej terapii.

- No dobra… to może chodź! – złapał mnie za rękę i pobiegł ciągnąc mnie. Zaprowadził mnie do salonu zabaw dla dzieci. Wiedziałam, że to dzieciak.

- Harry… – on wszedł do baseniku z piłeczkami. – Nie mam słów.

- Tu nie potrzebne są słowa! Wystarczy się bawić – mówił. No dobra. Weszłam też za nim. Rzucałam w Harr’ego wszystkim co się da. Wszyscy na nas się gapili. Kiedy zniknęłam z oczu Hazzie, a on nie wiedział gdzie jestem rzuciłam się na niego i spadł na kolorowe piłeczki.

- I co frajerze ? Wygrałam! Bim-Bam! – gestykulowałam rękoma. – Ja zawsze wygrywam. – wyszłam z baseniku i czekałam, aż Curly się pozbiera i wyjdzie.

- Ja…ja nie wiedziałem skąd zaatakujesz… to było tak szybko. – jąkało się biedactwo.

- Proste i logiczne… ze mną nie zadzieraj Mrs. Styles – poszłam przodem.

*Louis

Noszenie Cassie sprawiało mi wielką radość. Sam nie wiem czemu. Wygłupialiśmy się całą pół- godzinną drogę do kawiarenki, przy której zostali Harry i Charlie. Oczywiście ich tam nie było.

- Poszukajmy ich, ale najpierw coś zjedzmy – powiedział Niall, podziwiając przeróżne ciasta zza szyby kawiarni.

- Niall… – westchnął Liam – chodźcie, pewnie nie są zbyt daleko. – zwrócił się do nas.

- Jasne… – mruknął Zayn – pewnie już dawno pojechali do nas… jeśli wiecie o co mi chodzi. – poruszył zabawnie brwiami.

- Zboczeniec – parsknęłam – twoje podejrzenia są nieuzasadnione, bejbe. – zacisnęłam nogi jakby przyśpieszając konia – Wio, Lou. Patatajamy na poszukiwanie Hazzy i Lotty. Szukanie zajęło nam okrągłą godzinę. Oczywiście nie obyło się bez wygłupów.

- Raany – westchnęłam wyciągając nogi do przodu. – mam nadmiar energii, zgromadzony w sobie. Mam ochotę przejechać się na wszystkim.

- Mówisz i masz – odparł Louis i podszedł do najbardziej zakręconej kolejki w parku.

- O matko… – westchnęłam – już czuję, jak mi się miesza w brzuchu. – jakoś nikt nie palił się do pójścia z nami, więc poszłam tylko ja Louis.

- Jakbyś się bała, to zacznij krzyczeć, zawrócimy… możesz już krzyczeć – powiedział i złapał mnie za dłoń. Wyswobodziłam ją delikatnie i zaprezentowałam śliczne ząbki, od niedawna umieszczone w srebrnym aparacie.

- Wymiękasz, bejbe? – zaśmiałam się.

- Skąd! – wzruszył ramionami.

- To my idziemy szukać dalej! – zawołał Liam. Stanęliśmy w kolejce do kasy. Rozmawialiśmy i wygłupialiśmy się, głośno się śmiejąc. Po chwili przyszła nasza kolej.


 yszuj

Siedzieliśmy obok siebie. Kiedy wagonik zaczął z ogromną prędkością zjeżdżać na dół zakręciło mi się w głowie. Fotele, do których byliśmy przypięci nie tylko były przytwierdzone do wagoników, które jeździły cholernie szybko, to jeszcze obracały się, bez żadnego wpływu jakichkolwiek mechanizmów. W tym całym szaleństwie złapałam Louisa za rękę. Poczułam, że lekko ścisnął moją dłoń. Od razu poczułam się lepiej. Moje wnętrzności jakby przestały się wywracać na lewą stronę, za to poczułam przyjemny uścisk w żołądku. Na samym dole kręciło nami, jak w pralce automatycznej. Kiedy zeszliśmy Louis nie był wstanie mnie podnieść. Po prostu szliśmy, jak para pijaków, podtrzymując siebie nawzajem i śmiejąc się z byle głupoty. Kiedy jakimś cudem dotarliśmy do reszty nadal nie mogłam opanować śmiechu. Oparłam się na czymś bardziej stabilnym, niż roześmiany Louis. Mój wybór padł na Zayna. Przytrzymałam się dłońmi jego karku, a głowę oparłam o jego tors, nadal śmiejąc się głośno i próbując utrzymać równowagę. Zayn przytrzymał mnie, żebym nie upadła.

- No proszę – usłyszałam za sobą pogardliwy głos – nie chciał cię żaden facet, to poszłaś pocieszać się do tej bandy pedałów, co Miller?

Drgnęłam i odwróciłam się. Przede mną stały Chloe i Jessie. Obie mniej więcej w pozie „fuck me, now”.

- I myślisz, że jak nazwiesz ich pedałami, to coś osiągniesz? – prychnęłam.

- Nikt ich w szkole nie lubi. W ogóle po cholerę do nas przyszli? – warknęła Jessie.

- Oni tu są, więc mogłabyś być bardziej miła, suko.

- Słuchaj, bo nie będę się powtarzać. Wylałaś na mnie colę i ośmieszyłaś przed całą szkołą. Nie wybaczę ci tego do końca życia.

- Akurat jest mi wszystko jedno, czy mi coś wybaczysz, czy nie. Nawet nie masz mi czego wybaczać, ja nie czuję się winna.

- Myślisz, że jak się obściskujesz z piątką nieudanych frajerów to jesteś jakaś extra? No wiec wyobraź sobie, że nie. I wiedz, ze zrobię wszystko, żebyś poczuła, jak to jest, kiedy ktoś cię ośmiesza.

- Słuchaj nie obchodzi mnie, co masz zamiar zrobić, ale mogę spać spokojnie, bo ty z tą swoją psiapsiółką nic nie wymyślisz. Tak więc żegnam cię, idź się pieprzyć bo pewnie tylko w tym jesteś dobra. – wskoczyłam Louisowi na plecy i trzymając wysoko uniesiona brodę oddaliłam się na sexownych plecach mojego rumaka.

*pół godziny później

- Jestem głodny – stwierdził nagle Niall.

- Nie nowego – zauważył Liam. – a poza tym trzeba znaleźć Harr’ego i Charlie.

- Ja też jestem głodny – poparł przyjaciela Louis.

- Przecież zjadłeś gigantyczną watę. – zdziwiłam się.

- Ty mi zjadłaś większość.

- Oj tam, oj tam, czepiasz się. Ale ja też bym coś zjadła. – weszliśmy do całkiem fajnej restauracji. – idę do łazienki, zamówcie mi hamburgera, średnie frytki i małą colę. – wstałam i poszłam wąskim korytarzykiem w poszukiwaniu WC. Po kilku zakrętach pojawiły się drzwi, za którymi była łazienka. skorzystałam, przejrzałam się w lustrze i wyszłam. Zamknęłam drzwi, a kiedy się odwróciłam…

- C… co ty tu robisz? – zapytałam, a strach uformował mi się w gardle, w formie guli, która wypełniała każdą wolną przestrzeń.

- Zauważyłem, że tu jesteś i stwierdziłem, że  powinnaś mi dać to, co już dawno miałaś mi dać – zbliżył się niebezpiecznie.

- Nawet o tym nie myśl – warknęłam. Chciałam go wyminąć, ale zasłonił mi przestrzeń swoją wielką łapą.

- Nigdzie nie pójdziesz, kochanie.

- Nie nazywaj mnie tak. Odsuń się, chcę przejść. – Złapał mnie za biodra i przycisnął do ściany.

- Tylko na chwilę, kochanie. – wymruczał do mojego ucha. Przeszedł mnie dreszcz.

- Puść mnie – jęknęłam. Ale Dylan nie słuchał mnie. Rozerwał moją koszulę, białe guziczki, niczym strzępki nadziei rozsypały się po podłodze. Pocałował mnie tymi swoimi obleśnymi, ustami. Wyrywałam się, zaciskałam z całej siły usta, odpychałam go rękami. Ale to nic nie dawało.

- To znowu ty Gray? – usłyszałam czyiś zdenerwowany głos. Dylan odsunął się ode mnie, korzystając z okazji wyrwałam się i odsunęłam pod drugi koniec ściany. Oparłam się o drzwi od łazienki i osunęłam na podłogę. Było mi wszystko jedno, że miałam rozpiętą koszulę. Zakryłam dłonie rękoma, a z moich oczu popłynęły ciurkiem łzy. Powróciły wspomnienia. Znowu wszystko wróciło. Obrazy z przeszłości przemykały mi przed oczami. Zapłakana nastolatka, nieświadoma świata siedziała w kącie. Przypomniał mi się tamten ból, niemal go czułam. Ktoś dotknął mojego ramienia. Rozpłakałam się jeszcze bardziej, bałam się. Nie chcę znowu tego doświadczyć. Przez tego cholernego gnojka przypomniałam sobie, dlaczego tak boję się płci przeciwnej. Nie chcę znów czuć bólu. Wtedy nikt mi nie pomógł. Teraz ktoś był, mała iskierka nadziei. Taka znikoma, ale była. Wtedy nie było nic tylko ból, strach i ta świadomość, że już nic nie będzie takie samo.

- Proszę, nie dotykaj mnie – wyszeptałam łkając. Nie podnosiłam wzroku, bałam się, że to będzie Dylan. Bałam się, że pozbawił mnie jedynej nadziei.

- Cii, nie płacz Cassie, to ja, już dobrze. Nic się nie stało – szeptał zbawienny głos, moja mała iskierka.

- Nic się nie stało – powtórzyłam szeptem, jak echo. – Jak to nic się nie stało? Ty się słyszysz? – rozpłakałam się znów. Nadzieja zniknęła, jak bańka mydlana. Prysnęła i już jej nie było. Zginęła razem z powracającymi wspomnieniami. Nic już nie było takie same. Chciałam wypłakać wszystkie smutki. Przytulić się do ukochanej osoby, usłyszeć, że to sen, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było. Nadal było mi źle, nikt mnie nie przytulił, nikt nie powiedział, że będzie dobrze. Ani wtedy, ani teraz.

- Chodźmy stąd – powiedział cicho Louis.

- Ale moja bluzka… – płakałam dalej, ale teraz po prostu leciały mi łzy. Chłopak ściągnął bluzę i podał mi ją.

Charlie*

Kiedy wyszliśmy z działu dla dzieci  udaliśmy się  do foto budki . Na początku nie chciałam tam wchodzić, ale Harry  tak nalegał. Skoro dziecko tak prosi? Robiliśmy głupie miny i co chwilę wybuchaliśmy śmiechem.W pewnym momencie Harry dotknął  swoimi ustami mojego policzka i to tak czule ,że prawie się roztopiłam jak masło. Zaskoczył mnie jego gest i trochę wystraszył… Znamy się parę dni. Nie powiem… trochę się zawstydziłam i speszyłam. Wyszłam pierwsza z budki i idąc przed siebie nie czekając na Harr’ego. Ja nie lubię kiedy chłopak postępuje zbyt pochopnie bo… kiedyś ah… nie ważne. Boję się tego co mnie spotkało w przeszłości. Dogoni mnie. Jeżeli nie to trudno. Było mnie nie denerwować. Szłam z założonymi rękami i patrzyłam się na swoje stopy. Muszę zadzwonić do Cassie gdzie są. Spojrzałam za siebie, a Styles gadał z jakimś plastikiem. Aha spoko. Szłam dalej i zniknęłam za jakąś budką. Pomyślałam, że może flirtuje z każdą napotkaną laską, a ja jestem następna w kolejce, albo na jego liście. Nie interesuje mnie on… i tak między nami nic nie będzie. Na pewno nic, a nic. Dzwonię już po raz piąty do Cassie, ale oczywiście ta pani nie odbiera. Pewnie zajęta jest Louisem. Nie zdziwiłabym się. Postanowiłam, że sama wrócę do domu, a w poniedziałek powiem… że źle się poczułam. Szłam przez ulicę. Co chwilę przeszłam obok jakiejś starszej pani, dziecka czy też krawaciarza z neseserem. Ludzie są tacy zabiegani nie mają na nic czasu. Nie umieją przez to dostrzec jaki świat jest piękny. W pewnym momencie poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę. Odwróciłam się szybko i ujrzałam przed sobą Dylana. Uśmiechał się i ukazywał przy tym swoje białe ząbki.

- Jejciu wystraszyłam się… – wydukałam.

- Przepraszam nie chciałem cie wystraszyć – mówił .

- Nic się nie stało. Co tu robisz sam?

- A wiesz …jak na razie to jestem tu nowy… i nie mam towarzystwa. – powiedział smutniej.

- Aha… może przejdziemy się po parku? – zaproponowałam.Kiwnął głową i poszliśmy wolnym krokiem.Zwierzał mi się z osobistych rzeczy.

- Wiesz… ludzie mogą mieć o mnie złe zdanie bo… jestem sierotą i jestem z domu dziecka. Może nie jestem wzorowym uczniem , ale …ja też mam uczucia.Ja nie byłem wychowywany normalnie w domu z rodzicami i rodzeństwem …musiałem sam się tego nauczyć , a to było bardzo trudne. – strasznie mi go żal.Ludzie potrafią zniszczyć drugiego człowieka.

- Ja nie uważam,że jesteś gorszy – chciałam go pocieszyć , ale na serio jest fajny.

- Ty jedyna. – no teraz to łza mi policzku  zleciała.Strasznie mi go szkoda.Nie wiem czemu ,ale go nagle przytuliłam.Objął mnie swoimi umięśnionymi ramionami.Wyplątałam się i uśmiechnęłam tak szczerze jak tylko potrafiłam .

Harry*

Gdzie ona jest? Wyłączyła telefon i nie umiem jej znaleźć.Znalazłem zamiast jej chłopaków siedzących przy barze.Niestety nie było przy nich Charlie.

- Była tu Charlie? – zapytałem.

- Nie… a nie powinna być z tobą. Przecież  wy razem zawsze jesteście i tak zachowujecie się… jakbyście byli parą. – powiedziała Cass ruszając brwiami. Oni i ich skojarzenia.

- Ty tak samo Louisem… tylko ona mi nie wskakuje na plecy – poruszałem tak samo brwiami. – Dobra ja idę jej poszukać. Bawcie się dobrze. – spojrzałem na Lou i Cassandrę. Oni to zauważyli.

*Cassie

Zdołałam przekonać Louisa, że czuję się świetnie i nie chcę wracać do domu. Coś mi się widzi, że będzie oczekiwał wyjaśnień. Ale jak mam mu coś wyjaśnić? Przecież nawet Lotta nic nie wie. Usiedliśmy przy barze. Słońce zaczynało powoli zachodzić. Robiło się coraz bardziej szaro. Po chwili podszedł do nas Harry, no przynajmniej on się znalazł. Zaczął pieprzyć coś, że Lotta mu się zgubiła. Po krótkiej wymianie jakże sensownych zdań odszedł, wciąż trzymając telefon przy uchu. Obok miasteczka był spory park. Przechodziliśmy akurat koło niego, gdy zauważyłam, że po alejkach przechadzają się dwie znane mi postacie.

- Lou… – szepnęłam tak, by reszta nie usłyszała. Chłopak zatrzymał się.

- Coś się stało? – pewnie wyczuł strach w moim głosie.

- Chcę… chcę już wracać do domu… – szepnęłam.

- Co? Dlaczego? – reszta chłopaków zatrzymała się i zaczęła do nas zbliżać.

- Dylan – wyszeptałam nerwowo i ześliznęłam się z pleców chłopaka. Po czym dodałam głośniej – ja już będę się zbierać. To… do zobaczenia. – powiedziałam o podałam każdemu z chłopaków rękę.

- Chyba nie ma sensu dłużej szukać Charlie. Jest dorosła, poradzi sobie – powiedział Liam – my też będziemy już wracać.

Wspólnie wyszliśmy na parking, słońce już prawie całkiem schowało się za budynkami. Usiadłam na małej ławeczce i spojrzałam w stronę tower bridge. Niebo było pomarańczowe, odbijało się w wodzie, dając niesamowity efekt.
duk


Ktoś usiadł obok mnie.

- Piękny widok, co? – usłyszałam głos Zayna. Zakrztusiłam się dymem papierosowym.

- Palisz? – zdziwiłam się i spojrzałam na niego. Kątem oka zauważyłam, że chłopcy właśnie wyjeżdżają z parkingu.

- Tak jakoś wyszło – wzruszył ramionami. Pokiwałam głową.

- Aha. Czemu nie pojechałeś z chłopakami?

- Nie lubią, jak w aucie śmierdzi papierosami, więc pojadę metrem.

- O tej porze już rzadko jeździ metro. Do tego jest sobota. Zawiozę cię. – te dwa ostanie słowa wyrwały mi się przypadkowo z ust. Niestety nie mogłam ich cofnąć. „-powiedz nie, powiedz nie, proszę powiedz nie” – powtarzałam w myślach.

- OK, skoro nie masz nic przeciwko. – uśmiechnął się, po czym puścił peta i zdeptał go obcasem.

- Nie mam – jeny… jeszcze mogłam się rozmyślić, powiedzieć, że coś mi wypadło. Wstaliśmy i podeszliśmy do mojej kochanej maszynki. Podałam mu zapasowy kask.

- Emm… nie będzie to dziwnie wyglądać, jak ty będziesz prowadzić, a ja jako pasażer? – zapytał, zapinając kask. – może lepiej ja poprowadzę? – spojrzałam na niego nieufnie.

- Umiesz prowadzić?

- Jasne, mam nawet własny motocykl. – wypiął dumnie pierś.

- Dlaczego na nim nie jeździsz?

- Obecnie jest w naprawie, po stłuczce.

- I myślisz, że teraz dam ci prowadzić?

- To Niall mi go przewrócił. Chciałem go nauczyć jeździć, ale wywalił się prawie od razu i już nie chce więcej jeździć. No… tylko, że moje cudo jest teraz w naprawie.

- O, też nazywasz swój motocykl „swoim cudem” – zauważyłam, po czym walnęłam sobie wewnętrznego liścia. Matko… ale jestem głupia.

- Haha, najwyraźniej tak. To co? Mogę prowadzić? – z niechęcią  i ociąganiem podałam mu kluczyki.

Zajechaliśmy pod dom 1D, no nie powiem, robi wrażenie. Zayn podał mi kask i kluczyki.

- Dzięki za podwózkę, kiedyś ci się odwdzięczę. – uśmiechnął się uroczo.

- Zapamiętam – pogroziłam mu palcem – nie wywiniesz się.

- Wejdziesz? – zapytał. Zawahałam się. Właściwie… co mam do stracenia? W domu czeka na mnie zrzędzenie taty, jaka to on ma nieudaną córkę i użeranie się z bachorami, które pewnie ani trochę nie będą słuchały niańki – Elzy.

- Czemu nie? – uśmiechnęłam się. Powiesiłam kask na kierownicy, a kluczyki schowałam do kieszeni. Weszliśmy do środka. Wewnątrz było jeszcze ładniej. No… nie biorąc oczywiście pod uwagę wszechobecnego bałaganu. Powiesiłam kurtkę na wieszaku i weszłam do salonu. Zayn wszedł za mną. Reszta chłopaków siedziała na kanapie i wpatrywała się w laptop, leżący na kolanach Niall’a.  Harrego nadal nie było.

- Cześć chłopaki, co robicie? – zapytał Malik, ale Liam tylko burknął jakieś „hej” i dalej nikt nie zwracał na nas uwagi.

- Jakbyście nie zauważyli, kogoś przyprowadziłem.

- Haj Hazz – burknął znowu Payne.

- Spoko Zayn i tak właściwie powinnam wracać do domu. – powiedziałam i odwróciłam się. Za moimi plecami rozległ się jakiś hałas. Ktoś do mnie doskoczył i przytulił od tyłu z całej siły.

- Cassie – do moich uszu dotarł ciepły głos – nic ci nie jest?

- Czemu miało by mi coś być? – zadziwiłam się, odsuwając ręce Louisa z mojej osoby.

- Widzisz, Cass? Na mnie to nikt nie zwraca uwagi, a wystarczyło, że ty się odezwałaś i nagle cala uwaga skupia się na tobie. – westchnął mulat.

- Ojj, biedny Zayny – powiedziałam, przytuliłam go i pogłaskałam po głowie.

- Ej, moja fryzura. – jęknął Zayn i podszedł do lustra ściennego.

- A ze mną to się nie chcesz przytulać – mruknął Lou i zrobił minkę skrzywdzonego szczeniaczka. Podeszłam i również go przytuliłam.

- Ale nie myśl sobie, że masz jakieś przywileje – pogroziłam mu palcem i po kolei przytuliłam każdego z chłopaków.

- Zostaniesz u nas na noc? – wypalił Niall, odwróciłam się zdziwiona. Trochę się wystraszyłam ja sama i piątka chłopaków w jednym domu. Mogę im zaufać?

- Że co proszę? – zapytałam, niepewna, czy dobrze usłyszałam.

- Niall, jesteś głupi. Cassie pewnie musi wracać do domu. Ma przecież rodziców, na pewno się o nią martwią. Prawda, Cass? – zapytał grzecznie Liam. Zatkało mnie. Ktoś miałby się o mnie martwić? Śmieszne. Jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić. Cassandra Miller zasypywana sms’ami od mamy o treści „Gdzie jesteś? Martwię się o ciebie. Napisz, kiedy będziesz”. Ta myśl tak mnie rozśmieszyła, że nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem. Chłopcy popatrzeli na mnie zdziwieni.

- Z czego się śmiejesz? – zapytał Payne. – nikt na ciebie nie czeka?

Zrobiło mi się dziwnie przykro. I… jakby głupio. Spuściłam głowę i powiedziałam ledwo dosłyszalnie.

- Czeka…

- Sami widzicie, nie możecie jej tak zatrzymywać – stwierdził Liam. W tym momencie ani trochę nie chciałam wracać do domu. Już widziałam, że mogę im ufać, nawet jeśli nie wszystkim, to Liam jest taki porządny i opiekuńczy, że mnie obroni. Uśmiechnęłam się do własnych myśli. Podniosłam szybko głowę.

- Nie! – wszyscy wszem i wobec spojrzeli na mnie zdziwieni. – to znaczy… czeka, ale… nie będzie miał nic przeciwko, jeśli zostanę. – tym razem wszyscy się uśmiechnęli.

- Ale przecież nie masz w czym spać, no i nie masz żadnego żelu pod prysznic, ani… – zaczął Niall.

- O matko – jęknęłam – przecież wytrzymam jedną noc. Dacie mi jakąś koszulkę, a przecież żelu możecie mi pożyczyć, co nie? Co za różnica, czy na żelu jest napisane „dla kobiet”, czy „dla mężczyzn”? Tym i tym się umyję.

- Fajna jesteś – stwierdził Niall i poszedł do kuchni. – Jeej! – usłyszeliśmy jego krzyk – ale jedzenie jest fajniejsze!

Zaczęliśmy się chichrać, jak małe dzieci.

- Dajcie mi coś do przebrania, bo zaraz zdechnę w tych ciuchach. – westchnęłam.

- Chodź, dam ci coś, a przy okazji oprowadzę cię po domu, bo coś czuję, że nie jesteś tu po raz ostatni. – Tommo uśmiechnął się i poszedł przodem. – na dole jest kuchnia, salon i jakiś tam nieużywany pokój gościnny czy coś. Ma nawet łazienkę. – uśmiechnął się i poszedł schodami na górę. – tu zaraz na początku jest pokój Niall’a, żeby miał blisko do kuchni. Obok jest pokój Liama, który pilnuje, żeby Niall rano nie zabił się, biegnąc do kuchni – parsknęłam śmiechem Louis trochę zwolnił i szedł teraz obok mnie – ładnie się śmiejesz – jednym z najcudowniejszych darów, jakie dostałam od Boga jest zdecydowanie to, że nie czerwienię się z byle powodu, a jeśli już to się stanie, to prawie w ogóle nie widać. Uśmiechnęłam się lekko.

- Wcale nie, zresztą wydaje mi się, że miałeś mnie oprowadzić po waszym domu.

- OK. Tu jest pokój Zayna. Obok drzwi ma lustro, żeby po wyjściu z pokoju mógł zobaczyć, czy od nadmiernego trzęsienia głową fryzura mu się nie psuje. Potem naprzeciwko mieszka Hazza, a na końcu ja. – uśmiechnął się i wszedł do swojego pokoju. Stanęłam niepewnie w drzwiach. I co? Mogę teraz tak po prostu wejść? Zaryzykowałam i przekroczyłam próg. Pokój Louis’a był fajnie urządzony. Ściany były pomalowane ma czerwono, a gdzieniegdzie były pionowe tapety, z czarno-białym motywem jakiegoś miasta. Meble były koloru ciemnego brązu, a całości dopełniało wielkie łóżko z czerwoną pościelą w czarne kropki. Całkiem w moim stylu. Nie czułam się już onieśmielona, żeby wszem i wobec to okazać rozsiadłam się na mięciutkim i mega wygodnym łóżku. Rozłożyłam ręce na boki i położyłam się, jednak nogi zostawiłam na ziemi. Louis odwrócił się i uśmiechnął.

- Wygodnie ci? – zapytał, po czym do mnie podszedł. O nie… chciałam się podnieść, ale pochylił się na de mną zasłaniając przestrzeń swoją osobą. Przeszły mnie dreszcze. Chłopak musnął nosem mój policzek, po czym… zaczął mnie łaskotać. Wiłam się i śmiałam głośno, a Lou śmiał się razem za mną.

- Haha… Louis… już… wystarczy… dość… już… przestań… – wołałam, śmiejąc się głośno. Tommo jednak ani myślał przestać.

- Hmm… nie. Albo czekaj… co mi dasz? – zapytał robiąc minę wielkiego myśliciela. Przytrzymał moje ręce w górze, opierając się na moich nadgarstkach, tak, aby uniemożliwić mi ucieczkę.

- Pff nic nie dostaniesz – odparłam.

- Nie to nie – wzruszył ramionami i kontynuował łaskotki.

- Dość… już… Lou… dostaniesz… co chcesz… tylko… przestań – chichrałam się jak małe dziecko. Znowu oparł się na moich nadgarstkach.

- Ok, jutro zrobisz mi śniadanie do łóżka. – uśmiechnął się, pokazując równiutkie uzębienie. Prychnęłam.

- Niech ci będzie leniu. – puścił mnie i wskazał jedne z trzech drzwi. – wybierz sobie jakąś bluzkę, czy coś.

Otworzyłam drzwi i moim oczom ukazała się niewielka garderoba. Odwróciłam się i spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

- Serio? Garderoba? – wzruszył ramionami i usiadł na łóżku. Weszłam do środka  wybrałam bluzę, bo było już trochę zimno, szorty zostawię swoje.

zdfff



Zeszliśmy na dół do reszty chłopaków.

- To co robimy? – zapytał Zayn.

- Zamówmy pizze – wypalił Niall i podskoczył w miejscu. Wyciągnął telefon i wykręcił numer. – Jakie bierzemy?

- Quatro fromage – powiedziałam z uśmiechem.

- Wow, jesteś pierwszą dziewczyną, która nie rzuca mi rozzłoszczonego spojrzenia i nie pyta, czy wiem ile pizza ma kalorii. – powiedział Niall. – Słucham? Nie, nie mówiłem do ciebie, ja chciałem tylko zamówić pizze…

Parsknęliśmy śmiechem.

- Może zagramy w butelkę? – zagadnął Lou.

- Zawsze wszyscy chcą grać w butelkę. – zauważyłam – może coś bardziej oryginalnego?

- Wszyscy chcą grać, bo wszyscy to lubią – odparł Zayn i poszedł do kuchni. Po chwili hałasowania i rozwalania wszystkiego wrócił z pustą butelką.

Charlie*

Rozmawiałam z Dylanem przez dwie godziny.Jest bardzo miły ,uroczy i zabawny.Nie spodziewałam się tego po nim.Nie  myślałam ,że jest jakimś pedałem ,ale …że woli kobiety z tapetą i dużym biustem np. taką Chloe .No więc nie oceniaj książki po okładce .Opowiedział mi bardzo dużo o swojej osobie.Kiedy zrobiło się ciemniej ruszyliśmy w stronę domu.

-No to do widzenia…piękna istoto-przytulił mnie na pożegnanie. Odwzajemniłam to.Do mojej chatki było z pięć minut drogi.Postanowiłam zadzwonić do Cass  jak było w miasteczku.Po paru sygnałach odebrała ,a ja usłyszałam w głośniku śmiechy.Gdzie ona jest?Usłyszałam też jak powiedziała”Cicho to Charlie”.

-No hej co tak urwałaś się nam?-zapytała rozbawiona.

-Wiesz …było mi trochę słabo.-musiałam skłamać.

-Mogłaś powiedzieć…chłopcy  i ja się martwiliśmy.

-Ja jestem dorosła i nic nie muszę.-powiedziałam zdenerwowana.Zawsze mi mówią co powinnam zrobić.Wkurza mnie to.

-No dobrze… a chłopcy mówią żebyś do nas przyszła.

-Ta jasne…a gdzie można kupić mapę do domu One Direction?-spytałam.-Nie…idę do domu życzę miłej zabawy.-rozłączyłam się bez czekania aż coś powie.Zamiast ja do niej dzwonić to ona powinna pomyśleć o przyjaciółce i czy jest cała i zdrowa , a ona bawi się z pięcioma chłopcami i całkiem się ode mnie odwróciła teraz.To przez tych…lalusi.Interesuje się tylko tym Louisem. Kiedyś było inaczej.Doszłam do domu i zobaczyłam ,że światło się świeci w salonie.Mama już wróciła. Otworzyłam cicho drzwi i bo może śpi i znów zapomniała wyłączyć światło.Jak pomyślałam też to zobaczyłam.Leżała w szlafroku z chusteczkami porozwalanymi po całej kanapie.Na podłodze leżał popcorn. Pewnie oglądała jakiś wyciskacz łez.Zawsze tak robi kiedy jest zmęczona.Woli się wypłakać niż spać.Przykryłam ją kocem i zgasiłam światło.Po ciuchu udałam się na górę do pokoju.

A może Harry …nie jest taki jak mi się wydaje.Może na serio jest kobieciarzem,ale mogła być to wtedy fanka ,albo ktoś.Panikuję od razu ,a wcale mi na nim nie zależy ani trochę.Nic ,a nic.Kolega z klasy i nikt więcej na zawsze , na wieki. Postanowiłam ,że coś namaluję.Wyciągnęłam sztalugę i potrzebne mi rzeczy.Myślałam chwile co namalować.

*Cassie

No po prostu genialnie. Odłożyłam telefon na stolik. Charlie znowu ma focha, a o co? Bo do niej nie zadzwoniłam i wreszcie zaczęłam w ogóle ufać jakiemukolwiek chłopakowi. Bosz… ma pretensje, bo nie zadzwoniłam. A przecież Hazza chyba z tysiąc razy do niej dzwonił, a ona nic. Miała podobno wyłączoną komórkę, więc po co marnić energię telefonu?

- I jak? – zapytał Daddy – wszystko w porządku?

- Tak, chyba… – Payne zrobił pytająca minę – to znaczy wszystko Ok. Doszła do domu jest cała i zdrowa, po prostu gorzej się poczuła.

- I nic nie powiedziała Harry'emu? – faktycznie, Hazza przecież nie wiedział, co się z nią stało. Wzruszyłam ramionami. Wyrzuciłam Lottę z myśli, nie chcę sobie zepsuć wieczoru, tylko dlatego, że moja BFF stroi fochy o głupoty. Potem z nią pogadam. Dosiadłam się do chłopaków, siedzących już na podłodze. Pierwszy zakręcił Niall, szyjka butelki wskazała Louisa.

- Prawda czy wyzwanie?

- Wyzwanie. – Niall zrobił minę wielkiego myśliciela.

- Eureka! Masz iść dzisiaj spać, bez zjedzenia marchewki na dobranoc. – parsknęłam śmiechem, a po mnie cała reszta. Tylko Louis robił wielkie oczy.

- Czy ty wiesz na co mnie skazujesz? – jęknął – będę cierpiał straszne męki. – po ponad dziesięciominutowym lamentowaniu Louisa, zaczęliśmy grać dalej. Już każdy został wykręcony przynajmniej raz. Oprócz mnie. Oczywiście nie obyło się bez głupich pytań typu „Czy jesteś prawiczkiem?” „Jak duże są cycki twojej mamy” (serio???) i mnóstwo dziwnych pytań. Po zadaniu Niall’a już nikt nie chciał brać wyzwania. Wreszcie Zaynowi udało się mnie wykręcić.

- Taaaak! – wykrzyknął unosząc do góry zaciśnięte triumfalnie pięści. – prawda czy prawda?

- Hmm… prawda – uśmiechnęłam się.

- Ok. Który z nas jest najprzystojniejszy i dlaczego Louis? – zapytał, a moje policzki delikatnie się zaróżowiły, bo jak już było wspomniane moja sexowna buźka nie zna pojęcia „czerwienić się jak burak” i nigdy tego nie doświadczyła. Gdy już miałam powiedzieć coś znając życie bardzo głupiego do środka wparował Harry. Miał uroczo rozwiane loczki, rozpiętą kurtkę i gigantycznego banana na twarzy. Dosłownie i w przenośni. Odkleił od twarzy owoc, po czym z owocu zerwał zwykłą taśmę klejącą. Obrał skórkę i jak gdyby nigdy nic zaczął konsumować, mlaskając. Skórkę rzucił gdzieś na bok.

- Co robicie? – zapytał z pełną buzią.

- Gramy w butelkę, grasz też? – zapytałam i szybko podałam mu nieszczęsny kawałek plastiku – masz, możesz teraz zakręcić.

- O nie, Cass. Nie wymigasz się. Dlaczego Louis jest najprzystojniejszy? – zapytał Zayn. Prychnęłam. Rany… nie odpuszczą, co tu wymyślić?

- Bo ma niebieskie oczy. – wypaliłam.

- Ja też mam niebieskie oczy – zaoponował Niall. Wzruszyłam ramionami.

- Jego oczy są niebieściejsze.

- Nie ma takiego wyrazu.

- Teraz już jest. Moje gratulacje, jesteście pierwszymi osobami, którym dane było usłyszeć nowy wyraz. – potem nastąpiła standardowa w moim wykonaniu głupawka, polegająca na śmianiu się ze wszystkiego i wszystkich. Tylko, że zawsze takiej głupawki dostawałam przy dziewczynach, jakiś koleżankach, przyjaciółkach, ewentualnie przy Bradley’u, a nigdy przy chłopakach, których znam ledwo kilka dni.

- Cassie, chcesz może kolacje? – zapytał Liam.

- Ja.. hahahahahah, Liam… hahahahahaha, jaki ty jesteś śmieszny… hahahahahaahhaahhahaha ahahahah hahaha hahah hah hahahahahahhaha – śmiałam się coraz bardziej, po chwili głupawka udzieliła się reszcie chłopaków.

w46

 Tarara sorry wielkie za to pomieszanie rozdziałów ale blog był przenoszony i stąd te trudności. :> Ale już wszystko w porządku mam nadzieję, że teraz wszystko jasne ;). ~ Hermi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz