sobota, 15 listopada 2014

12



Charlie*


Kilka dni później...

Wstałam niewypoczęta. Ciągły płacz bachora słyszę już we śnie. Nie ma zabawki beczy, nie ma żarcia beczy, chce mleko beczy... . Mam dosyć! To wszystko wina tej baby McCain! Och, niech tylko przyjedzie to sobie porozmawiamy. Poszłam bardzo cicho na dół by nie obudzić Rose. Nie ma mnie w szkole już od trzech dni. Jeszcze jeden przeklęty, męczący dzień z dzieckiem. Czuję się jak mama! Nawet zdążyłam się przyzwyczaić do karmienia, spacerów z wózkiem i do tych idiotycznych płaczów. Jejciu... ja też taka byłam? Na pewno gorsza. Jak moja mama sobie ze mną radziła i ile musiała mi poświęcić czasu. Ubrałam się w szlafrok i wyszłam z domu. Usiadłam na ganku i patrzyłam na przejeżdżające auta.
- No właśnie... ile musiała mi poświęcić czasu... - powiedziałam i zaczęłam  myślach obwiniać siebie za wszystko. Za kłótnię z Cassie, za kłótnię z mamą, za to że Chloe i Jess to wredne małpy, nawet za to że dziura ozonowa się powiększa. I tu z oczu popłynęło mi kilka łez. Tak wiem... myślicie sobie o znowu beczy... nic nowego, ale to nie tak. Płaczę by wyrzucić z siebie cały smutek i żal. Ja nie potrafię się powstrzymać. Łzy same płyną. Otarłam mokre policzki i siąknęłam. Tak bardzo chciałabym by mama tu była i powiedziała Wszystko będzie dobrze córuś. Niestety tak być nie może. Wiele oddałabym by gadać teraz z Cass i chłopakami. W zamian za to wybrałam smutek, samotność i ból. Nie zasługuję na przyjaźń z nimi. Oni nie są tak bardzo powaleni jak ja. No, ale nie mogę z wszystkimi być pokłócona co nie? Wyciągnęłam telefon z kieszeni szlafroka. Wystukałam numer mamy. Kilka sygnałów, ale nie odebrała.
- Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału piii..
- Mamo to ja Lottie... przyznam, że jest mi strasznie wstyd za to co powiedziałam. Po prostu boję się, że zostawisz mnie... tak jak tata - znów się rozryczałam... - wyjechał i ani razu się ze mną spotkał. -siąkałam. - Kocham Cię najbardziej  na świecie. Cześć. - nagrałam się i odłożyłam telefon. Wstałam z zimnej podłogi i poszłam do domu. Zrobiłam sobie kakao i kanapkę ze serem i pomidorem. Usiadłam i dość długo myślałam. Może powinnam przeprosić Cassandrę? Nie powinnam tylko muszę. Boję się teraz z nią rozmawiać. Napiszę sms'a. Już miałam nacisnąć wyślij, ale spanikowałam i skasowałam wiadomość.
- Jaka ze mnie kretynka. - mruknęłam i poszłam na górę.

*Niall

- Tak.. tak.. oczywiście kochanie... tak... masz rację, idiotka... tak oczywiście to okropne co zrobiła... tak... mhm... noo okropność... - słuchaliśmy od 10 minut rozmowę Zayna z Perrie. - Tak... no rzeczywiście to niesamowite... tak... tak... masz rację brzydka jest... nie oczywiście, że mówię prawdę... taa jesteś sto razy ładniejsza od niej... - Zayn mówił i robił miny, a my śmialiśmy się z niego. - Co? Znam... no... mieszka u nas... Nie, nie zarywa do mnie... myślę, że woli Lou... Nie, nie uważam, że jest najpiękniejsza na świcie... tak... aha... no nieźle napadło, tak... O nowa kol... Czekaj co?! Jak się nazywa? - Zayn zerwał się na równe nogi i popatrzył na nas zdziwiony. - Charlie Adamson... - Spojrzeliśmy na niego zaciekawieni. - Tak znam... chodzę z nią do klasy... znaczy... chyba, bo ona już nie chodzi... aaa ma dziecko.. czekaj, co?! Powt... nie! Nie słyszę! Co mówiłaś?! Jakie dziecko?! - Zayn spojrzał na wyświetlacz. - Rozłączyło. - Siedzieliśmy nieruchomo. Podniósł wzrok. - Słyszeliście? - Wyglądał, jakby się spodziewał, że nie słyszeliśmy i okaże się, że źle zrozumiał... ale słyszeliśmy. Drzwi pokoju gościnnego skrzypnęły cicho. Odwróciliśmy się w tamtą stronę. Zza drzwi wystawała połowa Cassie. Stała chwilę.
- Eee trzeba naoliwić zawiasy. - mruknęła. Wyszła wreszcie i zamknęła łokciem. Spojrzała na nas.
- Słyszałaś? - Zapytał Liam.
- Głośno i wyraźnie - przytaknęła. Harry mruknął coś o podsłuchiwaniu prywatnych rozmów w nie swoim domu i powlókł się na górę. Minął się na schodach z Louisem.
- Zayn, czemu krzyczałeś? - zapytał.
- Charlie ma dziecko - powiedział śmiertelnie poważnie Malik. Louis zatrzymał się w pół kroku.
- Co - o? Przecież nie miała brzucha.
- Perrie mi powiedziała, że spotkała ją z dzieckiem i psem w centrum handlowym. Pogadały, a potem podwiozła ją do domu. - Chwilę milczeliśmy. Cassie stała jak zamurowana.
- Skąd ona wzięła to dziecko... - szepnęła. - To nie może być jej. Przez 9 miesięcy? Niemożliwe... - mówiła do siebie, po czym z całej siły kopnęła do ściany. - Nie powiedziała mi! - krzyknęła ze złości i bólu. Osunęła się plecami po ścianie i schowała twarz w dłonie. Nie płakała. Milczeliśmy wszyscy. Nagle Sandra zerwała sie z podłogi.
- Nie no to   n i e m o ż l i w e! - warknęła i zaczęła chodzić po pokoju. Obserwowaliśmy ją w milczeniu z braku lepszego zajęcia. Ze schodów zbiegł Harry, ubrany w suchy, brązowy płaszcz i szalik. Przemknął przez salon i zanim zdążyliśmy chociaż otworzyć usta już zatrzaskiwał za sobą drzwi prowadzące do garażu.
- Aha - powiedział Louis i poszedł z powrotem na górę.

*Harry

"Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe" - powtarzałem sobie w głowie, mając nadzieję, że to tylko zły sen. " To nie może być prawda.. bo niby jak?! To przecież niemożliwe... była taka chuda... NIEMOŻLIWE" Z piskiem opon wziąłem zakręt i po chwili byłem pod domem Charlie. Jestem kretynem, ale kiedyś gdzieś czytałem, że trzeba żyć chwilą i ufać uczuciom.. i takie tam. Nie ważne. Nie tracąc czasu na myślenie, żeby nie stchórzyć wciąż naładowany złością wyskoczyłem z samochodu i niemal biegiem pokonałem odległość dzielącą mnie od drzwi wejściowych. Zadzwoniłem zamaszyście. Charlie otworzyła po chwili. Nie popatrzyła na mnie nawet.
- Oh, jak dobrze, że Pani już jest. To dziecko mnie zaczyna męczyć. Nie wiem  czy to był dobry pomysł... - odwróciła się. Najpierw jej twarz wyrażała ulgę, po chwili zmieszanie i zdziwienie, a potem złość i niedowierzanie. Wyglądała jakby nie spała w ciągu ostatniej doby. To nie była dobra mieszanka. Ja i ona wręcz buzowaliśmy złością.
- Co - tu - robisz - Warknęła.
- Czy to prawda?! - Zapytałem ostro. - Czyje ono jest?! Jak mogłaś?! - Właściwie to... mogła. Zrobiła zdziwioną minę. Chyba ją zatkało.
- McCain - powiedziała tylko nazwisko. Znajdę typa i popamięta mnie raz na zawsze. - A właściwie co ty tu robisz?! Wynoś się! Nie widzisz, że jestem zajęta! - Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Wróciłem do samochodu i pojechałem w stronę domu. "McCain, McCain. Znajdę go... znajdę i obiję mordę tak, że go rodzona matka nie pozna." Zaparkowałem w garażu i poszedłem schodami do domu.

*Cassie

Rozmawialiśmy o tym, gdzie Harry mógł pójść. Nikt nie miał żadnego sensownego pomysłu.
- Może był głodny i poszedł do pizzerii - zasugerował Niall. Nikt tego nie skomentował. Drzwi otworzyły się i stanął w nich ociekający wodą Harry. Nie miał pizzy. Ile razy tego dnia jeszcze trzeba będzie wycierać podłogę? Przeszedł przez salon znowu zły jak burza gradowa. Mamrotał coś pod nosem.
- Harry gdzie byłeś? - Zapytał Liam.
- McCain. - Mruknął do siebie Curly. Co? McCain to chyba sąsiadka Charlie. O co chodzi Harry'emu? Chłopak spojrzał na mnie.
- Gdzie mogę go znaleźć?! - zapytał mnie podniesionym głosem. Wyglądał jakby oszalał.
- Harry, McCain to... - Zaczęłam, ale on mi przerwał.
- Nie! Nic mi nie mów! Nie chcę cię słuchać. - Krążył po pokoju, mocząc całą podłogę. Z tego co wiem panele nie powinny być takie mokre bo nasiąkną wodą i mogą się pokrzywić. Czy coś.
- Harry moczysz podłogę - powiedziałam uprzejmie.
- Przestań! - krzyknął na mnie. - McCain. Znajdę go, tak. - powiedział sam do siebie, jakby nas tu w ogóle nie było.
- Harry... byłeś u Charlie? McCain to... - zaczęłam znowu. Podszedł do mnie i potrząsnął za ramiona.
- Nie wymawiaj tego nazwiska! Ten drań ma cierpieć! Co zrobił Charlie! Wyglądała strasznie! - Wyglądał przerażająco. Wyrwałam się z jego uścisku.
- Harry.... McCain nie jest... Harry, spójrz na mnie... Styles, słyszysz mnie?! Ziemia do Harry'ego! Harry!!! - wrzasnęłam i uderzyłam go w twarz. Zagryzłam wargę, żeby nie krzyknąć. Ręka bolała jak oszalała. Harry złapał się za policzek i spojrzał na mnie ze zdziwieniem mieszającym się ze złością.
- Co ty...
- Harry! McCain to sąsiadka Charlie! Nie żaden chłopak! - powiedziałam szybko.
- Co... sąsiadka... czyli... Co? - Harry wyglądał teraz zupełnie inaczej, jak zagubione dziecko, które potrzebuje pomocy i przytulenia. Tak więc zrobiłam. Objęłam go mocno. Jestem dość niska. Harry oparł podbródek na mojej głowie.


Lottie*

Zamknęłam trzaskiem drzwi. Co mu odbiło?! Nachodzi mnie i wrzeszczy gdy ja jestem niewypoczęta i zmęczona. I skąd niby wiedział o Rose? Dlaczego tak zareagował? Jejciu... tyle pytań zadaje nam życie. Mówiąc szczerze... jednak fajnie było znowu usłyszeć Hazzę. Nawet jeśli krzyczał i był na mnie zły. Sama nawet nie wiem dlaczego. Może pomyślał, że to moje dziecko i nie wiem... był zazdrosny? Spoliczkowałam samą siebie. Harry o mnie zazdrosny? Śmieszne. Prędzej uwierzę w krasnoludki.
- Kiedy ta baba wróci?! - miałam ochotę zakopać się w piaskownicy i zdechnąć. Położyłam Rose na łóżku i usiadłam na podłodze.

                    '' Naj­piękniej­szych chwil w życiu nie zap­la­nujesz. One przyjdą same. ''

- No właśnie. Nic nigdy nie dzieje się bez powodu. - mruknęłam sama do siebie. Wstałam i wyciągnęłam potrzebne mi rzeczy do malowania. Zabrałam czarną farbę i zaczęłam chlapać po nowym płótnie. Ręce miałam całe brudne, a nawet twarz.
- Życie jest nie okropne, złe i nieuczciwe! - mówiłam i ocierałam z policzków łzy. Teraz na pewno będę wyglądała jak murzyn albo jakbym wyszła z kopalni. Skuliłam się i zaczęłam głęboko oddychać.
- A to wszystko moja wina. - bąknęłam. Wstałam z podłogi i poszłam do łazienki. Gdy się zobaczyłam w lustrze to roześmiałam się głośno.
- Ale brzydula... nie no... takiego czegoś jeszcze nie widziałam.

Wieczór 23.30

- Ile można... - kolejny raz dzwonię do McCain.- Odbierz... nie no! - mocno się zdenerwowałam i rzuciłam telefon na kanapę. Zostawiłam Rose w salonie i poszłam na górę do sypialni mamy. Matka pali papierosy więc może coś tu zostawiła. Dobrze, że jestem obcykana w swoim domu i znam skrytki mojej rodzicielki. Paliłam w trzeciej gimnazjum. Wtedy się cięłam i ogólnie się staczałam, ale dzięki Cass zmieniłam się. No, a gdy Cassie nie ma przy mnie... to znów wracam do tego. Zajrzałam do garderoby. Tam było pełno szuflad.
- Jest! - znalazłam trzy paczki papierosów i zapalniczkę. Wyciągnęłam je i zaniosłam do swojego pokoju. Dwie paczki schowałam pod poduszkę, a jedną otworzyłam. Włożyłam papierosa do ust i podpaliłam. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się. Poczułam ostry dym w moich płucach.
Jak ja dawno was nie widziałam, pomyślałam. Aż do pięć po północy bawiłam się dymem. Zapewne nie pachniałam zbyt miło. Moje oczy już się kleiły gdy nagle usłyszałam dzwonek.
- Nie śpię! - wstałam na równe nogi. Tempem ślimaka powlokłam się do drzwi. Otworzyłam je i otworzyłam buzię ze zdziwienia. Stała tam McCain. Była uśmiechnięta i zadowolona. Ciekawe co ją tak cieszy. Nie dawno chyba jej ktoś umarł co nie? Kłamliwa menda. Pewnie pojechała sobie do kochanka pod czas gdy nie było jej męża. Założyłam ręce na piersi i pozwoliłam jej wejść.
- Cześć słoneczko. Przepraszam, że dopiero tak późno przyjeżdżam, ale samoloty nam się opóźniły. -ta jasne... wolałaś dłużej zabawiać się z jakimś fagasem.
- Rose jest w salonie... śpi. - poszła tam, a ja za nią. Zabrała ja na ręce i przytulała. Biedne dziecko.
- Na pewno musiałaś się nieźle namęczyć, ale jestem ci bardzo wdzięczna. - okey, spadaj i nie wracaj kobieto. - Zawsze wiedziałam, że służysz innym pomocą. - od dzisiaj się to zmieni, dzięki Pani. - wystarczyło ci pieniędzy?
- Taa... wystarczyło. - tak naprawdę nic nie wydałam na Rose. No może tylko kupiłam jej lizaka i soczek. Reszta dla mnie. Nic w życiu nie jest za darmo. Trudno.


Rano*

Ubrałam się dosyć normalnie. Zwykłe szare dresy, białe conversy , czarno-szarą bluzkę, kolczyki i okulary na nochal. Tak... noszę okulary, ale tylko czasami bo nie lubię ich. Tylko muszę je nosić, by jakoś czytać. Włosy lekko podkręciłam i zrobiłam mały makijaż. Wyglądałam słodko i na sportowo. Na zranione nadgarstki nałożyłam przeróżnych bransoletek i zegarek. Czuję się dziś o wiele lepiej gdy nie ma nikogo oprócz mnie i psa w domu. Rose była bardzo mecząca. Te kilka dni były dla mnie jak szkoła przetrwania. Zabrałam swój granatowy plecak z nike i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie śniadanie do szkoły. Na szybko zjadłam jakiś jogurt. Nakarmiłam też psa przed wyjściem. Porwałam z komody kluczyki do auta i odjechałam do szkoły. Piątek, czyli tylko jeden dzień, a później wymarzony weekend.

Gdy zaparkowałam wóz zorientowałam się, że nie przepisałam notatek. No i od kogo teraz pożyczę zeszyty? Nigdy za bardzo nie kolegowałam się z resztą klasy, a przyjaciele nie chcą raczej ze mną rozmawiać. Nie dziwić im się. Poprawiłam okulary i przejrzałam się w lusterku.

Kroczyłam korytarzem mając nadzieję, że nie natknę się na Hazzę. Jest na mnie pewnie strasznie zły. Nie chciałam go tak potraktować, ale bałam się że zacznie wypytywać o wszystko. Poszłam od razu do szkolnego kibelka dla dziewczyn. Było tam kilka małolat z młodszych klas. Stały i podpierały ściany. Jak ja nie lubię pierwszych klas. Te laski zachowują się jakby to one były szkolną elitą i chcą podskoczyć starszym. Poprawiłam włosy i kątem oka spostrzegłam, że mnie obserwują i coś gadają między sobą.
Umyłam ręce.
- I jak tam Charlott? - zapytała jedna ze smarkul. - Powiedz nam... Harry jest dobry w łóżku? -wytrzeszczyłam oczy.
- No co robisz taką głupią minę, co?! Każda directioners wie, że chcesz się z nim przespać i rzucić go! - krzyknęła jakaś ruda paskuda. No ona nie musi się o nic bać... Harry musiałby być ślepy żeby się z nią umówić.
- Ale o czym wy...
- Trzymaj się od Hazzy z daleka, rozumiesz?! On nie lubi takich ciot jak ty. - podeszły bliżej. Robiło się niebezpiecznie. - No bo co? Brzydka, anorektyczka i kujonica!
- No i Harry ma gust... nie wybiera w byle czym. - dodała niska blondynka, która nie była zbyt szczupła. Odezwała się.
- Biedne gnojki... nie wasz zasrany interes! - podniosłam głos. - Nic wam do tego! - mówiłam i starałam się utrzymać groźną minę. - Spadajcie. - syknęłam i pokazałam palcem na drzwi. Grzecznie po kolei wyszły i cos tam mamrotały pod nosem. Oparłam się o umywalkę. Nie będę beczeć przez takie gówniary... nie będę... nie będę... będę, będę, będę. Weszłam do jednej z kabin i osunęłam się na podłogę. To nie jest prawdą co powiedziały. Nie jestem brzydka, ale też nie piękna, nie jestem anorektyczką... jestem w sam raz co nie? Ani nie jestem kujonicą. Powtarzałam, ale trudno było uwierzyć samej sobie.
- Nie jestem byle czym. - mruknęłam i ocierałam łzy by nie wyglądać jak zombie. Zadzwoniło na lekcję. Biologia. Zerwałam się na nogi i wyszłam z kabiny. Moje oczy były zaczerwienione. Przetarłam je kilka razy.
- Może nikt nie zauważy. - podążyłam w stronę klasy. Wszyscy już wchodzili. Ostatni był Niall. Spojrzał na mnie... prosto w oczy. Oby nie zauważył. Był smutny. Pokazał ręką bym weszła pierwsza. Lekko się uśmiechnęłam. Usiadłam na samym końcu przy oknie.
Niestety pierwsza lekcja jest z diablicą. Pani Rooney to najostrzejsza nauczycielka w szkole.
- Dzień dobry. - przywitała się klasa.
- Tak. Na sam początek mam dla was super wiadomości. - nie przejęłam się tym co ma do powiedzenia. Patrzyłam na okno, po którym spływały krople deszczu. Niebo tak samo jak ja dziś płacze.
- Możemy iść do domu? - zapytał Joe.
- Chciał byś.  - mruknęła nauczycielka. - Wykonacie projekty w parach. - cała klasa jęknęła. - Nie jęczeć... Temat projektu podam na następnej lekcji, a teraz dobiorę was JA w pary.
- Melissa, Niall.
- Rayan, Maddie.
- Zayn, Ally.
- Cassandra, Louis
- Harry, Scarlett - patrzyłam dalej mimo tego co usłyszałam. Miałam ochotę się popłakać. Opierałam głowę o plecak i starłam się powstrzymać łzy. Starlett to dziwka. Nie kłamię. Co dwa tygodnie ma innego chłopaka. On jej płaci, a ona... tak po prostu to robi. Słyszałam, że bierze tabletki antykoncepcyjne. Zerknęłam na te dwójkę. Harry się uśmiechał, a Scarlett przygryzała wargę. Najwidoczniej... Hazzie się ona podoba. Trudno..., a myślałam że jest nadzieja, że kiedyś będę mogła mu powiedzieć coś bardzo ważnego. Coś magicznego, prawdziwego i... coś bezwarunkowego. To właśnie miłość... magiczna, prawdziwa, bezwarunkowa. Moja nadzieje właśnie prysła.
- Charlott, Dylan. - oznajmiła Rooney. Spojrzałam prosto przed siebie. Niech ktoś wbije mi nóż w plecy. Błagam. Moja szczęka się trzęsła, a oczy zaszkliły. Ruszałam ustami, ale nic nie mówiłam. To był dla mnie moment. Okropny moment.
- Ale ja nie chcę. - powiedziałam. Nauczycielka spojrzała na mnie groźnie.
- A bo co? - wstała i podeszła do mnie. Spojrzałam na Cassie. Zawsze w niej szukałam ratunku, ale tym razem... zostałam sama.
 - Nie pasuje mi on i tyle. - próbowałam się tłumaczyć.
- Nie ma "nie chcę". Jak wybrałam i tak ma być. Koniec, kropka. - odparła i odeszła. Spojrzałam na Dylana. Oblizał wargi i co sobie myślał? Że to coś zmieni?! On chciał zrobić mi krzywdę, a teraz mam robić z nim projekt tak jakby gdyby nigdy nic?! To chore... pokazałam mu fucka, a część klasy zachichotała.

Całą lekcję nie uważałam. Myślałam na tym co było, co jest i co będzie. Był ból, jest ból, będzie ból. Moje życie robi sobie ze mnie jaja. Gdy zadzwonił ubłagany dzwonek pierwsza się zerwałam i pobiegłam na zewnątrz. Myślałam, że w tej klasie się uduszę. I musiałam jeszcze znosić tego Graya. Usiadłam na ławeczce pod drzewem. Oparłam łokcie o kolana i podparłam czoło.
- Na zewnątrz cicha, w środku krzyczę, na zewnątrz spokojna, w środku kipię ze złości, na zewnątrz uśmiechnięta, w środku nieszczęśliwa.... i gdzie tutaj jest sens?

*Cassie

Co. Się. Dzieje? Wydawało mi się, czy może w świat uderzył meteoryt wielkości księżyca i rozwalił cały mój malutki świat na milion kawałeczków? Wyszłam z klasy w towarzystwie Louisa. Każdy rozmawiał ze swoim partnerem do projektu.
- Jest mi zimno i gorąco jednocześnie - powiedziałam do Lou.
- Czyli potrzebujesz więcej koców i mniej koców - odparł jakby to było najoczywistrze na świecie.
- Tak, to ma sens - pokiwałam głową. Zaśmiałam się z naszej głupoty.
- To.. dlaczego jest ci zimno i gorąco? - Zapytał z uroczym uśmiechem.
- Zimno bo martwię się o Charlie. Ona i Dylan... no nie wiem. - Westchnęłam.
- Rozumiem - zamyślił się. Wyobraziłam go sobie w okularach do czytania. - A dlaczego jest ci gorąco?
"Bo jestem z tobą w parze na projekt z biologi co oznacza jeszcze więcej czasu spędzonego w twoim towarzystwie, a jak z tobą rozmawiam to czuję dziwne uczucie w żołądku, czułeś to kiedyś? Jakby stado motyli urządziło turniej szybkiego latania we wszystkie strony" - odpowiedziałam w myślach. Jednak wzruszyłam tylko ramionami.
- Nie wiem, zapytaj mojego organizmu, on będzie wiedział co się z nim dzieje, no nie?
- Może? - Louis pochylił się trochę. - Ej, organizmie Cassandry, dlaczego ci gorąco?
- Wiesz, myślę, że organizm nie będzie wiedział, co mu jest, bo nie uczył się medycyny. Gdybyś na przykład pokazał człowiekowi z epoki kamienia łupanego zdjęcie mózgu to nie wiedziałby, że patrzy na mózg, bo nigdy się o tym nie uczył. Sam mózg nie wiedziałby, że patrzy na swoje zdjęcie... zagmatwane to.
- Podsumowując powyższe tezy jestem skłonny sądzić, że twój organizm nie powie mi dlaczego jest ci gorąco. - Louis zrobił minę myśliciela. Pokiwałam głową ze śmiechem.
- Chodź, teraz mamy chyba angielski.
- Pff, ty się cieszysz, bo nie musisz pisać - mruknął, zarzucając torbę na ramię.
- Wierz mi, że wolałabym jednak pisać. - odparłam.









Harry*

Jestem zagubiony. Co mam robić? Bo za wiele już namąciłem. Nakrzyczałem na Cass i Lottie, a teraz dziewczyna która prawie została skrzywdzona  musi męczyć się z tym kretynem. Jeżeli dowiem się, że chociażby ją dotknął to chyba go zabiję. Nienawidzę go. Dlaczego mam takiego pecha? Dlaczego Gray? Dlaczego nie ja? Może spędzilibyśmy ze sobą więcej czasu i wszystko wróciło by do normy. Gdy skończyła się lekcja wyszedłem ma korytarz i usiadłem na parapecie. Patrzyłem na Charlie, która wychodzi ze szkoły zawiedziona i smutna. Martwię się o nią. Wczoraj wyglądała jakby ją ktoś porządnie zmartwił, a dziś... też nie jest dobrze.
- No hej, Harry? - podeszła do mnie ładna blondynka.
- Tak to ja. - odparłem.
- To ja i ty... razem... robimy ten projekt. - mówiła i przygryzła dziwnie wargę.
- Ta...chyba tak. - mówiąc szczerze to też nie odpowiada mi ta osoba. Usiadła obok mnie... za blisko.
- Przyjdź jutro o szóstej wieczorem do mnie. Wyślę ci adres na Twitterze. - szepnęła i odeszła kobiecym krokiem. No nie jest źle... jest okropnie.


*Cassie

Po skończonych lekcjach wróciłam do domu razem z chłopakami.
- Jestem padnięty - oznajmił wszem i wobec Louis i poszedł na górę. Reszta też jakoś się rozeszła. Poszłam do kuchni, wyjęłam z metalowego koszyka jabłko i zamknęłam się w pokoju. Włożyłam do uszu słuchawki i puściłam na laptopie muzykę klasyczną. Pomaga mi się skupić. Odrobiłam zadanie domowe i nawet się pouczyłam. Po godzinie męki zrezygnowałam i włączyłam facebook'a. Chwilę przeglądałam różne strony. Jutro sobota, nie ma co się męczyć. Około dziesiątej położyłam się z książką do łóżka. Ciężko się czyta z takimi rękami, ale nie zasnę. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - mruknęłam, dalej czytając.
- Cześć, nie śpisz jeszcze? - Louis uśmiechnął się. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy. Pokręciłam głową.
- Czytam.
- Coś fajnego? - Zapytał, siadając na łóżku. Kiwnęłam lekko głową.
- Czytam tylko fajne książki. - Odparłam, przewracając stronę. Loui pochylił głowę i przeczytał tytuł z okładki.
- " Więzień labiryntu" o czym? - Zapytał zaciekawiony.
- Mhm - mruknęłam tylko. Właśnie doszłam do bardzo ciekawego momentu. Lou wstał i przejrzał moją biblioteczkę.
- Mogę coś?
- Mhm. - powiedziałam, nawet nie podnosząc wzroku. Tommo wybrał jakąś książkę i wyszedł mówiąc mi "dobranoc". Kiwnęłam tylko głową. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
...
Obudziłam się o 9 rano. I tak wcześnie jak na mnie. Umyłam się, ubrałam i poszłam do kuchni. Nikogo jeszcze nie było. Mimo słabych rąk zrobiłam gofry z bitą śmietaną i polewą czekoladową. Kilka razy upuściłam łyżeczkę, albo inne naczynia. Na szczęśni nic, co mogłoby się rozbić. Zapach zwabił Niall'a. Uśmiechnęłam się do niego.
- Smacznego - powiedziałam i wyszłam po resztę. Zapukałam łokciem do drzwi Harry'ego. Nie usłyszałam odpowiedzi więc weszłam do środka. Jeszcze tu nie byłam. Pokój chłopaka był duży, ale przytulny. Ściany były kolory żółtego, a meble czarno-białe. Z białej pościeli w duże niebieskie groszki wystawała czupryna Harry'ego. Usiadłam obok niego.
- Stylesiątko, wstawaj, gofry czekają - zero reakcji. Nieco zirytowana zrzuciłam z niego kołdrę. To był błąd. Harry był z samej bieliźnie. Zaczerwieniłam się. Wow, jakaś nowość. Wycofałam się z pokoju i poszłam po Liama. Zapukałam.
- Proszę - chłopak chyba już wcześniej się obudził. Otworzył drzwi.
- Eee.. śniadanie - Powiedziałam, odwracając wzrok, bo i Liam był w samych bokserkach.
- OK - uśmiechnął się. Kiwnęłam głową i zamknęłam drzwi. Zobaczyłam Harry'ego na korytarzu. Jeszcze się nie ubrał.
- O, cześć Cass. Ty mnie obudziłaś? - spytał, podchodząc. Speszona cofnęłam się o krok.
- Taa. Są gofry. - mruknęłam, patrząc na swoje skarpetki w paski.
- To ja obudzę Louisa! - zawołał i pognał korytarzem do pokoju Tomlinsona. Ale dziecko ma ubaw.
- Louisku, kochanie! Czas na pełnowartościowe śniadanko! - wpadł do jego pokoju. Poszłam tam spokojnie, po drodze pukając do Zayn'a. Zajrzałam do pokoju Lou. Harry skakał po jego łóżku.
- Gofry! Cassie zrobiła gofry! Loui obudź się! Słoneczko już dawno wstało! - Zaśmiałam się. Harry spojrzał na mnie i wyciągnął rękę. Złapałam ją i wskoczyłam na łóżko Louisa. Skakaliśmy, bijąc się poduszkami. Harry wygrywał, bo ja co chwilę upuszczałam poduszkę. Nie byłam nawet w stanie podnieść dużej poduszki jedną ręką. Louis obserwował nas z uśmiechem. Podskoczyłam jeszcze raz i wylądowałam na jego nogach. Przetarł zaspane oczka i usiadł. Ooo rany! Kołdra zsunęła się z jego ramion. Wstrzymałam oddech i wpatrywałam się w niego.
- Ej, Cassie. Idziemy na te gofry? - Harry wyciągnął mnie z letargu.
- Eee, taak.. gofry. - ociągając się odwróciłam wzrok od Lou i wstałam. Zeszliśmy na dół. Żaden chłopak z wyjątkiem Nialla nie był ubrany. Chyba będę musiała się przyzwyczaić. Obok mnie usiadł Louis. Zabraliśmy się za gofry, które jakimś cudem nie znikły podczas obecności Nialla w kuchni. A przynajmniej nie wszystkie.
- Masz talent do gotowania, Cassie. A nie wyglądasz. - Zayn poprawił ręką włosy.
- Gofrów się nie gotuje - zauważył Liam.
- No to Cassie ma talent gastromo... gastyno.. gastramo... jak się to mówi?
- Gastronomiczny? - podsunął Payne, zlizując z palców sos czekoladowy.
- Właśnie! Masz talent gastramamiczny - uśmiechnął się Zayn. Parsknęliśmy śmiechem.
- Mhm - mruknął Louis. Odwróciłam się do niego. Uśmiechnął się.
- Ubrudziłaś się - mówiąc to starł mi kciukiem śmietanę z kącika ust. Co to za dziwne uczucie w żołądku? Jakby stado motyli urządziło sobie dziką imprezę. Żaden chłopak nie zwrócił uwagi na ten mały epizod. I dobrze, zaraz by sobie wyobrażali nie wiadomo co. Po skończonym posiłku Liam zaproponował, że posprząta. Było mi głupio, że nic nie potrafię zrobić. Wzięłam ostrożnie talerz w obie ręce. Liam odwrócił się do mnie.
- Zostaw, posprzątam to. - zła na siebie za swoją ułomność jeszcze mocniej zacisnęłam palce na krawędziach talerza. Poczułam, jak z ran pod bandażem wypływa krew. Mimo wszystko próbowałam dojść do zlewu.
- Cassie zostaw ten talerz - warknął Payne. Pokręciłam głową. Już prawie mi się udało, ale w ostatnim momencie talerz wyślizgnął mi się z rąk i roztrzaskał się na podłodze.
- Mówiłem ci zostaw! - zdenerwował się Liam. Odruchowo się skuliłam. Byłam na siebie strasznie wkurzona.
- Przepraszam - Szepnęłam. Przyklękłam i drącymi dłońmi zaczęłam zbierać odłamki. Kawałek szkła wbił mi się do palca. Jęknęłam cicho.
- Sandra do cholery! Przestań robić wszystko po swojemu! - Payne odtrącił mnie i zgarnął szkło na szufelkę. Podniosłam się z podłogi i szepcząc kolejne "przepraszam" poszłam do łazienki. Obmyłam palec wodą i owinęłam chusteczką.
- To nie jest dobry pomysł. - Odwróciłam się gwałtownie. Liam uśmiechał się do mnie. Opuściłam głowę. Nie chciałam się odzywać, żeby znowu na mnie nie krzyczał. Czułam się jak dziecko.
- Chodź, zrobimy to porządnie. - Złapał mnie za druga rękę i poprowadził do kuchni. Usiadłam na stołku i patrzyłam na chłopaka. Odwinął chusteczkę i jeszcze raz przepłukał rankę. Wyciągnął pęsetą odłamek szkła i przykleił plaster. Uśmiechnął się pogodnie.
- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. - Powiedział. Kiwnęłam głową.
- Ok, w porządku. - Odwzajemniłam słabo uśmiech.


Lottie*

Po okropnym dniu wróciłam do domu. Rzuciłam plecak i zamknęłam drzwi. Z powrotem wyszłam na ulicę. Muszę się przejść. Kroczyłam pustym i cichym parkiem. Nie zapowiadało się na ładną pogodę. Włożyłam do uszu słuchawki i włączyłam jakąś nutę. Usiadłam na pobliskiej ławeczce. Podparłam brodę rękami i rozmyślałam nad swym nędznym, skazanym na piekło życiem.
Dlaczego życie mną tak pomiata? Chciałabym by wszystkie smutki poszły w niepamięć.
- Niepamięć... niepamięć... - powtarzałam sobie. - Zapomniałam! - krzyknęłam i podskoczyłam. Chwyciłam się za głowę. Bez jakichkolwiek przemyśleń pobiegłam parkiem.

W dziesięć minut dobiegłam do szpitala, w którym ''byłam leczona''. Dobrze, że mam wyrobioną kondycję. Gwałtownie otworzyłam szklane drzwi i podeszłam do jakiejś starej pielęgniarki.
- Przepraszam gdzie leży...
- Nie teraz rozmawiam. - syknęła i wróciła do telefonu. Wredna zdzira. Dam sobie radę sama.
Zdążyłam wbiec do windy.

<WŁĄCZ>
 Moje dłonie trzęsą się z obaw przed najgorszym. Pierwsza wybiegam z windy. Idę pod salę gdzie wcześniej leżała Diana. Łóżko stoi puste. W ostatnim akcie nadziei rzucam się na poszukiwanie lekarza, naiwnie wierząc, że może chorą dziewczynkę przeniesiono na inny oddział. Może wyzdrowiała? Może wróciła do domu i bawi się z rówieśnikami? Nadzieja pryska zaraz po zadaniu pytania.
- Niestety.. Diana nie żyje od kilku dni.. - ogarnia mnie smutek. Przerażająca rozpacz, przenikająca moje ciało na wskroś jak srebrny sztylet wbity prosto w i tak krwawiące już serce. Tyle mogłam jeszcze dać temu dziecku. Poświęcić kilka chwil. Przecież obiecałam. Jak teraz będę żyć ze świadomością, że to dziecko umarło nie mając ani jednego przyjaciela? Nikogo kto by ją uściskał, powiedział, że będzie dobrze. Łza spływa mi po policzku, kiedy wyobrażam sobie, co dziewczynka musiała czuć. Obiecałam. Obiecałam, że przyjdę, że porozmawiam, że będę. Ale nie przyszłam! Nie porozmawiałam! Nie byłam! Nikogo nie było.. Zawiodłam Dianę.. zawiodłam siebie. Zawsze wszystkich zawodzę. Czas to zmienić. Czas by zapomnieć o starym, a rozpocząć nowe. Czyż nie tego uczy nas życie? By uczyć się na błędach i brnąć do przodu mimo błota przeciwieństw sięgającego nam do pasa? Mobilizuję się by wyjść z tego przeklętego szpitala i kieruję się do parku. Zauważam Cassie, Zayna i Nialla na deskorolkach. Jest tu całkiem niezły tor. Sandra uwielbia tu przychodzić. Chcę podejść. Podejść i wreszcie zakończyć cierpienie. Przeprosić.. ale.. co jeśli nie będą chcieli mnie słuchać? Tyle już krzywdy wyrządziłam. Cała motywacja ze mnie uchodzi przez otwór w sercu wyrządzony srebrnym sztyletem wspomnień i bólu. Tchórzę. Jak zawsze. Spuszczam głowę i ocierając łzy odchodzę szybkim krokiem.
...
 Po półgodzinie wpadłam do domu jak burza. Zatrzasnęłam drzwi i pobiegłam schodami na górę do mojego pokoju. Po drodze potknęłam się o psa.
- Cholera! - krzyknęłam na niego, a Mentos podkulił ogon i uciekł na dół. Podczas upadku telefon wypadł mi z ręki i rozpadł się na części pierwsze. Wzięłam do ręki żyletkę z  podłogi. Walczyłam ze sobą. Pozbierałam resztki telefonu i poszłam do pokoju. Siłą woli powstrzymałam się od podłużnego cięcia, które w niczym by mi nie pomogło poza chwilowym zapomnieniem o bólu psychicznym. Zacisnęłam palce na kawałku metalu. Robiłam to już nieraz. Stałam nieruchomo tocząc w środku walkę. Wreszcie wrzuciłam żyletkę do kosza. Poczułam jakby jakiś niewidoczny ciężar opuścił moje ciało. Odetchnęłam z ulgą i położyłam się do łóżka. Było jeszcze wcześnie ale postanowiłam się zdrzemnąć.

Gdy wstałam cała zmęczona miałam nadzieję, że to był zły sen. Niestety... teraz żyję tak jak śnię... samotnie. Bardzo wolno zeszłam do salonu. Usiadłam na fotelu. Otuliłam się kocem. Chciałam, by ktoś mnie przytulił. O nic więcej nie prosiłam. Płakałam jak małe dziecko, które marzy o najlepszej zabawce ale nie może jej dostać. Ja już nigdy nie odzyskam Diany. Tylko nie myślcie, że porównuję Dianę do rzeczy. Była dla mnie ważna. Wspierała i poprawiała mi humor. Była taka grzeczna i delikatna.
Zamiast siedzieć w domu i gnić zabrałam psa na spacer. Otworzyłam wielką bramę prowadzącą na cmentarz. Nie lubię tu przychodzić. Świadomość, że leży tu tyle ludzi przyprawia mnie o dreszcze. Szukałam grobu Diany. Po kilku minutach znalazłam go. Upadłam na kolana i złożyłam ręce.
- Tak bardzo tęsknię Dan. - mruknęłam. Położyłam bukiet czerwonych róż na zimnej płycie zrobionej z kamienia. Zaczęłam się modlić, by Diana miała tam lepsze życie niż na Ziemi. - Amen. Wstałam i usiadłam na jakiejś zniszczonej ławeczce. Bujałam w obłokach i myślałam co bym zrobiła gdybym mogła cofnąć czas. Pewnie zapobiegłabym temu co smutne. Wszystko to moja wina. Najpierw zachowałam się jak wariatka, później obwiniłam o wszystko Cassie, zignorowałam Harr'ego, oddaliłam się od swoich przyjaciół i... zniszczyłam ostatnie chwile życia śmiertelnie chorej dziewczynki. Kto chętny dać mi kulkę w łeb?
- Jestem niczym... nie! Nawet nic jest czymś... to chore. -poczułam coś mokrego na moim policzku. To nie była łza. Poczułam więcej mokrego na twarzy. Spojrzałam na pochmurne niebo. Po chwili lunęło deszczem. Nie przejmowałam się tym. Siedziałam zwrócona twarzą do nieba.
 Gdy wróciłam do domu od razu poszłam się przebrać w suche rzeczy.


*Cassie

I minął kolejny weekend bez Charlie i zaczął się kolejny tydzień bez Charlie. Leżałam na łóżku, patrząc na sufit. Chyba nie jestem wyjątkiem uważając, że poniedziałki są głupie? Nie chciało mi się wstawać. Łóżko było tak przyjemnie ciepłe. Wysunęłam ostrożnie spod kołdry kawałek nogi. Natychmiast schowałam ją z powrotem.
- Na zewnątrz Antarktyda, a w środku Afryka - mruknęłam do siebie. Na krześle obok łóżka leżały moje ubrania. Wyciągnęłam po nie rękę i natychmiast wsunęłam pod kołdrę. Chwilę grzałam ciuchy pod kołdrą.
- Ok, powinno być dobrze - stwierdziłam i ubrałam się wciąż nie wychodząc. Policzyłam do trzech i wyskoczyłam z łóżka. - Dobry sposób. - Pogratulowałam sobie w myślach. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do łazienki, gdzie obmyłam twarz i nałożyłam codzienną warstwę tuszu do rzęs i pomadki. Potem zmieniłam opatrunek na dłoniach. Jest już trochę lepiej, ale rany nadal się goją. Owinęłam ostrożnie biały bandaż na rękach. Tak przygotowana poszłam do kuchni. Wszyscy chłopacy siedzieli zamuleni przy stole i jedli płatki kukurydziane z mlekiem.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z lodówki jogurt, do którego wsypałam płatki.
- Z jogurtem? - Zdziwił się Zayn.
- Noo z jogurtem są najlepsze. - mruknęłam.
- Chcesz kawy? - Zapytał Liam, wstając od stołu. Odruchowo chciałam wstać i sobie przygotować, ale przypomniałam sobie o ostatnim zdarzeniu z talerzem i usiadłam z powrotem.
- Chcę - mruknęłam i zjadłam do końca jogurt z płatkami. Liam przygotował też kawę dla siebie. Postawił przede mną parujący napój.
- Dzięki - objęłam dłońmi kubek. Po piętnastu minutach miarowego kiwania się na stołkach w kuchni pozbieraliśmy się i wsadziliśmy tyłki do auta Liama z podgrzewanymi siedzeniami. Siedziałam ściśnięta pomiędzy Louisem a Niallem. Obserwowałam przez okno powoli budzące się do życia miasto. Opierałam się o ramię Horana. Drobny deszcz zaczął delikatnie opadać na ulice, samochody ludzi i całą resztę.
- Kocham cię, Londynie - mruknął Zayn.
- Nie wziąłem parasola. - stwierdził Harry.
- Człowieku, od urodzenia mieszkasz w Londynie i nie wiesz, że jesienią należy nosić parasol? - zirytowałam się.
- Ne mieszkam w Londynie od urodzenia. - Zdziwił się Styles.
- Nie? - spytałam, ale jakoś niespecjalnie mnie obchodziło gdzie mieszkał wcześniej.
- No nie. - Odparł. Spojrzałam na jego profil. Ten nos.. i włosy... i rysy... zamyśliłam się, studiując jego urodę. Wydawało mi się, że skądś go znam. Jakieś nikłe wspomnienie.. Niee, zdawało mi się.
- Wcześniej mieszkałem w Holmes Chapel. - wyjaśnił.
- Co za zbieg okoliczności, ja też. - uśmiechnęłam się.
- Ej, dzisiaj dostaniemy tematy na projekt z bioli. - oznajmił Liam.
- No co jest? Codziennie ta biologia? - Zirytował się Malik.
- Dwa razy w tygodniu. Piątki i poniedziałki - Liam oczywiście znał już plan na pamięć.
- Ciekawe jaki będziemy mieć temat - zwróciłam się do Louisa.
- Rozmnażanie syren - powiedział Tommo. - Oby to było rozmnażanie syren, zawsze się zastanawiałem, jak one to robią. - wyjaśnił, a my parsknęliśmy śmiechem. Dotarliśmy do szkoły w dobrych humorach.


Lottie*

Rano jak co dzień poszłam ogarnąć tego wilkołaka, którym stałam się w nocy. Jak to się dzieje, że w dzień potrafimy zrobić tysiące rzeczy, ale potrafimy też wyglądać spoko, w nocy tylko śpię, a rano wyglądam jak potwór? Chore. Przebrałam się i zbiegłam na dół. Zjadłam kawałek chleba z dżemem i napiłam się herbaty. Oczywiście pies też dostał swoje. Zabrałam swój granatowy plecak z nike, klucze od domu i do auta i opuściłam dom. Zaczynam się przyzwyczajać do samotności. To niedobrze.

Odjechałam z piskiem opon. Podczas jazdy myślałam o różnych rzeczach. Byłam całkiem wyłączona. Gdy usłyszałam głośny dźwięk nacisnęłam gwałtownie i mocno hamulec. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Byłam pewna, że uderzę do ciężarówki. Nic nie poczułam. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam jakiegoś faceta, który wrzeszczy w samochodzie i wymachuje rękami. Moje dłonie drżały, a usta jakby coś chciały powiedzieć, ale nie mogły.
- Uf... nic mi nie jest. - po moim ciele przeszedł ciepły prąd. Nabrałam powietrza do ust i powoli je wypuściłam. Powtórzyłam to kilka razy i uspokoiłam się.

W szkole emocje już całkiem opadły. Czułam się całkiem bezpieczna. Żadnych aut, ciężarówek i klaksonów. Lekcje bardzo się dłużyły. Miałam wrażenie, że chemia nigdy się nie skończy. Obleśny, niechudy chemik... nie cierpię gościa. Na sam koniec została biologia. Ugh... Boże miej mnie w opiece. Usiadłam na swoim miejscu. Wyciągnęłam książki i zeszyt.
- Teraz podam wam tematy do projektów, a później napiszecie sobie szybką kartkóweczkę z zeszłego tematu... Joe nawet nie próbuj robić ściąg. - dodała Rooney patrząc na chłopaka.
- Szlag! - fuknął, a klasa zachichotała. O dziwo... ja też.
- No więc pierwsza para to... - wymieniała tematy dla wybranych par. - Charlott i Dylan wy macie Wpływ żywienia na pracę mózgu i aktywność psychiczną człowieka. - zapisałam to co powiedziała i wróciłam do rysowania z tyłu zeszytu. Nauczycielka dalej coś tam gadała. Kartkówka była dosyć spoko. Rooney mogła bardziej się postarać z poziomem trudności. Oddaliśmy kartki i wyszliśmy z klasy. Szłam od razu za Hazzą. Wyglądał na smutnego, ale jak zawsze idealnie się prezentował. Zwykłe czarne rurki, biały podkoszulek i białe conversy. Ahh... i te jego piękne niepoukładane włosy.
- Harry! - usłyszałam za sobą pisk Scarlett. - ja i Loczek wymieniliśmy się jednym, zmieszanym spojrzeniem i poszłam dalej. Stanęłam za rogiem i popatrzyłam przez ramię. - Dzisiaj przyjedź do mnie. Tu masz mój adres. - podała mu małą karteczkę, a on się uśmiechnął. Nie wiem czy to był sztuczny czy też prawdziwy uśmiech, ale każdy jego banan na twarzy jest uroczy. Bez skojarzeń.
- No okey, ale wpadnę tylko na półgodziny bo mam wiele spraw na głowie. - odparł i pożegnali się. Wystraszyłam się i chciałam szybko odejść, ale wpadłam na wiadro i inne szczotki z wodą. Cała brudna woda wylała się na podłogę, a ja ta niezdara pośliznęłam się i spadłam na podłogę do kałuży.
To moje ulubione dżinsy! Zza rogu wybiegł Harry prawie się potykając o jakiś detergent. Jednak złapał równowagę machając rękami w przód i w tył. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Ta... nie każdemu jednak jest do śmiechu.
- Zawsze wiedziałem, że lubisz sprzątać, ale że aż tak bardzo? - powiedział rozbawiony. Jaki dżentelmen. Prychnęłam pod nosem i z resztką godności próbowałam podnieść się z podłogi. Hazz podał mi rękę, którą zignorowałam.
- Nie potrzebuje niczyjej pomocy Harry. - to pierwsze zdanie, które do niego powiedziałam od kilku dni. Nie licząc tego gdy na niego nakrzyczałam. Byłam wtedy zmuszona do tego.
- Nie wydaje mi się. - mruknął i podniósł wiadro. Byłam cała czerwona. Cały tyłek mam mokry i co mam zrobić? Ale wiocha. Stałam tak chwilę blisko niego jak sparaliżowana. Co mam zrobić? Nie zostawię tego tak. Chociaż... nie jest to moja wina! Jakaś wredna sprzątaczka to tu zostawiła! Podniosłam jakieś mokre szmatki, szczotki i inne zabawki naszych woźnych. Posprzątałam wszystko i otarłam dłonie o spodnie. I tak są już mokre.
- Dzięki za pomoc. - zabrałam plecak i chciałam odejść w przeciwną stronę, ale chłopak szybko mnie złapał za ramię. Mój wzrok utkwił w jego oczach, których już tak dawno nie widziałam. Czułam jego miętowy oddech na swojej twarzy. Powoli oblizałam wargi i nabrałam powietrza.
- Możemy normalnie porozmawiać? - zapytał po dłuższej ciszy. Zamrugałam rzęsami spuściłam twarz do dołu. Nie chcę wszystkiego mu tłumaczyć. Nie chcę mówić mu o swoich problemach. Nie chcę litości. Chcę pokazać, że nie jestem od kogoś zależna, ale że też potrafię radzić sobie z problemami.
- Spieszę się. - bąknęłam cicho.
- Proszę Charlie.
- Ale nie mamy o czym rozmawiać, Harry.
- Mamy sobie wiele do powiedzenia.. ale się boimy. - dodał, a ja momentalnie zerknęłam na niego. Co on chce mi powiedzieć, czego tak się boi?
- O czym chcesz rozmawiać? - zapytałam zaciekawiona. - O tym dlaczego rozwaliłam talerze, dlaczego uciekłam, dlaczego miałam dziecko, czy może o tym że...
- Dlaczego nas zostawiłaś? Dlaczego?! - podniósł głos.
 - Dlaczego mnie zostawiłaś? - szepnął i puścił moje ramię. Byłam mocno zszokowana i w pewnym stopniu szczęśliwa. No, a później był tylko smutek. Zraniłam go. Znów na mnie spojrzał. Jego zielone oczy były zaszklone i wyglądał tak jakby miał zaraz się rozpłakać. Jednak tego nie zrobił. To nawet dobrze, bo wtedy poszłabym w jego ślady.
- Harry ja, ja.. ja sama nie wiem co mam powiedzieć. - jąkałam się i miałam ochotę zapaść się pod podłogę. - Przepraszam Cię. - odparłam, a serce szybciej zabiło. - Muszę iść, Harry. - ominęłam go i skierowałam się do toalety. Wyciągnęłam z niej jakieś czarne leginsy, które miałam przeznaczone na lekcje W-F, nie mam zamiaru paradować z mokrym tyłkiem. Przebrałam się i wyszłam z kibelka. Loczka już nie było. Jeju... jak mi go szkoda, a miałam okazję na to by się pogodzić, przeprosić. Ze smutkiem wróciłam do domu.

*Cassie

Mam zaszczyt publicznie ogłosić, że NIENAWIDZĘ chemii. Oczywiście, skretyniały chemik znowu robił... to co zwykle. Ze złością przysunęłam się bliżej Louisa, kiedy nauczyciel nachylał się nad moim zeszytem i gadał coś, że nie piszę. Niby jak z takimi łapami? Z ulgą powitałam dzwonek. Następna i ostatnia była biologia. Starałam się nie okazywać, że martwię się o Charlie. Siedziałam obok Maddie i słuchałam, co nauczycielka ma do powiedzenia. Rozdawała tematy do projektów.
- Cassandra i Louis, "Przystosowanie budowy ciała człowieka do środowiska" - oznajmiła nauczycielka.
- Coo? Ja chciałem rozmnażanie syren - jęknął Louis, a klasa wybuchnęła śmiechem. Zdawało mi się, że nawet nauczycielce drgnął kącik ust, ale nie byłam pewna.
- Bardzo zabawne, Tomlinoson - mruknęła i rozdała pozostałe tematy. Mieliśmy poczytać sobie rozdział w podręczniku na temat anatomii człowieka, a ona tymczasem rozdała kartkówki. Niby były łatwe, a i tak dostałam 3. No lepsze to niż 2.
- Patrzcie, słoneczko! - oznajmił Joe. Wszyscy jak na komendę podnieśli spojrzenia za okna. Rzeczywiście, niebo było niemal bezchmurne, a ulicami Londynu przemykali ludzie, ubrani w koszulki z krótkimi rękawami. Lato się jeszcze broni.

Mam zaszczyt publicznie ogłosić koniec rozdziału 12 :D Jest jaki jest, podzielcie się opiniami ;) ~ Hermi

Haha Niall spóźniony zapłon <3


sobota, 1 listopada 2014

11




Zayn*


Kolejny dzień. Kolejna nudna matematyka. Kolejne beznadziejne po południe i... wszystko co jest kolejne będzie tak samo mało ciekawe. Przed chwilą wróciliśmy do domu. Jestem tak bardzo zmęczony! Lubię w-f, ale tylko wtedy gdy nie ćwiczę albo gdy gramy kosza. Dlatego często udaję, że mnie coś boli. Klapnąłem na sofę i ślepo wpatrywałem się przed siebie. Chłopacy zrobili to samo tylko Hazza pobiegł bez słowa na górę. Biedaczek... kobieta, za którą szlaje go odrzuciła. Nie dosłownie, ale on to tak chyba odebrał. Później z nim pogadam. Teraz nie mam siły na nic. Nie chce mi się nawet jeść ani grać w GTA. Muszę być chory. Oparłem głowę o poduszkę i zamknąłem na minutę oczy.

- Ding!Dong!

- Otwórz ktoś! - wydarłem się.

- Hej Lou! Jest Zayny? - wstałem na równe nogi. Nie może być!
- Cześć Perrie. Em.. em.. no jest, ale... wiesz... on nie jest... - wymyśl Lou coś błagam!
- On nie jest co? - zapytała.
- Dostępny. - odparł.
- Jak to nie jest dostępny? Musi być w domu.
- No jest, ale bardzo go boli głowa...
- Oj mój biedaczek! Gdzie on jest Lou?
- Em.. em... Cassie! Gdzie jest Zayn?! - wrzasnął. Serio? Skąd Cassie ma wiedzieć że...
- W salonie! - odkrzyknęła. Dziękuję Cass! Jestem Ci wdzięczny. Błyskawicznie wyciągnąłem jakieś koce z pod kanapy i zawinąłem się nimi. Położyłem się na kanapie. Zacząłem się modlić. Usłyszałem tupot butów. To ona. Chwila, dwie i zza rogu wyszła śliczna Perrie. Jaka nagła zmiana nastroju. Miała na sobie zwykły, luźny podkoszulek i zwykłe dżinsy. Nawet założyła znoszone vansy. Nie ma już różowych włosów. Farbnęła się na ładny blond. Wygląda o wiele lepiej niż przedtem. Wtedy sam nie wiedziałem czy Perrie to Perrie czy nie jakaś lalka Barbie. Lekko się uśmiechnęła, a ja to odwzajemniłem. Powoli podeszła do mnie i usiadła na podłodze.
- Hej. - powiedziała jedno słowo, a ja już się rozpłynąłem.
- Cześć. Siadaj. - odsunąłem się. Usiadła i splotła nasze palce.
- Bardzo Cię boli? - zapytała. Nie wiedziałem co odpowiedź. Nie chcę jej okłamywać. Czasem mnie denerwuje, ale jednak jest to moja Pezz.
- Już mniej. Naprawdę czuję się lepiej. - mówiłem. Ona się promiennie uśmiechnęła.
- Cieszę się. - mruknęła zadowolona. - Wiesz.... - zaczęła. - Nie przyszłam tu tak bez powodu... znaczy przyszłam do ciebie kocie, ale... chcę Ci coś pow...
- Chłopcy! Paul zdzwonił mamy przyjechać do jego biura. - zbiegł po schodach Liam.
- Ale teraz... - próbowałem coś powiedzieć, ale nie dał mi skończyć.
- Już! - powiedział i zabrał kluczyki do auta.

*Cass

Chłopacy tak jak byli wybiegli z mieszkania i pojechali. Nawet nie zamknęli drzwi. Przekręciłam kluczyk i wróciłam do salonu. Jakaś blondynka właśnie podniosła się z sofy. Stałam zdziwiona i patrzyłam na nią. Skąd się tu wzięła i... kto to? Aaa. Lou się pytał, gdzie Zayn... czyli to jest Perrie, dziewczyna Malika. Nawet ładna. Przyglądała mi się uważnie i ze zdziwieniem. Jakoś nie wydaje mi się miła. Założyłam ramię na ramię i oparłam się o ścianę bokiem. Podeszła.
- Jestem Perrie Edwards, ale pewnie o tym wiesz. - Powiedziała z jakąś jakby dumą.
- Nie sądzę. - Odparłam. - Nie znam cię i chyba raczej nie zamierzam. - A oto prawdziwa Cassandra Miller, miło Was poznać.
- Ale ja ciebie znam. Robisz niezłe zamieszanie w show-biznesie. Fanki One Direction cię w większości nienawidzą. Jesteś Cassandra Miller. Niby dziewczyna Louisa i Zayna. - Podeszła jeszcze bliżej. Odbiłam się od ściany i wyprostowałam. Byłam od niej trochę niższa. - Zostaw Zayna w spokoju, rozumiesz? - Wysyczała w moją stronę.
- Posłuchaj, nie obchodzi mnie co sobie o mnie inni myślą. Nie Jestem Ani Dziewczyną Zayna Ani Louisa I Nigdy Nie Będę. - Warknęłam, odwróciłam się i otworzyłam drzwi. - Już nic cię tu nie trzyma, do niewidzenia.
- Rozumiem... następna zgrywająca twardzielkę dziewczyna, która próbuje wszystkim uświadomić jaka jest niegrzeczna i każdego chce poniżać swoim chamstwem. Coś ci to nie wychodzi bo nie na każdego to działa. - powiedziała całkiem poważnie. Zabrała swoją torbę z fotela i podeszła do mnie.
- Pozdrów swoją koleżankę Charlie. Przyznam... dziewczyna ma stalowe nerwy. - powiedziała z uśmiechem i wyszła.
- Bla bla bla - powiedziałam do zamkniętych już drzwi, wykrzywiając usta. No cóż dziecinna jestem.
Usiadłam sobie na sofie w salonie i oglądałam jakiś serial w telewizji. Tylko na chwilę się zdrzemnę...
Obudził mnie ktoś. Usiadł sobie obok mnie i wyłączył TV. Przeciągnęłam się.
- Eej, oglądam. - Mruknęłam i spojrzałam na tego, kto wyłączył mój serial. Lou.
 - Co, "Gwiazdy śpiewają na wodzie"? - Zaśmiał się. - to już nawet my lepiej śpiewamy.
- Ee, nie. Pamiętam, że był jakiś dom i coś. - oparłam. - Taa wy ładnie śpiewacie? Chyba w snach.
- Może jeszcze śnisz? - Zaproponował. Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy.
- Tak i to jest piękny sen. - Dalej obraz mi się rozmył.




Lottie*

Usiadłam na kanapie w domu. Co za życie. Usadowiłam się w siadzie skrzyżnym i podparłam czoło dłońmi. Zmęczona wstałam i udałam się na górę. Przebrałam się i zbiegłam do kuchni.
Przypomniałam sobie dzisiejszą sytuację w kiblu. Rzeczywiście jestem strasznie wychudzona. Muszę zjeść coś bardzo kalorycznego.

1 godzinę później...

- Zjem sobie pizzę, frytki i wielkiego kebaba, którego sama zrobiłam! - podśpiewywałam i śmiesznie ruszałam biodrami. Pies tylko zerkał na mnie i błagał o kawałek salami. Rzuciłam mu kilka plasterków.
- Masz piesku i obżeraj się ile tylko możesz! Przyprowadź Dusty'ego. - powiedziałam, a pies pobiegł do salonu. Byłam pewna, że za raz wyskoczy tu z kotem, ale tak nie było.Mentos sam przyszedł i kończył jeść salami.
- Gdzie kociak? - zapytałam i poszłam do salonu go poszukać. - Kiciu! Mam do ciebie coś pysznego!

Szukałam go dziesięć, piętnaście, dwadzieścia minut, ale po kocurku zero śladu. Uciekł? Wątpię. Zamknęłam dobrze drzwi, a Mentos też by nie pożałował takiej okazji i zwiał by razem z  Dustym. O cholera! Wszystko się wali... nawet zwierzęta ode mnie uciekają.
- Pff... trudno... i tak mi na nim nie zależało. - mruknęłam i poszłam jeść bardzo kaloryczne żarcie, które i tak mi nie zaszkodzi. Pech.

Obżerałam się jak gdybym nie jadła z miesiąc. Wpychałam na siłę do ust by choć trochę przytyć, ale każdy następny gryz to koszmar.Wzięłam do ręki kawałek pizzy.podniosłam go na wysokość ust.Ręką mi drżała jakby miała 90 lat.Próbowałam wziąć kęs do ust, ale poległam.Opadłam na stół i głośno beknęłam.
- Przepraszam. - odparłam do samej siebie.Nie mam teraz do kogo mówić to pogadam sama ze sobą. - Przecież to całkiem normalne.

W pewnej chwili zebrało mi się na wymioty.
- Jezu! - krzyknęłam i pędem pobiegłam do łazienki. Gdy załatwiłam już nieprzyjemną sprawę, wypłukałam usta i poszłam do salonu.
- Tylko taka idiotka jak ja nażre się wszystkiego na raz. Trzeba być mocno stukniętym.
Położyłam się na kanapie i poszłam spać.

*Zayn

Przyjechaliśmy do domu około północy. Cassie spała na kanapie, a w TV leciał jakiś dziwny program. Louis poszedł ją obudzić, a my skierowaliśmy nasze kroki do kuchni. Zrobiłem tosty i chrupaliśmy razem, siedząc przy 'wyspie'. Kiedy zjadłem poszedłem do salonu. Aaww, jak słodko.
- Ej, chłopaki. Chodźcie tu. - szepnąłem. Trójka chłopaków dołączyła do mnie. Niall trzymał w ręce tosta.
- Co? - Szepnął Harry. - Czemu szepczemy?
- Bo patrzcie - wskazałem na Louisa i Cassie, śpiących razem na kanapie.
- Zrobię zdjęcie - wyszeptał Harry. Podszedł i wyjął telefon.
- Ok. Nie wiem jak wy, ale ja idę spać - ziewnął Niall i poszedł po schodach na górę. Zostawiliśmy tak Lou i Cass, niech się obudzą razem. hue hue hue.

*Louis

Jak się obudziłem to wszystko mnie bolało. Słońce padało prosto na moją uroczą twarz, więc mrużyłem oczy. Czy ja śpię w salonie? Dlaczego? Poruszyłem się i jęknąłem. Au, boli mnie dosłownie każda kość. No może nie każda te kostki w uszach są w porządku, nos też mnie nie boli. W nosie są jakieś kości? Zresztą nie ważne. Przyzwyczaiłem mój wzrok do światła. O! Co tu robi Cassie? Do tego przytulona do mnie, jak do misia? Nie chciałem jej budzić. A zresztą, najwyżej będzie zła. Po prostu zrzuciłem ją z siebie, tak że wylądowała tyłkiem na podłodze. Obudziła się, to chyba oczywiste.
- Eej - mruknęła, przecierając oczy. - O, dlaczego spaliśmy razem w salonie? Z naciskiem na razem?- Wstała i rozmasowała sobie kark - Au, wszystko mnie boli.
- Taa mnie też. - odparłem.
- Co na śniadanie? - Zapytała skierowała się w stronę kuchni. Nie zrobiła nawet 2 kroków, kiedy zerwałem się na równe nogi.
- Moje marcheweczki! - wykrzyknąłem i pobiegłem w stronę wyjścia do ogrody, po drodze niechcący potrącając Cass. - Sory! - zawołałem przez ramię. Moje marchewunie są najważniejsze!
Złapałem konewkę z wodą i pobiegłem do moich warzywek. Wyglądały nawet spoko. Dokładnie każdą podlałem i poklepałem ziemię wokół. Popryskałem naturalnym czymś tam, żeby ich robaki nie jadły i zacząłem im śpiewać. No co? One to lubią!

Cassie*

- Nie ma sprawy - powiedziałam cicho, wstając z podłogi. Marchewki? Jakie marchewki? Poszłam za chłopakiem do ogrodu. Klęczał przy małej grządce z marchewkami i... śpiewał? Co kto woli. Ja śpiewałam mojemu kwiatkowi, którego miałam w pokoju jeszcze w domu taty. Podeszłam cicho i słuchałam słów. Louis miał śliczny, trochę zachrypły głos. Mogłabym go słuchać godzinami. Śpiewał utwór Passenger'a, który ja śpiewałam kiedyś w klasie. Kiedy doszedł do refrenu uklęknęłam obok i śpiewałam razem z nim. Trochę się zdziwił, ale nie przestał śpiewać. Poprawiłam palcami ziemię wokół jednej z marchewek i uśmiechnęłam się do chłopaka. Skończyliśmy śpiewać i zrobiło się dziwnie. Patrzył na mnie. Speszona spojrzałam na ziemię i wstałam.
- Na co masz ochotę? - Zapytałam. Uśmiechnął się chytrze. Wiem o co mu chodzi. - Co chcesz jeść na śniadanie? - Wyjaśniłam, szybko. Zaśmiał się i wstał.
 - Nie wiem, zróbmy coś fajnego. Uwielbiam twoje naleśniki, pokażesz mi jak się je robi?
- To moja słodka tajemnica. - powiedziałam i wpadłam na genialny pomysł. Podniosłam rękę i nacisnęłam mu palcem nos. - Piip. - Zaśmiałam się i zaczęłam uciekać po całym ogrodzie, a on mnie gonił. Odwróciłam głowę i biegłam, nie patrząc dokąd.
- Uważaj! - zawołał. Spojrzałam do przodu i zobaczyłam przed sobą ogromny basen. Nie wyhamowałam i wpadłam do wody z ogromnym pluskiem. Louis zatrzymał się przed samym brzegiem i naśmiewał się ze mnie. Wynurzyłam się i głośno wciągnęłam powietrze. Wspominałam kiedyś, że nie umiem pływać? Nie? To chyba dobry moment. Zanurzyłam się z powrotem. Nie. Nie. Nie. Gwałtownie uderzałam rękami i machałam nogami, żeby tylko utrzymać głowę na powierzchni. Bez skutku. Basen chłopaków był głębszy niż ten u Charlie. Louis chyba zauważył, że coś nie tak. Tak jak stał wskoczył za mną do wody i pomógł mi się wynurzyć. Podpłynął ze mną do brzegu, uważając, żebyśmy się nie zanurzyli całkiem. Pomógł mi się wdrapać po drabince na suchy ląd i sam położył się na trawie obok mnie. Leżałam na boku i podpierałam się ręką, kaszląc i plując wodą.
- Wszystko w porządku? - zapytał Loui. Pokiwałam głową. - Nie umiesz pływać?
- Nie... boję się głębokiej wody - wyjaśniłam ze wstydem. Wstałam. - Eee teraz to już chyba pora na śniadanie.
Louis też wstał. Patrzył na mnie chwilę.
- O co chodzi? - zdziwiłam się. Wzruszył ramionami po czym nacisnął mi nos palcem.
- Piip. Ha! Teraz mamy remis. - Zaśmialiśmy się i ruszyliśmy do domu, by wreszcie zjeść śniadanko.


Lottie*

Obudziłam się w salonie na kanapie. Było około 7.00 rano. Obok mnie na podłodze leżał psiak. Chwyciłam się za brzuch. Nie bolał już tak mocno jak wczoraj. Zabrałam różowy szlafrok z fotela i włożyłam go. Cała się trzęsłam. Udałam się do łazienki. Spojrzałam w lustro i skrzywiłam się. Włosy porozstawiane na różne boki, wory pod oczami.
- Fuu... - odparłam i poszłam do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki mleko. Napiłam się prosto z kartonu. Nalałam trochę psu i pogłaskałam go po mordce. Zmęczona ruszyłam do swojego pokoju.

Dziś sobota. Dzień wolny od specjalnego zakładu karnego łączącego analfabetów. Tak zwanej naszej kochanej szkoły. Przebrałam się w coś luźnego. Zwykłe, szare dresy, bluza z napisem Los Angeles. Kocham to miasto. Byłam tam dwa razy z mamą i tatą. Włosy związałam w kucyka. Na stopy włożyłam, mięciutkie i puchowe skarpetki. Zbiegłam do salonu. Owinęłam się ciepłymi kocami i włączyłam magiczne pudło, zwane w dzisiejszych czasach telewizorem. Przez około godzinę oglądałam cienkie i tanie romansidło. Moje oczy już kleiły się i błagały o to by zamknąć powieki, a później zasnąć i śnić o krainie kucyków Pony.

- Ding! Dong! - otrząsnęłam się szybko. Przez kilka chwil byłam nieogarnięta. Wstałam i podążyłam ku drzwiom.
- Oby to nie ta idiotka. - mruknęłam cicho. Otworzyłam drzwi, a tam stała Pani McCain. Jak nie ta, to inna, pomyślałam.
- Witaj kochana! Jak dawno cię nie widziałam! Zaopiekowałabyś się Rose?
- Wie Pani...
- Mam za pół godziny samolot. Błagam tylko na sześć dni. - złożyła ręce jakby się modliła.
- Tylko sześć dni?! Pani samą siebie słyszy? - zapytałam zdziwiona zachowaniem kobiety.
- Mąż wyjechał z delegacją do innego kraju, a ja dostałam wiadomość, że moja ukochana ciocia Mary zmarła. - zrobiła minę przepełnioną smutkiem. - Błagam Cię kochaniutka. - prosiła. Chociaż... będę miała cztery dni wolnego od szkoły.
- No dobrze. W czwartek wieczorem  chcę widzieć Panią przed moimi drzwiami. - podała mi malucha na ręce i wparowała do mojej kuchni.
- Dziękuję!!! - krzyknęła i ucałowała mnie w czoło.
- Tu masz ubranka, zabawki, jedzenie i mleko w proszku. Razem z ubraniami są pieluszki. - machała rękami i tłumaczyła. Ile to ma spać i kiedy, czym lubi się bawić, kiedy ma jeść i ogólnie przynudzała. - Tu masz rozkładany wózek na spacery. - wyciągnęła jakąś torbę. Okey... trochę tego dużo. - Rose jest bardzo grzeczna i wątpię by płakała... A! Tu masz jeszcze. - położyła na stół 500 £. Super. Hajs zawsze spoko.
- Dziękuję. - mruknęłam by być choć trochę miłą.
- To ja dziękuję. No pa mój skarbeczku. Za nie długo znów się zobaczymy. - mówiła i pocałowała dziewczynkę. - Cześć Lottie. - pożegnała się i pobiegła do taksówki. Wręcz z piskiem opon odjechała. Spojrzałam na zadowoloną Rose
- Wiesz, że uratowałaś mnie od testu z chemii? - zapytałam małą, a ona tylko gaworzyła. Nieraz już się opiekowałam małą Rose. Jej matka jest zabiegana, zakręcona i ogólnie przypomina moją rodzicielkę. To tak... Rose ma rok i pół, ma śliczne jasnoniebieskie oczy, jasną cerę i średniej długości blond włosy, które z dołu się kręcą. Mała królewna Rosie. Razem z małą poszłam do salonu. Posadziłam się na kanapie, a małą wzięłam na kolana.
 - Chcesz poznać Mentosa? - zapytałam i zawołałam pieska. Mały od razu podbiegł do nas, a Rose zaczęła słodko się uśmiechać. - To jest piesek. Piesek jest kochany. Piesek lubi Rose, a Rose lubi pieska. Piesek nigdy mnie nie zwiedzie w przeciwieństwie do ludzi, piesek jest najlepszym przyjacielem człowieka czyż nie Rosie? - zapytałam, a ona znów gaworzyła. - Za dużo to ty nie mówisz co? - zapytałam ją i złapałam za chusteczkę. Głośno kichnęłam, a mała zaczęła śmiać się. - To nie jes... - znów kichnęłam, potem też i jeszcze raz. Mała śmiała się tak komicznie, że sama zaczęłam się głupio śmiać. Obie dostałyśmy głupawki.
- Wiesz, że pierwszy raz się śmieję od kłótni z przyjaciółką? - zapytałam trzymając się za brzuch. - W co się bawimy? Tylko w domu bo mam katar. - poszłam do kuchni bo torbę z zabawkami. Zabrałam ją i wróciłam do salonu. Wysypałam wszystko na podłogę i rzuciłam się jak dziecko. Rose powoli i uważnie zeszła z kanapy. Przybyła do mnie na kolankach. Razem zaczęłyśmy bawić się skarbami dzieci, zabawkami.

- Ding! Dong! - no błagam! Kto jeszcze mnie tu nawiedzi? Poszłam otworzyć. Stał tam kurier z paczką.
- Dzień dobry. Panna Charlotte Adamson? - zapytał.
- Dobry. Tak to ja. - powiedziałam lekko zdziwiona.
- To dla Pani. - podał mi bardzo duże pudło. - Proszę tu podpisać, że otrzymała Pani paczkę do rąk. - odparł i podał mi długopis. Podpisałam tam gdzie trzeba i podziękowałam. Kurier zaraz zniknął, a ja pobiegłam ciekawa zawartości pudła do salonu.
- Dostałam prezent. - pochwaliłam się małej i psu. - Jak myślicie? Otwierać, czy lepiej nie ryzykować, że wyskoczy klown?...  Otwieramy. - Usiadłam w  siadzie skrzyżnym i roztargałam ozdobny papier. Rozcięłam taśmę scyzorykiem i zaczęłam wygrzebywać środek.

Była tam koperta, małe, czerwone pudełeczko, i jakieś pudełko w kształcie serca.

Wyciągnęłam kopertę. Otworzyłam ją i wyciągnęłam jego zawartość. Jakiś list. Zaczęłam głośno czytać.

Cześć Lottie!

Tak długo czekałem na ten mały gest. To tej pory się uśmiecham. Sprawiłaś mi wielką radość, serio. Zmieniłaś numer, e-mail i straciłem z Tobą całkowity kontakt. Pozostał mi jedynie długopis i kartka. Chciałbym coś Ci powiedzieć, ale jestem na innym kontynencie więc wątpię by to było możliwe, ale napisać mi nie zaszkodzi.

Kocham Cię. Jesteś moją jedyną, najlepszą, najpiękniejszą córką. Nigdy o Tobie nie zapomniałem i nie zapomnę. Chcę żebyś wiedziała, że jesteś wielkim powodem do mojego szczęścia. Te kilka lat bez Ciebie to stracone lata. Przepraszam Cię za to, że zostawiłem Was samych. Zrozum... nadal kocham Twoją mamę i ciebie, ale ja i mama już nie dawaliśmy sobie razem rady. Często się kłóciliśmy... z resztą sama pamiętasz te dni. Nie chciałem byś słyszała to wszystko, byś musiała tak żyć, więc postanowiliśmy rozwieść się.

W sercu masz mały prezent ode mnie. Wiem, że nie spłaci on długów, ale mam nadzieję, że Ci się spodoba. W kopercie jest kilka fotek. To tylko parę z moich wszystkich.
Pozdrawiam z Los Angeles,


                                                                                                                     Twój kochający Cię tata.

                                                                                                         


Wow. Zatkało mnie. W oczach zakręciła się łza. Piękny list. Nie zapomniał o mnie. Nadal pamięta. Wyciągnęłam zdjęcia. Byłam na nich z tata i mamą.
- O... fota z basenu, z Egiptu, no i oczywiście ja w szlafroku. - przeglądałam kilkanaście zdjęć. Wszystkie wspomnienia wróciły. Jak miło czasem wrócić do przeszłości.
- Teraz czas na prezent. - zabrałam serce. Trochę ważyło. Rozwiązałam kokardę i podniosłam górę. Wyciągnęłam z niego piękną suknię. Zatkało mnie totalnie. Boska. Pomyślałam.
- Za nie długo jest Bal Halloweenowy. - odparłam. - To teraz mam kreację.


*Cassie

Oczywiście jak zwykle wszystkim smakowały moje naleśniki. Wspominałam może kiedyś, że jestem świetną kucharką? Nawet jeśli tak to mówię jeszcze raz.
- Kto mi pomoże się rozpakować? - zapytałam. Chłopacy nagle wykazali wielkie zainteresowanie swoimi palcami i telefonami.
- Mogę ci pomóc - powiedział... Loui? Tego bym się nie spodziewała po tym leniuchu.
- Dzięki - uśmiechnęłam się i posprzątałam mój i jego talerz. - Za karę zmywacie - pokazałam język pozostałej czwórce. Mruknęli coś niewyraźnego o potrzebie zatrudnienia sprzątaczki. Weszliśmy do mojego nowego pokoju, w którym już kiedyś spałam. Mieścił się na parterze, a wchodziło się do niego przez salon. Obok drzwi do pokoju były jeszcze jedne - do łazienki. Nie wiem czemu nie zrobili po prostu drzwi z pokoju gościnnego do łazienki. Może zwyczajnie nie chce im się najpierw wchodzić do sypialni a potem dopiero do łazienki? Zresztą nie ważne. Kiedy zobaczyłam kilka kartonów i walizek odechciało mi się. Ale trudno, jestem tu drugi dzień, trzeba się tym wreszcie zająć, a co może być lepszego na rozpakowywanie niż wolna sobota? Zaczęłam od torby, w której miałam część ciuchów. Otworzyłam szeroko najpierw ją a potem oczy.
- Lou, popatrz, czy on nie żyje? - Zapytałam i wyciągnęłam delikatnie Pana Kota. Co on tu robi?
- Wydaje mi się, że po prostu śpi. - odparł chłopak. - Chodź do kuchni na pewno jest głodny. Tam już się nim zajmie Harry. - uśmiechnął się. Przytuliłam rudzielca i poszliśmy z powrotem.
- Harryś - powiedziałam do chłopaka, który jeszcze mielił swoje śniadanie. - zajmiesz się Panem Kotem? - zapytałam najsłodszym głosem na jaki mnie było stać. Chłopak podniósł głowę i pisnął dziwnie.
- Kotek! Prawdziwy kotek! O dzięki Cassie, jesteś najfajniesza na świecie! - Wziął Pana Kota do rąk i przytulił. - Zaraz, a to nie jest kot... Charlie? Dusty?
- Tak to jej kot. Wlazł mi do walizki. Charlie nic nie powiedziała mi o nim, więc jest mój. To on się nazywa Dusty? Brzydko, Pan Kot brzmi lepiej. - Wyszczerzyłam moje piękne ząbki poszłam z Louisem do mojego pokoju rozpakować resztę rzeczy.
- Ee Loui? - Zapytałam po minucie ciszy.
- Hmm? - Nawet na mnie nie spojrzał. Był zajęty wkładaniem książek na półki.
- Mógłbyś nie mówić chłopakom, że nie umiem pływać? Bo no wiesz... trochę mi głupio. - Poskładałam czarną koszulkę i włożyłam do szafy.
- Spoko - odparł i przestawił kilka książek. - Czytasz "Harry'ego Potter'a"?
- Jasne, uwielbiam go! - ożywiłam się. Pokiwał głową i włożył na półką całą serię "Percy Jackson'a" za jednym razem. Westchnęłam cichutko i kontynuowałam składanie ubrań. No i co? Wszystko się wali. Myślałam, że miło spędzimy ten czas, tak jak u mnie w domu. A Louis jest jakby nieobecny. Jakby pomagał mi no nie wiem... bo po prostu chciał być miły, a nie dlatego, że chciał na przykład ze mną pobyć, czy coś... No i świetnie. Teraz jest mi smutno. Co by zrobiła teraz Charlie? Pewnie powiedziała, że poradzi sobie sama, a potem zaczęłaby płakać, a po 10 minutach wyszłaby szczęśliwa i zadowolona z życia. Zaraz, czemu właściwie myślę, co zrobiłaby Charlie? Może brak bliskiej osoby sprawia, że zaczynamy wytwarzać sobie kopię w naszym umyśle? Czyżby to pierwsze objawy rozdwojenia osobowości? To całkiem możliwe. Po zastanowieniu zauważyłam, że właściwie nie mam żadnej przyjaciółki poza Charlie. Co prawda przyjaźnię się z paroma osobami z klasy, czasem się spotykamy, chodzimy na zakupy i takie tam, ale to nie to samo. To chyba raczej źle. Mam przecież chłopaków. Spojrzałam na Louisa, którego wciągnęła książka "Kwiaty na poddaszu". Dobrze, że lubi czytać. Siedział na ziemi oparty o ścianę i przesuwał wzrokiem po linijkach tekstu. Wyglądał... fajnie. Zaczęłam rozpakowywać drugą walizkę z ubraniami. Po 10 minutach Louis wstał.
- Mogę pożyczyć tę książkę? - Zapytał. Podniosłam wzrok i pokiwałam głową.
- Nie ma sprawy.
- To.. ee.. poradzisz sobie? Bo nie mogę się doczekać, co będzie dalej. - Powiedział kierując się do wyjścia.
- Możesz czytać tutaj. - Zaproponowałam. Nawet fajnie było rozpakowywać rzeczy i zerkać co chwilę na Lou. Kiwnął głową, położył książkę na biurku i wyszedł. Wzruszyłam ramionami sama do siebie i otworzyłam karton z butami. Tommo wrócił, kiedy wkładałam ostatnią parę do szafki. Uśmiechnął się po czym położył się wygodnie na moim łóżku i... założył okulary. Wyglądał w nich nawet fajnie. Znowu zagłębił się w losy bohaterów książki i nie zwracał na nic uwagi. Z ulgą rozpakowałam ostatnie pudło i usiadłam zmęczona obok Louisa. Nawet nie zauważył. Położyłam się obok niego z laptopem na brzuchu. Założyłam słuchawki i włączyłam moją ulubioną stronę - YouTube. Co posłuchać? Zerknęłam na chłopaka, leżącego obok mnie. Może sprawdzę co jeszcze potrafią zaśpiewać. Wpisałam "one direction" i kliknęłam losową piosenkę. "Little things". Fajna. Wpisałam "repeat" zaraz po słowie "youtube" i piosenka powtarzała się na okrągło. Zamknęłam oczy i prawie od razu zasnęłam.


Harry*

Siedziałem w pokoju z laptopem na kolanach. Odpisywałem na niektóre wiadomości od fanów. Lubię, gdy się cieszą. W końcu to dzięki nim spełniliśmy nasze marzenia. Zobaczyłem też na nowe zdjęcie Lottie.
- Gdybym mógł tylko dać Ci słodkiego całusa... - mruknąłem pod nosem. - I powiedzieć, że zależy mi na Tobie. - głupio by to wyglądało gdybym całował ekran co nie? Pocałowałem swój palec i przyłożyłem do ust Charlie. Oczywiście na zdjęciu. Oh ah, ale to słodkie i w ogóle. Pewnie myślicie, że robię sobie jaja. Wiem to głupie, bo ona i tak mnie nie chce, ale ja się chyba zakochałem. Tak inaczej... tak bardziej na serio. Mam za sobą wiele związków, które były zaniedbane i tylko dla szpanu. Do Lottie poczułem już coś na samym początku gdy się spotkaliśmy w parku. Wtedy odczułem coś w stylu szczęścia.
Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, co zrobić. O szczęście trzeba walczyć, nie? A najlepiej z pomocą przyjaciół. A kto może mi bardziej pomóc niż Cassie, BFF Charlie? Przepełniony euforią i nadzieją zbiegłem po schodach i wpadłem do pokoju Cassie nawet nie pukając. Wszystkie rzeczy były już poukładane i panował względny porządek. Teraz ten pokój bardziej mi się podoba. Wcześniej był pusty, teraz jest przytulny i w stylu Cassie. Przypomina mi trochę dzieciństwo. Sam nie wiem czemu. Dziewczyna leżała na łóżku z laptopem na brzuchu i spała... a obok niej leżał Louis w okularach do czytania i czytał książkę. Louis i książka, czyli coś, w co nie każdy by mógł uwierzyć. Szybko wskoczyłem na łóżko, a Lou oderwał się od książki
- Nie przerywaj! Właśnie próbuję być mądry. - powiedział i zaczął dalej czytać coś tam.
- Dobrze... nie tak agresywnie Tommo.
- Ciii.
Siedziałem chwilę i zerkałem to na Lou to na Cass. Długo tak będzie spać? Sorry bardzo, ale się śpieszę. Poczochrałem ją po włosach. Nic to nie dało. Zacząłem ją szturchać. Zero reakcji.
- Co ty Hazzuś robisz? - zapytał mój przyjaciel, który tak a pro po wyglądał jak profesor.
- Próbuję ją obudzić.
- A po jakiego?
- Mam sprawę. Tylko Cass wie jak mi pomóc. - otworzył usta i zrobił zawiedzioną minę po czym oburzył się i strzelił focha.
 - Oj Lou nie obrażaj się. Tu chodzi o coś ważnego.
- Jestem twoim przyjacielem i to ja wiem jak Ci pomóc.
- Serio? - zapytałem, a on pewnie kiwnął głową. - Chodzi o Lottie.
- Stary to nie do mnie z takimi sprawami. Polecam Ci Cassie. - powiedział  i wrócił do czytania. Przewróciłem oczami i westchnąłem.
- Połaskocz ją. - mruknął. - Obudzi się, ale odsuń się na wszelki wypadek. Dziwnie reaguje. - dzięki  Lou za uprzedzenie. A właściwie ciekawe skąd on się tak na niej zna.
Zacząłem ją gilgotać w bokach. Niestety nie odsunąłem się wystarczająco daleko i dostałem w głowę.
- Ałć! - syknąłem i złapałem się za bolące miejsce. - Cass ogranicz siłownię. - mruknąłem.
- Co się dzieje? - zapytała przebudzona. Ziewnęła i wyciągnęła słuchawki z uszu.- Jest środek nocy po co mnie budzicie? - zapytała nie ogarnięta.
- Jest za pięć dwunasta. - powiedziałem zerkając na zegarek.
- Widzę, że nie ogarnęliście jeszcze mojego sposobu życia. - odparła i znów klapnęła na poduszkę.
- Nie śpij. Mam do Ciebie sprawę. Coś ważnego.
- Nie używałam twojej lokówki Harry. - mruknęła.
- Ale ja nie używam lokówki! Moja włosy naturalnie się tak kręcą! Z resztą nie ważne. Chodzi o coś na czym mi zależy, a raczej na kimś. - dodałem, a ona się podniosła i usiadła w siadzie skrzyżnym. Podparła brodę ręką i milczała.
- Chodzi o Charlie? - zapytała po chwili. Kiwnąłem głową. - No i jak ja niby mam Ci pomóc?
- Jesteś jej przyjaciółką.
- Będę jeżeli przeprosi.
- No, ale ty ją znasz najlepiej i spędziłem z nią trochę czasu. Wiem, że nie bez powodu się tak zmieniła. Ludzie od tak nie olewają swoich przyjaciół.
- Może jest w ciąży. - powiedział Louis, a ja przewróciłem oczami. Cass lekko go uderzyła w ramię.
- Ty znasz jej przeszłość. Może jest ktoś kto ją teraz nie wiem... szantażuje? - zapytałem, a ona chwilę myślała.
- Kiedyś opowiadała mi o takim chłopaku, którego bardzo mocno kochała. Pokazywała mi listy jakie pisali, prezenty jakie dostawała. Uważała, że jest najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Spotkała kiedyś tego chłopaka. Nazywał się chyba... Will? Był przystojny i z początku miły. Szkoda tylko, że nawet mnie podrywał. Okazało się, że oślepił Lottie całkowicie. Uszczęśliwiał ją i robił wszystko by z nim była, ale gdy tylko się urwał to od razu flirtował z inną. Bałam się o tym powiedzieć Lottie. Mogłaby pomyśleć, że chcę jej odbić faceta. Jakieś trzy tygodnie później sama z nim zerwała bez mojej pomocy. Podobno widziała go jak całował się z jakimś plastikiem na jej imprezie urodzinowej.- widać było, że jest jej smutno.
 - Wtedy pierwszy raz się pocięła. - dodała. - Żałuję, że nie powiedziałam jej wcześniej. - zamilkła i bawiła się swoimi jakże ciekawymi palcami. Lou ją pogłaskał po plecach.
- Będzie dobrze Cassie. Jeszcze zobaczysz. - pocieszał ją Tommo.
- No, ale Lou... dlaczego? Dlaczego nie może być tak jak wtedy? Dlaczego musimy się kłócić?
- Nigdy nic nie będzie zawsze takie same. - mówił. Spojrzał na książkę, którą przeczytał do końca. - to jest historia o dzieciach, którym umarł tata. Mieli długi więc przeprowadzili się do domu bogatych dziadków, którzy ich nienawidzili. Matka ich okłamywała, trzymała kilka lat w pokoju ze strychem, nawet truła, żeby ich dziadek się nie dowiedział o tych dzieciach. Nie mieli dostępu do świeżego powietrza, słodycze jedli w święta. Kiedy jedno dziecko zachorowało ich matka nawet nie przyszła. No... ogólnie to potem udało im się uciec, skradli dość pieniędzy... - Patrzyliśmy na niego, czekając aż powie o co chodzi. Spojrzał na mnie, a potem na Cassie. - Chodzi o to, że te dzieci straciły wszystko co miały, rodziców, miłość, zdrowie, przyjaciół.... życie. A jednak w końcu zyskały szczęście. No... czyli ty też możesz je odzyskać... czyli Charlie. - Skończył wreszcie swój monolog. Patrzył na nas dumnym wzrokiem. Sandra podciągnęła kolana pod brodę i patrzyła smutno przed siebie.
- Może masz rację. Harry... mam pomysł. Charlie zawsze marzyła o pocałunku w deszczu. Po prostu sprawdzimy pogodę, kiedy będzie bardzo padać, potem napiszę jej, że musimy porozmawiać w parku ale zamiast mnie, na spotkanie pójdziesz ty. Podejdziesz do niej od tyłu, ona się odwróci, pewnie trochę się przestraszy, a ty ją przytulisz, okręcisz dookoła siebie, a potem pocałujesz. - Powiedziała z uśmiechem.
- Eee i to wszystko? - zapytałem. Pokiwała głową.
- Potem ona się rozpłacze, będziecie siebie nawzajem przepraszać i będziecie żyć długo i szczęśliwie.- Louis wyszczerzył białe ząbki. Zamknął książkę i odłożył na półkę, na której było całkiem sporo innych książek. - Wiesz, przekonałaś mnie do czytania. Polecasz coś jeszcze? - Zapytał z uśmiechem.



Lottie*


Sukienka jest odjechana. Mój ulubiony co do sukienek kolor. Schowałam ją do pudełka i zaniosłam rzeczy na górę. Jestem zadowolona.
- Macie ochotę na spacerek? - zapytałam kucając przy dwóch małych istotach. Na moje pytanie dostałam skamlanie psa i język, który znają tylko dzieci. Znalazłam w torbie jakiś sweterek z kotem i mini dresy dla Rosie. Psa ubrałam w smycz i obrożę. Powiem, że jak na mnie miałam problem z rozłożeniem wózka. Kiedy w końcu już udało mi się odnieść zwycięstwo zaczęłam tańczyć zwycięski taniec.
- Yeach! - krzyknęłam i klaskałam dla samej siebie bo moja publiczność nie była zachwycona, ale lekko zakłopotana i zdziwiona.
 - Nie bójcie się, na ogół jestem oazą spokoju. - Włożyłam Rose do niebieskiego wózka, a pieska przypięłam obok do jakiejś metalowej rurki.
- Idziemy wyposażyć płuca w świeże powietrze. - odparłam i wyszłam z domu. Byłam ubrana w za dużą bluzę od kuzyna, czarne rurki i zwykłe białe trampki. Włosy miałam spięte w kłosa. Zwyczajnie tak po prostu. Szłam, rozmawiałam z psem i małą. Niestety mało się odzywali. Obrazili się? Może. Z innej beczki... prowadzenie wózka nie jest taką łatwą sprawą. O wiele lepiej jeździ się autem. Przechodziłam moją uliczką blisko sąsiadów.
- Jeszcze te gbury pomyślą, że dziecka się dorobiłam. - mruknęłam spoglądając na jedną z sąsiadek, która przycinała żywopłot, a jednocześnie gapiła się w moją stronę. - Nie ich zasrany interes co nie piesku? - Dalej szłam nucąc jakąś melodię pod nosem.

Harry*

Zaczęło padać! Tak od razu? Właściwie trudno się dziwić. Jest jesień do tego jesteśmy w Londynie. Jestem szczęśliwy i zestresowany. No bo coś może nie wypalić. Miniemy się w parku, nagle przestanie padać, zauważy nas paparazzi, albo nie wiem co jeszcze może się wydarzyć. Cassie z uśmiechem napisała sms do Charlie. Wyłamywałem sobie palce, a Louis patrzył na mnie z rozbawieniem.
- No co? - Zapytałem go. Nieudolnie próbując ukryć uśmiech spojrzał na ścianę.
- Nic zupełnie - odparł.
- Zgodziła się - usłyszałem głos Cassie. Pokiwałem głową. - Za godzinę.

Lottie*

- Po co cholera jasna pada?! - zdenerwowana i cała mokra skryłam się w centrum handlowym. Usiadłam na ławce obok fontanny. Wszędzie woda. Siąkałam nosem i ocierałam rękawem mojej bluzy mokrą twarz Rose. Pewnie wyglądam jakbym wyszła z pod prysznica. Albo jak młoda i nieodpowiedzialna mama, której przydałaby się pomoc.
- Ale wiocha. - mruknęłam. - Jak tylko przestanie padać idę na przystanek. - dodałam.
Siedziałam tak wykręcając wodę z włosów aż ktoś mi przeszkodził.
- Przepraszam... Wszystko okey? - podniosłam do góry głowę, a tam stała ładna blondynka. Kojarzyłam ją skądś. Wzruszyłam ramionami.
- Jestem cała mokra, mam katar, mój pies jest głodny, a dziecko też mokre i wściekłe... tak wszystko w  porządku. - powiedziałam, ale zdałam sobie sprawę, że zachowałam się nie miło. - Przepraszam... to przez tą pogodę.
-  Nic się nie stało. Jestem Perrie. - podała mi rękę.
- Charlotte. - uścisnęłam. Nie umiałam sobie przypomnieć kim jest.
- Czekaj... ja wiem kim ty jesteś. - super... mnie akurat musi znać każdy. - Charlie! Dziewczyna Hazzy! - prawie krzyknęła, a ludzie się na nas gapili.
- Shh... nie jestem jego laską. - uspokoiłam ją. Usiadła obok. - Kto nagadał Ci takich głupot?
- Gazety, media, internet... - wymieniała, a  ja chciałam zapaść się pod ziemię.
- Banda pieprzonych kłamców. - mruknęłam.
- Jakie śliczne dziecko... - pogłaskała małą po główce. - Nie wiedziałam, że jesteś matką. - dodała, a moje oczy prawie wyleciały.
- To nie jest mój dzieciak, ja tylko się nim opiekuję. - wytłumaczyłam.
- Rozumiem... wiesz... spotkałam twoją przyjaciółkę, Cassandrę. Ma charakterek.
- Ja się z nią już nie przyjaźnię. Chyba... chciałabym cofnąć czas i wszystko naprawić, ale boję się, że wszystko jest stracone. Pewnie teraz wymęcza się na siłowni... albo świetnie się bawi bez moich problemów.
- No to masz nową koleżankę! Hej jestem Perrie Edwards. Śpiewam w zespole Little Mix. - to ona! Już wiem! Jaka jestem głupia! Mam sklerozę.
-  Jestem Lottie Adamson. Artysta amator...
- Masz ochotę na gorącą czekoladę? - zapytała tak nagle.
- Sama nie wiem... jestem cała mokra i wyglądam jak żul.. - Perrie zachichotała i gdzieś poszła. Ok... dziwne.
- Już jestem. - wróciła z dwoma kubkami picia i jakimś, owocowym soczkiem ze słomką. - Proszę. -podała mi jeden kubek i sok. - To dla małej, pies napije się z fontanny. - powiedziała uśmiechnięta.
- Dziękuję. - zaczęłam się ogrzewać gorącym kubkiem. Dmuchałam na ciepłe i jednocześnie celowałam do buźki Rose słomką.
- Sory, że pytam ale dlaczego już nie przyjaźnisz się z Cassandrą? - zapytała.
- Emm... długa historia. - odparłam.
- Serio? Ostatnio widziałam zdjęcia jak obie świetnie się bawicie... no chyba, że była to ustawka.
-No wiesz... chodzi o to, że wiele się stało przez te kilka dni. Same kłótnie, wyzwiska, płacz, ból... no i to wszystko... to wszystko to moja wina Pezz.
- Aww... Zayn tak do mnie mówi...
- Słodko. - odwróciłam twarz i przewróciłam oczami.
- Może masz ochotę pójść jutro na miasto? Ciuchy, kosmetyki i słodycze... - mówiła, a ja wymarzyłam sobie wielkiego lizaka w kształcie serduszka. Szturchnęła mnie.
- Uhh... jasne. - miło się uśmiechnęłam i wzięłam mały łyk czekolady. - Jeżeli będziesz z chłopakami i Cass... to przekaż im, że... - cisnęło mi się na ślinę tęsknię, ale nie powiedziałam tego. Bałam się.
- Że?
- Już nie ważne. - machnęłam ręką i wstałam. - Ja już lepiej pójdę. Będę jeszcze bardziej chora.
- Czekaj. Odwiozę cię. - powiedziała, a ja się nie sprzeciwiałam. W końcu odpocznę.

Harry*

- Godzinę?! - Wrzasnąłem i popędziłem się umyć, przebrać i ułożyć włosy tak, żeby wyglądało, że ich nie układałem, naprawdę trudno osiągnąć taki efekt. Zbiegłem na dół i wpadłem do pokoju Cassie. Razem z Louisem przeglądali książki. Zupełnie nie mój świat. Stanąłem prosto.
- Jak wyglądam? - Zapytałem. Cassandra zlustrowała mnie od stóp do głowy i zrobiła minę kogoś mądrego, kto ma zamiar powiedzieć coś jeszcze mądrzejszego.
- Jak Jaś Fasola. - Powiedziała i razem z Lou zaczęli się śmiać jak banda idiotów. Złapali się za brzuchy i niemal jednocześnie usiedli na podłodze śmiejąc się jeszcze głośniej. Pokręciłem głową nad ich głupotą i wyszedłem. Wsiadłem do samochodu i pojechałem na umówione miejsce. Zaparkowałem  niedaleko i pobiegłem alejką. Rozglądałem się za dziewczyną, ale nigdzie jej nie widziałem. Deszcz stawał się coraz bardziej gęsty, a ja coraz mniej widziałem. Włosy całkiem mi oklapły, a po ubraniu spływały strugi wody. Chyba nie o taki deszcz chodziło Charlie. Ani żywej duszy. Ze złością obszedłem jeszcze raz cały park i wróciłem do samochodu. Świetnie, teraz wszystko jest mokre. Uderzyłem pięścią w kierownicę. Czemu nie przyszła? Za bardzo padało? Może coś się stało? Nagle do mnie dotarło... Charlie wcale nie chciała spotkać się z Sandrą po prostu napisała, że przyjdzie, żeby zrobić jej na złość. W takich chwilach człowiek próbuje sobie znaleźć winnego. Ja go nie musiałem szukać to jest po prostu oczywiste. Wszystko wina Cassandry. Gdyby nie pokłóciła się z Charlie teraz pewnie bym pisał z nią sms'y, albo nie wiem cokolwiek byśmy robili. Mogła napisać jakoś inaczej. Do tego wymyśliła taki idiotyczny pomysł. Zahamowałem gwałtownie na czerwonym. No kto wymyślił żeby się całować w takiej ulewie! Tylko taka idiotka jak Sandra mogła to wymyślić. Z piskiem zatrzymałem samochód przed garażem i wszedłem do domu. Rzuciłem buty w kąt, płaszcz powiesiłem na wieszaku, nie przejmując się, że moczy wiszącą obok kurtkę Cassie. W salonie siedziała Sandra, Louis i Liam. Jedli popcorn i oglądali National Geographic. Przeszedłem do schodów zły jak burza gradowa zostawiając za sobą mokre ślady. Nie odezwałem się ani słowem.
- O Harry, już wróciłeś? - Miller spojrzała na mnie z uroczym uśmiechem. Miałem ochotę zmasakrować tą śliczną mordkę.
- Nie, to mój hologram - warknąłem.
- Stało się coś? - O teraz zgrywa niewiniątko.
- Nie! Kurde, nic się nie stało! Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie! Nie widać?! - Ze złością podszedłem do kanapy tworząc mokrą ścieżkę.
- Coś nie tak z Charlie? - Louis czemu nie widzisz, że to ona jest wszystkiemu winna, nie Charlie!
- Z Charlie wszystko w porządku! Raczej problem jest z twoją dziewczyną! Wszystko jej wina! Cały zmokłem, wszystko w aucie jest mokre! Cały świat jest mokry! Oprócz szanownej pani Miller! Wiesz co?! Nie przyszła! A mogłaby przyjść! Gdybyś ją łaskawie przeprosiła! Gdybyś była dobrą przyjaciółką! Wszystko twoja wina! Wszystko! Rozumiesz?! Nic nie jest dobrze! - Wykrzyczałem na nią to co mi leżało na sercu... ale to jeszcze nie wszystko. Byłem pewien, że posmutnieje, spuści głowę i szeptem przyzna mi rację. Ale ona wstała, obeszła sofę i stanęła przede mną.
- Wiesz co szanowny panie Styles?! Mam w głębokim poważaniu, co ty sobie myślisz o tej sytuacji! To są moje problemy i problemy Charlie! Nie twoje! I nie powinieneś się w nie wtrącać! Po drugie nie mów mi co mam robić! Nie przeproszę Charlie, bo to nie moja wina! Traktowała mnie jak jakiś śmieć! Myślisz, że ja bym nie chciała, żeby ona tu teraz była?! Ale ja pierwsza nie wyciągnę ręki! Próbowałam z nią rozmawiać! Wyśmiała mnie i nazwymyślała! Więcej nie zamierzam się upokarzać! Wszystko było w porządku dopóki TY się nie zjawiłeś! Nagle "Oh! wspaniały Harry Styles, jak ja go kocham! Nie potrzebuję Cassie ani nikogo!" I nagle się zamknęła w sobie! Nic mi nie mówiąc pocięła się i nie wiadomo co jeszcze! - Wzięła kilka głębokich wdechów i poszła do swojego pokoju. Otworzyła drzwi.
- I nie nazywaj mnie jego dziewczyną! - krzyknęła jeszcze i trzasnęła z całej siły. A ma jej sporo. Aż zatrzęsły się okna.

*Cassie

Harry mnie wkurzył. Jak mógł nazwać mnie dziewczyną Louisa? Przecież... to nie ma sensu. Wyszłam z pokoju prosto do siłowni. Chyba zapomniałam rękawic. Trudno. Chłopcy odprowadzili mnie wzrokiem. Nie przejęłam się tym. Brawo Miller. Ledwo się wprowadzasz i już robisz zamieszanie i skłócasz ze sobą innych domowników. W domu przez ciebie panuje ciężka atmosfera i nikt się do siebie nie odzywa. Chłopaki żyliby sobie spokojnie gdybym się nie zjawiła. Ze złością waliłam w worek treningowy. Nie zważałam na ból w poobcieranych dłoniach. Ból psychiczny był większy. Wszystko moja wina! Tak! Harry ma rację! Ty głupia idiotko! Po godzinie ochłonęłam nieco. Usiadłam pod ścianą i patrzyłam na zakrwawione dłonie. Znowu... Kiedy ja się wreszcie nauczę? Poczułam coś dziwnego. Z oczu popłynęły mi łzy. Co? Łzy? To na pewno nie łzy. To zwyczajny pot. Przecież ja nie płaczę. Jestem twarda, prawda? Byłam... Przestań oszukiwać samą siebie Miller! Rozpłakałam się na dobre i szlochałam głośno. Drzwi otworzyły się delikatnie. Spróbowałam przestać płakać.
 Skuliłam się, zasłoniłam rękami, żeby tylko ten kto wszedł nie widział mnie takiej rozbeczanej. Ale nie przestałam głośno szlochać. Po prostu nie potrafiłam. "Idź stąd, zostaw mnie, chcę być sama!" Wołałam milcząc. Nie potrafiłam wymówić ani słowa.
- Cassie... Cii, nie płacz już. Hej, popatrz na mnie. - łagodny głos Liama przemówił do mojego tępego umysłu. Uniosłam oczy zapuchnięte od płaczu. Pewnie wyglądam raczej niespecjalnie atrakcyjnie. Daddy przytulił mnie i szeptał słowa pocieszenia. Byłam wykończona. Cała złość ze mnie uszła. Chciałam tylko spać. Spać i zapomnieć. A potem obudzić się w piękny poranek, ptaszki śpiewają, trawa jeszcze mokra od porannej rosy, a wśród tego ja. I Charlie. I chłopcy. Wszyscy szczęśliwi, nikt się nie obwinia, nikt na nikogo nie krzyczy, nikt nikogo nie krzywdzi.
- Chodź - powiedział cicho Payne i pomógł mi wstać. Byłam słaba. Przytrzymał mnie i poprowadził do kuchni. W salonie był tylko Louis. Odwróciłam twarz, żeby nie widział mnie w takim stanie. Liam posadził mnie na blacie i zabrał się za opatrzenie moich dłoni. Najpierw je zdezynfekował. Syknęłam.
- Coś ty narobiła. Nie powinnaś ćwiczyć bez rękawic. - Powiedział, delikatnie owijając mi prawą rękę bandażem. Pokiwałam głową i pociągnęłam nosem. Czułam się, jakbym miała zaraz znowu się rozpłakać, dlatego wolałam nic nie mówić. Dziwne uczucie tak płakać. Charlie by wiedziała jak temu zaradzić. Ona przecież często płacze. Czułam się jak jeszcze większa sierota niż wcześniej. Teraz nawet nie potrafię nacisnąć klamki od drzwi. Liam pomógł mi zejść z blatu i chciał mnie zaprowadzić do pokoju. Nie cierpię być taka niesamodzielna.
- Dam radę - powiedziałam trzęsącym się głosem. Stanęłam w progu. - I dziękuję - uśmiechnęłam się do chłopaka. Jego wzrok wyrażał troskę. Jest niesamowity, mam nadzieję, że będzie miał równie niesamowitą dziewczynę, która go doceni. Nie zrobiłam nawet kroku, kiedy sobie coś przypomniałam. Odwróciłam się do Liama.
- Liam... - podniósł wzrok na mnie. - Ostatnio byłeś taki... nieobecny. Czy coś się stało? - Uśmiechnął się do mnie szeroko, jak człowiek naprawdę szczęśliwy.
- Tak stało się. Coś niesamowitego się stało. Ale... na razie nie mogę powiedzieć bo... jeszcze nie jestem pewien.
- Pewien czego? - Zaciekawiłam się.
- Nie... nie mogę powiedzieć. - Powiedział i popatrzył gdzieś na bok.
- Ale wszystko w porządku?
- Tak jak w najlepszym. To znaczy... jeżeli można to tak nazwać... - zawiesił głos. Doskonale wiedziałam o co chodzi. Pokiwałam głową, że rozumiem i wyszłam. Trzymając się ściany, skierowałam się do swojego pokoju. Wreszcie rozkminiłam jak otwierać drzwi. Wystarczy nacisnąć obiema rękami jednocześnie i przenieść ciężar ciała na ręce.
Stanęłam w drzwiach i odwróciłam się do Louisa. Uparcie patrzył w telewizję, nawet na mnie nie spojrzał. Jakby nic się nie wydarzyło... chyba trzyma stronę Harry'ego. Ze smutkiem zamknęłam za sobą drzwi. Tym razem już łokciem. Podeszłam do lustra ściennego. Moje oczy... takie smutne. Nigdy takie nie były. Są jakby... świeże? Nie umiem tego określić. Takie były oczy Charlie, kiedy skończyła płakać. Zaczerwienione, ale jakby ładniejsze. Mimo ładnych oczu reszta twarzy prezentowała się niespecjalnie. Byłam blada jak ściana, a tusz spłynął po policzkach, mieszając się z krwią z rąk kiedy nieopatrznie dotknęłam dłońmi twarzy, tworząc upiorny widok. Wyglądam jak... zombie. Przerażająco. Zmyłam tusz i krew i położyłam się do łóżka. Chwilę leżałam, myśląc, jak się wszystko ułoży. Dlaczego ja zawsze sprowadzam kłopoty? Harry ma rację, wszystko moja wina. Nie powinnam była... nie wiem czego robić. Ogólnie wszystko robię źle. Nie wiem kiedy zasnęłam.


Zayn*

Siedziałem w swoim pokoju razem z Niallem. Zrobiliśmy  zapas jedzenia i gramy sobie w ukochane GTA. Próbuję opanować śmiech... Niall wygląda jak jakiś chomik. Ma napchane do ust pełno żelek i innych słodyczy.
- Niall ty nobie... to mnie rozprasza. - mówiłem i agresywnie naciskałem na różne guziki playa.
Coś tam wymamrotał. Cykaliśmy tak dalej i obżeraliśmy się pysznymi słodyczami, które tak okropnie niszczą nasze zęby. Nie mogę mieć dziur w moim perełkach! Jak ja się będę uśmiechał do kamer?! Co tam. W pewnym momencie przypomniałem sobie, że Pezz chciała mi coś powiedzieć. Ciekawe o co chodziło? Oby nie coś poważnego...

- Z Charlie wszystko w porządku! Raczej problem jest z twoją dziewczyną! Wszystko jej wina! Cały zmokłem, Wszystko w aucie jest mokre! Cały świat jest mokry! Oprócz szanownej pani Miller! Wiesz co?! Nie przyszła! A mogłaby przyjść! Gdybyś ją łaskawie przeprosiła! Gdybyś była dobrą przyjaciółką! Wszystko twoja wina! Wszystko! Rozumiesz?! Nic nie jest dobrze! - usłyszałem z resztą Niall też, krzyki dochodzące z salonu. O co chodzi?! Spojrzałem pytająco na Nialla. On odłożył joysticka i podszedł do drzwi. Przyłożył do nich ucho. Co za idiota. W ciszy słuchaliśmy kłótni Hazzy i Cass.

- I nie nazywaj mnie jego dziewczyną! - to ostatnie co wykrzyczała Cassie. Blondasek odszedł od drzwi i usiadł na wielkim dmuchanym fotelu przypominający piłkę.
- Jak mylisz... o co poszło? - zapytał po chwili milczenia. Wzruszyłem ramionami.
- Usłyszałem coś w stylu To są moje problemy i problemy Charlie! - udawałem Cass. - Pewnie o nią poszło.
- No, ale co dokładnie się stało? Tak bez powodu Harry zaczął obwiniać o wszystko Sandrę? - zapytał i zaczął rzucać sobie popcornem do ust.
- Jutro się dowiemy... - mruknąłem.
- Jak to dopiero jutro?
- Nie chce mi się dzisiaj robić dochodzenia i nie mam zamiaru dzisiaj się kłócić i ogólnie to nic mi się nie chce... gramy? - zapytałem.
- Jasne. - rzuciliśmy się jak pies na szynkę.


Lottie*

Perrie podwiozła mnie pod sam dom. Wydaje się być miła. Z początku myślałam, że to pusta laska. Pożegnałam się z nią i odeszłam do domu. Zaniosłam Rose do kuchni i posadziłam w specjalnym krzesełku dla małych bachorów. Nie no Rose całkiem lubię. Nie płacze, nie denerwuje mnie i ogólnie.
- Siupaj sobie, ja dam Ci coś do jedzenia. - Zajrzałam do kredensu gdzie wcześniej schowałam to co dała mi jej matka. - Wolisz jakąś ciapkę marchewkowo - bananową czy jabłkowo - truskawkową? osobiście wolałabym być głodna niż to jeść. - wzięłam zieloną, plastikowa miseczkę i nałożyłam obiad Rose. Podałam jej pod nos.
- Ty spróbuj to zjeść, ja pójdę się przebrać okey? - pobiegłam na górę. Wyjęłam z szafy następną bluzę i dresy. Włosy spięłam w niepoukładanego koka. Podeszłam do biurka i zabrałam telefon. Odblokowałam ekran i zobaczyłam, że dostałam dwie nowe wiadomości. Kto coś ode mnie chce? Od Perrie i od Cassie. Od tej drugiej od razu usunęłam, nawet nie czytając.
"Jutro o 1" Szybka jest. Podskoczyłam jak oparzona. Usłyszałam donośne piski i płacz dziecka.
- Oh nie. - mruknęłam i pobiegłam do kuchni. Tam zobaczyłam cała ubabrana od papki Rose. Mentos siedział na stole i zlizywał niby jedzenie z jej twarzy i ubrania. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale nie chcę wyjść na złą nianię. Zabrałam psa ze stołu, a później zajęłam się Rosie.
- Shh... mała nie płacz... shhh... la la la Lottie już jest, nie bój się obronię cię... no popatrz. - szeptałam do jej uszka. Jednak mała nadal popłakiwała. Po kilku minutach zaczęłam się denerwować. - Tak! Wcale nie płacze! Rose jest grzeczna! - krzyczałam, a dziecko jeszcze bardziej beczało. Napisałam jej, że się zgadzam. Dalej kołysałam Rose. Próbowałam odpisać Perrie, ale przez przypadek wysłałam do Cassie. "Anuluj, anuluj, anuluj". No trudno najwyżej pomyśli, że jestem głupia. Wytarłam brudną twarz dziecku i zaniosłam ją do mojego pokoju. Przebrałam do czystych ubrań. Po długiej zabawie zasnęła.
- Bogu dzięki. - szepnęłam. Spojrzałam za okno. - Znowu będzie padać? Londyn. Nic nowego.

Cassie*

Pada, pada, pada deszczyk, z ciemnego, ciemnego, ciemnego nieba, na moją smutną, smutną, smutną buzię. Wyszłam w taką ulewę do ogrodu i położyłam się w hamaku.
 Krople spadały z drzewa na mnie przy każdym nawet lekkim powiewie. Nie ukrywam, że wiatr też był całkiem mocny. Podniosłam ręce do góry i obserwowałam swoje obandażowane dłonie, mrugając intensywnie oczami, bo krople kapały mi na twarz. Znudziłam się takim leżeniem. Wstałam, zrzuciłam buty i boso chodziłam po mokrej trawie. Rozłożyłam ręce na boki, zamknęłam oczy, a głowę odchyliłam do tyłu i zaczęłam się kręcić. Całkiem jak w filmie. Charlie by powiedziała, że to bardzo romantyczne. Taa znowu to rozdwojenie osobowości.. Zakręciło mi się w głowie. Zatrzymałam się i poszłam w stronę domu chodem bardzo upitego pijaka. Zaczęłam się śmiać z siebie. Nareszcie, wystarczy płaczu. Opanowałam się i już idąc normalnie weszłam do domu. Cała ociekałam deszczem. Salon to chyba ulubione miejsce chłopaków, siedzieli tu wszyscy. Zachowywali się bardzo podejrzanie. Zayn rozglądał się po ścianach i suficie, Louis z udawaną ciekawością patrzył w czarny ekran telewizji, Harry nieodmiennie miał minę, jakby chciał mnie udusić, Liam podobnie jak Zayn rozglądał się z błąkającym się uśmieszkiem na twarzy, a Niall pogwizdywał. Oparłam dłonie na biodrach. Wokół mnie była spora kałuża.
- No dobra, co się dzieje? - spytałam, a Harry prychnął, jakby chciał mi uzmysłowić, że jestem tu nieproszonym gościem i najlepiej, żebym się w ogóle nie odzywała. Chciałam mu odszczekać, ale się powstrzymałam. Brawa dla ciebie, Miller.
- Absolutnie nic, Cassie. Zupełnie nic. Siedzimy sobie i w ogóle nic nie robimy, prawda Liam? - wypalił Niall z szybkością karabinu maszynowego. OK, tu naprawdę dzieje się coś dziwnego. Spojrzałam w bok. Firanka jeszcze się ruszała jakby ktoś szybko oddalił się od okna...
- Gapiliście się - raczej stwierdziłam niż spytałam. Wreszcie nie wytrzymali i parsknęli śmiechem z wyjątkiem Harry'ego. Louis śmiał się chyba tylko dlatego, że po prostu lubi się śmiać. Poszłam prosto do łazienki, zrzuciłam z siebie mokre ciuchy, wytarłam się ręcznikiem i ubrałam spodenki i jakąś powyciąganą koszulkę, które tu nieopatrznie zostawiłam. Mokre rzeczy powiesiłam na kaloryferze. Wyszłam do salonu. Oprócz drzwi do mojego pokoju, łazienki, siłowni i otwartego wejścia do kuchni i na schody była jeszcze dwójka drzwi. Sprawdziłam jedne. To chyba zejście do garażu. Sprawdziłam drugie. O! To jest to, czego szukałam. Schowek na szczotki i ogólnie a wszystko. Wyciągnęłam mopa i powycierałam kałuże, które po sobie zostawiłam. Ciężko było mi utrzymać kij, a jakoś żaden z chłopaków nie palił się do pomocy. Chłopcy włączyli za ten czas telewizję i oglądali Discovery Channel. Mądre dzieci się edukują.


Zayn*

Rozmawiałem przez chwilę z Perrie. Oczywiście prze telefon bo ona nie ma zbytnio wile czasu. Za nie długo ma trasę koncertową po Europie. To jej pierwsza wielka trasa więc poświęca temu najwięcej czasu. Próbowałem wyciągnąć z niej to co chciała wcześniej powiedzieć, ale ona jest uparta jak osioł. Tłumaczy, że to nie jest rozmowa na telefon. Zaczynam się bać. Oby nie była w ciąży. Przeszło mi przez myśl. Chociaż... fajnie byłoby mieć Malika Juniora. Tak... nazywałby się Alfred Junior Malik. Nie no jaja sobie robię. Nie nazwałbym go jak psa mojej babci. Wstałem ze swojego łóżka i powędrowałem do kuchni. Idąc po schodach myślałem nad imieniem.
- Johny? Nie... Michael? Em... raczej nie... a może - podniosłem do góry głowę z świetnym pomysłem, ale straciłem grunt pod nogami i nieciekawie spadłem ze schodów jak debil. Wypowiedziałem pod nosem wiązankę nieładnych słów i pomasowałem kolano.
- Z tymi schodami jest coś nie tak! - wkurzyłem się i kulejąc powędrowałem do kuchni. Nikogo tam nie było. Otworzyłem lodówkę i podrapałem się po głowie. Zimne powietrze biło mi na twarz i mój ryj trząsł się jak galaretka. Podobnie do tej, którą wyciągnąłem z lodówki. Zabrałem małą łyżeczkę i poszedłem sprawdzić, co robi reszta. Wszyscy oprócz Cassie i Liama siedzieli i coś mruczeli pod nosami.
- Nie przeproszę jej Lou... wymyśliła coś durnego i mam katar. Do tego... no... to wszystko jej wina.- aha, Harry ma chyba zły humor. Usiadłem obok nich.
- Ale to Lottie się zgodziła i nie przyszła. - tłumaczył Lou.
- No, ale kto wymyślił by całować  i obściskiwać się w taką pogodę?! - zapytał głośno.
- Charlie. - odparł krótko.
- Louis! To nie jej wina! Nie wiedziała przecież, że będzie tak padać. O niczym nie wiedziała... gdyby ją ładnie poprosiła. Zaprosiła do nas do domu. Może... może pogodziłyby się, a ja też mógłbym mocno przytulić Lottie i powiedzieć jak bardzo tęskniłem... - mówił i patrzył ze smutkiem przed siebie. - No, ale nie mogę przez kogoś.
- Oj Harry... wszyscy się kłócą i kłócą. Ludzie nie mają nic lepszego do roboty? - zapytałem.
- Oj Zayn... myślisz, że wszyscy są idealni? - podkreślił ostatnie słowo Curly.
Z góry zbiegła Cassie, a później przyszedł Liam. Dziewczyna wyszła z domu, a nasz przyjaciel usiadł na fotelu i zaczął cykać na fonie. Jak zawsze. Oglądaliśmy dalej coś co co zbytnio mnie nie interesowało.
- Wolę GTA. - mruknąłem.
- No i co? - zapytał Niall.
- Nic... tak mówię.

15 minut później...

- Ale Cassie fajnie wygląda w tym deszczu. - spojrzałem na Louisa, który gapił się przez okno.
- Taa nie powiedziałbym, wredna... . - warknął Styles, ale nie dokończył. Dostał od Lou w ramię. - No co?!
- I do twarzy jej w mokrych włosach... - Tommo znów zaczął mówić o Cassie. Chyba chce zirytować Harry'ego. To po której on w końcu stoi stronie? Wszyscy gapiliśmy się jak Cass bawi się na deszczu. Wyglądało to jak scena z filmu. Kiedy zobaczyliśmy, że zmierza w stronę domu szybko usiedliśmy na swoich miejscach. Oczywiście nasz Nialler to taka niezdara, że musiał przelecieć przez fotel. Zrobiłem facepalm. Cassie stanęła w korytarzu. Podejrzliwym wzrokiem patrzyła na nas. Coś tam nagadała, ale nie słuchałem. Poszła do łazienki, po czym wróciła ubrana jak bezdomny na dworcu. No może nie aż tak.. zresztą nie ważne. Zaczęła grzebać w schowku na eee... wszystko. Wyciągnęła mopa i powycierała mokrą podłogę. Widać było, że mop zaraz wypadnie jej z tych obandażowanych rąk. Co ona narobiła? Jakoś nie chciało mi się wstać i za nią to zrobić. Mi nie przeszkadza jak salon jest mokry. Sama zaczęła wycierać, nie? O to bym jej nie posądził. Dziwnie widzieć ją tak na co dzień. Bez makijażu, drogich ciuchów, i poczesanych włosów. Wyglądała zwyczajnie... zwyczajnie dobrze. Kiedy skończyła poszła do kuchni, po czym wyszła z jogurtem naturalnym i srebrną łyżeczką. Nawet łyżeczka wyglądała, jakby zaraz miała wypaść jej z rąk. Uśmiechnęła się do nas. Zrobiła ruch, jakby chciała się do nas dosiąść, ale w ostatniej chwili się powstrzymała, widząc minę Harry'ego i zamieniła ten ruch w płynny obrót i poszła do swojego pokoju. Niall i Liam spojrzeli na Harry'ego z wyrzutem. Harry tylko wzruszył ramionami. Chyba jej szybko nie wybaczy. Nawet jeśli wszystko sobie ubzdurał. Sytuacja  domu robiła się coraz bardziej napięta. Powietrze było tak gęste, że dałoby się go kroić nożem... no może przesadziłem. Louis mruknął coś o potrzebie przewietrzenia i ulotnił się na górę. Czuję coraz bardziej, że to wszystko zaczęło się gdy Cassie się tu wprowadziła. Reszta chyba czuła coś podobnego. A przecież nie zrobiła nic złego prawda? Zdaje mi się, że Niall coś wie, ale nie chce nam powiedzieć. Niemal spadłem z kanapy, kiedy zadzwonił mój telefon.


Pam pam pam..... tak oto wszem i wobec zakańczam uroczyście rozdział 11. I co myślicie? Podzielcie się opiniami w komentarzach to motywuje ;) I dzięki za ponad 5 tys wyświetleń *-* ~ Hermi
PS; przepraszamy za jakiekolwiek błędy