sobota, 15 listopada 2014

12



Charlie*


Kilka dni później...

Wstałam niewypoczęta. Ciągły płacz bachora słyszę już we śnie. Nie ma zabawki beczy, nie ma żarcia beczy, chce mleko beczy... . Mam dosyć! To wszystko wina tej baby McCain! Och, niech tylko przyjedzie to sobie porozmawiamy. Poszłam bardzo cicho na dół by nie obudzić Rose. Nie ma mnie w szkole już od trzech dni. Jeszcze jeden przeklęty, męczący dzień z dzieckiem. Czuję się jak mama! Nawet zdążyłam się przyzwyczaić do karmienia, spacerów z wózkiem i do tych idiotycznych płaczów. Jejciu... ja też taka byłam? Na pewno gorsza. Jak moja mama sobie ze mną radziła i ile musiała mi poświęcić czasu. Ubrałam się w szlafrok i wyszłam z domu. Usiadłam na ganku i patrzyłam na przejeżdżające auta.
- No właśnie... ile musiała mi poświęcić czasu... - powiedziałam i zaczęłam  myślach obwiniać siebie za wszystko. Za kłótnię z Cassie, za kłótnię z mamą, za to że Chloe i Jess to wredne małpy, nawet za to że dziura ozonowa się powiększa. I tu z oczu popłynęło mi kilka łez. Tak wiem... myślicie sobie o znowu beczy... nic nowego, ale to nie tak. Płaczę by wyrzucić z siebie cały smutek i żal. Ja nie potrafię się powstrzymać. Łzy same płyną. Otarłam mokre policzki i siąknęłam. Tak bardzo chciałabym by mama tu była i powiedziała Wszystko będzie dobrze córuś. Niestety tak być nie może. Wiele oddałabym by gadać teraz z Cass i chłopakami. W zamian za to wybrałam smutek, samotność i ból. Nie zasługuję na przyjaźń z nimi. Oni nie są tak bardzo powaleni jak ja. No, ale nie mogę z wszystkimi być pokłócona co nie? Wyciągnęłam telefon z kieszeni szlafroka. Wystukałam numer mamy. Kilka sygnałów, ale nie odebrała.
- Zostaw wiadomość po usłyszeniu sygnału piii..
- Mamo to ja Lottie... przyznam, że jest mi strasznie wstyd za to co powiedziałam. Po prostu boję się, że zostawisz mnie... tak jak tata - znów się rozryczałam... - wyjechał i ani razu się ze mną spotkał. -siąkałam. - Kocham Cię najbardziej  na świecie. Cześć. - nagrałam się i odłożyłam telefon. Wstałam z zimnej podłogi i poszłam do domu. Zrobiłam sobie kakao i kanapkę ze serem i pomidorem. Usiadłam i dość długo myślałam. Może powinnam przeprosić Cassandrę? Nie powinnam tylko muszę. Boję się teraz z nią rozmawiać. Napiszę sms'a. Już miałam nacisnąć wyślij, ale spanikowałam i skasowałam wiadomość.
- Jaka ze mnie kretynka. - mruknęłam i poszłam na górę.

*Niall

- Tak.. tak.. oczywiście kochanie... tak... masz rację, idiotka... tak oczywiście to okropne co zrobiła... tak... mhm... noo okropność... - słuchaliśmy od 10 minut rozmowę Zayna z Perrie. - Tak... no rzeczywiście to niesamowite... tak... tak... masz rację brzydka jest... nie oczywiście, że mówię prawdę... taa jesteś sto razy ładniejsza od niej... - Zayn mówił i robił miny, a my śmialiśmy się z niego. - Co? Znam... no... mieszka u nas... Nie, nie zarywa do mnie... myślę, że woli Lou... Nie, nie uważam, że jest najpiękniejsza na świcie... tak... aha... no nieźle napadło, tak... O nowa kol... Czekaj co?! Jak się nazywa? - Zayn zerwał się na równe nogi i popatrzył na nas zdziwiony. - Charlie Adamson... - Spojrzeliśmy na niego zaciekawieni. - Tak znam... chodzę z nią do klasy... znaczy... chyba, bo ona już nie chodzi... aaa ma dziecko.. czekaj, co?! Powt... nie! Nie słyszę! Co mówiłaś?! Jakie dziecko?! - Zayn spojrzał na wyświetlacz. - Rozłączyło. - Siedzieliśmy nieruchomo. Podniósł wzrok. - Słyszeliście? - Wyglądał, jakby się spodziewał, że nie słyszeliśmy i okaże się, że źle zrozumiał... ale słyszeliśmy. Drzwi pokoju gościnnego skrzypnęły cicho. Odwróciliśmy się w tamtą stronę. Zza drzwi wystawała połowa Cassie. Stała chwilę.
- Eee trzeba naoliwić zawiasy. - mruknęła. Wyszła wreszcie i zamknęła łokciem. Spojrzała na nas.
- Słyszałaś? - Zapytał Liam.
- Głośno i wyraźnie - przytaknęła. Harry mruknął coś o podsłuchiwaniu prywatnych rozmów w nie swoim domu i powlókł się na górę. Minął się na schodach z Louisem.
- Zayn, czemu krzyczałeś? - zapytał.
- Charlie ma dziecko - powiedział śmiertelnie poważnie Malik. Louis zatrzymał się w pół kroku.
- Co - o? Przecież nie miała brzucha.
- Perrie mi powiedziała, że spotkała ją z dzieckiem i psem w centrum handlowym. Pogadały, a potem podwiozła ją do domu. - Chwilę milczeliśmy. Cassie stała jak zamurowana.
- Skąd ona wzięła to dziecko... - szepnęła. - To nie może być jej. Przez 9 miesięcy? Niemożliwe... - mówiła do siebie, po czym z całej siły kopnęła do ściany. - Nie powiedziała mi! - krzyknęła ze złości i bólu. Osunęła się plecami po ścianie i schowała twarz w dłonie. Nie płakała. Milczeliśmy wszyscy. Nagle Sandra zerwała sie z podłogi.
- Nie no to   n i e m o ż l i w e! - warknęła i zaczęła chodzić po pokoju. Obserwowaliśmy ją w milczeniu z braku lepszego zajęcia. Ze schodów zbiegł Harry, ubrany w suchy, brązowy płaszcz i szalik. Przemknął przez salon i zanim zdążyliśmy chociaż otworzyć usta już zatrzaskiwał za sobą drzwi prowadzące do garażu.
- Aha - powiedział Louis i poszedł z powrotem na górę.

*Harry

"Niemożliwe, niemożliwe, niemożliwe" - powtarzałem sobie w głowie, mając nadzieję, że to tylko zły sen. " To nie może być prawda.. bo niby jak?! To przecież niemożliwe... była taka chuda... NIEMOŻLIWE" Z piskiem opon wziąłem zakręt i po chwili byłem pod domem Charlie. Jestem kretynem, ale kiedyś gdzieś czytałem, że trzeba żyć chwilą i ufać uczuciom.. i takie tam. Nie ważne. Nie tracąc czasu na myślenie, żeby nie stchórzyć wciąż naładowany złością wyskoczyłem z samochodu i niemal biegiem pokonałem odległość dzielącą mnie od drzwi wejściowych. Zadzwoniłem zamaszyście. Charlie otworzyła po chwili. Nie popatrzyła na mnie nawet.
- Oh, jak dobrze, że Pani już jest. To dziecko mnie zaczyna męczyć. Nie wiem  czy to był dobry pomysł... - odwróciła się. Najpierw jej twarz wyrażała ulgę, po chwili zmieszanie i zdziwienie, a potem złość i niedowierzanie. Wyglądała jakby nie spała w ciągu ostatniej doby. To nie była dobra mieszanka. Ja i ona wręcz buzowaliśmy złością.
- Co - tu - robisz - Warknęła.
- Czy to prawda?! - Zapytałem ostro. - Czyje ono jest?! Jak mogłaś?! - Właściwie to... mogła. Zrobiła zdziwioną minę. Chyba ją zatkało.
- McCain - powiedziała tylko nazwisko. Znajdę typa i popamięta mnie raz na zawsze. - A właściwie co ty tu robisz?! Wynoś się! Nie widzisz, że jestem zajęta! - Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Wróciłem do samochodu i pojechałem w stronę domu. "McCain, McCain. Znajdę go... znajdę i obiję mordę tak, że go rodzona matka nie pozna." Zaparkowałem w garażu i poszedłem schodami do domu.

*Cassie

Rozmawialiśmy o tym, gdzie Harry mógł pójść. Nikt nie miał żadnego sensownego pomysłu.
- Może był głodny i poszedł do pizzerii - zasugerował Niall. Nikt tego nie skomentował. Drzwi otworzyły się i stanął w nich ociekający wodą Harry. Nie miał pizzy. Ile razy tego dnia jeszcze trzeba będzie wycierać podłogę? Przeszedł przez salon znowu zły jak burza gradowa. Mamrotał coś pod nosem.
- Harry gdzie byłeś? - Zapytał Liam.
- McCain. - Mruknął do siebie Curly. Co? McCain to chyba sąsiadka Charlie. O co chodzi Harry'emu? Chłopak spojrzał na mnie.
- Gdzie mogę go znaleźć?! - zapytał mnie podniesionym głosem. Wyglądał jakby oszalał.
- Harry, McCain to... - Zaczęłam, ale on mi przerwał.
- Nie! Nic mi nie mów! Nie chcę cię słuchać. - Krążył po pokoju, mocząc całą podłogę. Z tego co wiem panele nie powinny być takie mokre bo nasiąkną wodą i mogą się pokrzywić. Czy coś.
- Harry moczysz podłogę - powiedziałam uprzejmie.
- Przestań! - krzyknął na mnie. - McCain. Znajdę go, tak. - powiedział sam do siebie, jakby nas tu w ogóle nie było.
- Harry... byłeś u Charlie? McCain to... - zaczęłam znowu. Podszedł do mnie i potrząsnął za ramiona.
- Nie wymawiaj tego nazwiska! Ten drań ma cierpieć! Co zrobił Charlie! Wyglądała strasznie! - Wyglądał przerażająco. Wyrwałam się z jego uścisku.
- Harry.... McCain nie jest... Harry, spójrz na mnie... Styles, słyszysz mnie?! Ziemia do Harry'ego! Harry!!! - wrzasnęłam i uderzyłam go w twarz. Zagryzłam wargę, żeby nie krzyknąć. Ręka bolała jak oszalała. Harry złapał się za policzek i spojrzał na mnie ze zdziwieniem mieszającym się ze złością.
- Co ty...
- Harry! McCain to sąsiadka Charlie! Nie żaden chłopak! - powiedziałam szybko.
- Co... sąsiadka... czyli... Co? - Harry wyglądał teraz zupełnie inaczej, jak zagubione dziecko, które potrzebuje pomocy i przytulenia. Tak więc zrobiłam. Objęłam go mocno. Jestem dość niska. Harry oparł podbródek na mojej głowie.


Lottie*

Zamknęłam trzaskiem drzwi. Co mu odbiło?! Nachodzi mnie i wrzeszczy gdy ja jestem niewypoczęta i zmęczona. I skąd niby wiedział o Rose? Dlaczego tak zareagował? Jejciu... tyle pytań zadaje nam życie. Mówiąc szczerze... jednak fajnie było znowu usłyszeć Hazzę. Nawet jeśli krzyczał i był na mnie zły. Sama nawet nie wiem dlaczego. Może pomyślał, że to moje dziecko i nie wiem... był zazdrosny? Spoliczkowałam samą siebie. Harry o mnie zazdrosny? Śmieszne. Prędzej uwierzę w krasnoludki.
- Kiedy ta baba wróci?! - miałam ochotę zakopać się w piaskownicy i zdechnąć. Położyłam Rose na łóżku i usiadłam na podłodze.

                    '' Naj­piękniej­szych chwil w życiu nie zap­la­nujesz. One przyjdą same. ''

- No właśnie. Nic nigdy nie dzieje się bez powodu. - mruknęłam sama do siebie. Wstałam i wyciągnęłam potrzebne mi rzeczy do malowania. Zabrałam czarną farbę i zaczęłam chlapać po nowym płótnie. Ręce miałam całe brudne, a nawet twarz.
- Życie jest nie okropne, złe i nieuczciwe! - mówiłam i ocierałam z policzków łzy. Teraz na pewno będę wyglądała jak murzyn albo jakbym wyszła z kopalni. Skuliłam się i zaczęłam głęboko oddychać.
- A to wszystko moja wina. - bąknęłam. Wstałam z podłogi i poszłam do łazienki. Gdy się zobaczyłam w lustrze to roześmiałam się głośno.
- Ale brzydula... nie no... takiego czegoś jeszcze nie widziałam.

Wieczór 23.30

- Ile można... - kolejny raz dzwonię do McCain.- Odbierz... nie no! - mocno się zdenerwowałam i rzuciłam telefon na kanapę. Zostawiłam Rose w salonie i poszłam na górę do sypialni mamy. Matka pali papierosy więc może coś tu zostawiła. Dobrze, że jestem obcykana w swoim domu i znam skrytki mojej rodzicielki. Paliłam w trzeciej gimnazjum. Wtedy się cięłam i ogólnie się staczałam, ale dzięki Cass zmieniłam się. No, a gdy Cassie nie ma przy mnie... to znów wracam do tego. Zajrzałam do garderoby. Tam było pełno szuflad.
- Jest! - znalazłam trzy paczki papierosów i zapalniczkę. Wyciągnęłam je i zaniosłam do swojego pokoju. Dwie paczki schowałam pod poduszkę, a jedną otworzyłam. Włożyłam papierosa do ust i podpaliłam. Zamknęłam oczy i zaciągnęłam się. Poczułam ostry dym w moich płucach.
Jak ja dawno was nie widziałam, pomyślałam. Aż do pięć po północy bawiłam się dymem. Zapewne nie pachniałam zbyt miło. Moje oczy już się kleiły gdy nagle usłyszałam dzwonek.
- Nie śpię! - wstałam na równe nogi. Tempem ślimaka powlokłam się do drzwi. Otworzyłam je i otworzyłam buzię ze zdziwienia. Stała tam McCain. Była uśmiechnięta i zadowolona. Ciekawe co ją tak cieszy. Nie dawno chyba jej ktoś umarł co nie? Kłamliwa menda. Pewnie pojechała sobie do kochanka pod czas gdy nie było jej męża. Założyłam ręce na piersi i pozwoliłam jej wejść.
- Cześć słoneczko. Przepraszam, że dopiero tak późno przyjeżdżam, ale samoloty nam się opóźniły. -ta jasne... wolałaś dłużej zabawiać się z jakimś fagasem.
- Rose jest w salonie... śpi. - poszła tam, a ja za nią. Zabrała ja na ręce i przytulała. Biedne dziecko.
- Na pewno musiałaś się nieźle namęczyć, ale jestem ci bardzo wdzięczna. - okey, spadaj i nie wracaj kobieto. - Zawsze wiedziałam, że służysz innym pomocą. - od dzisiaj się to zmieni, dzięki Pani. - wystarczyło ci pieniędzy?
- Taa... wystarczyło. - tak naprawdę nic nie wydałam na Rose. No może tylko kupiłam jej lizaka i soczek. Reszta dla mnie. Nic w życiu nie jest za darmo. Trudno.


Rano*

Ubrałam się dosyć normalnie. Zwykłe szare dresy, białe conversy , czarno-szarą bluzkę, kolczyki i okulary na nochal. Tak... noszę okulary, ale tylko czasami bo nie lubię ich. Tylko muszę je nosić, by jakoś czytać. Włosy lekko podkręciłam i zrobiłam mały makijaż. Wyglądałam słodko i na sportowo. Na zranione nadgarstki nałożyłam przeróżnych bransoletek i zegarek. Czuję się dziś o wiele lepiej gdy nie ma nikogo oprócz mnie i psa w domu. Rose była bardzo mecząca. Te kilka dni były dla mnie jak szkoła przetrwania. Zabrałam swój granatowy plecak z nike i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie śniadanie do szkoły. Na szybko zjadłam jakiś jogurt. Nakarmiłam też psa przed wyjściem. Porwałam z komody kluczyki do auta i odjechałam do szkoły. Piątek, czyli tylko jeden dzień, a później wymarzony weekend.

Gdy zaparkowałam wóz zorientowałam się, że nie przepisałam notatek. No i od kogo teraz pożyczę zeszyty? Nigdy za bardzo nie kolegowałam się z resztą klasy, a przyjaciele nie chcą raczej ze mną rozmawiać. Nie dziwić im się. Poprawiłam okulary i przejrzałam się w lusterku.

Kroczyłam korytarzem mając nadzieję, że nie natknę się na Hazzę. Jest na mnie pewnie strasznie zły. Nie chciałam go tak potraktować, ale bałam się że zacznie wypytywać o wszystko. Poszłam od razu do szkolnego kibelka dla dziewczyn. Było tam kilka małolat z młodszych klas. Stały i podpierały ściany. Jak ja nie lubię pierwszych klas. Te laski zachowują się jakby to one były szkolną elitą i chcą podskoczyć starszym. Poprawiłam włosy i kątem oka spostrzegłam, że mnie obserwują i coś gadają między sobą.
Umyłam ręce.
- I jak tam Charlott? - zapytała jedna ze smarkul. - Powiedz nam... Harry jest dobry w łóżku? -wytrzeszczyłam oczy.
- No co robisz taką głupią minę, co?! Każda directioners wie, że chcesz się z nim przespać i rzucić go! - krzyknęła jakaś ruda paskuda. No ona nie musi się o nic bać... Harry musiałby być ślepy żeby się z nią umówić.
- Ale o czym wy...
- Trzymaj się od Hazzy z daleka, rozumiesz?! On nie lubi takich ciot jak ty. - podeszły bliżej. Robiło się niebezpiecznie. - No bo co? Brzydka, anorektyczka i kujonica!
- No i Harry ma gust... nie wybiera w byle czym. - dodała niska blondynka, która nie była zbyt szczupła. Odezwała się.
- Biedne gnojki... nie wasz zasrany interes! - podniosłam głos. - Nic wam do tego! - mówiłam i starałam się utrzymać groźną minę. - Spadajcie. - syknęłam i pokazałam palcem na drzwi. Grzecznie po kolei wyszły i cos tam mamrotały pod nosem. Oparłam się o umywalkę. Nie będę beczeć przez takie gówniary... nie będę... nie będę... będę, będę, będę. Weszłam do jednej z kabin i osunęłam się na podłogę. To nie jest prawdą co powiedziały. Nie jestem brzydka, ale też nie piękna, nie jestem anorektyczką... jestem w sam raz co nie? Ani nie jestem kujonicą. Powtarzałam, ale trudno było uwierzyć samej sobie.
- Nie jestem byle czym. - mruknęłam i ocierałam łzy by nie wyglądać jak zombie. Zadzwoniło na lekcję. Biologia. Zerwałam się na nogi i wyszłam z kabiny. Moje oczy były zaczerwienione. Przetarłam je kilka razy.
- Może nikt nie zauważy. - podążyłam w stronę klasy. Wszyscy już wchodzili. Ostatni był Niall. Spojrzał na mnie... prosto w oczy. Oby nie zauważył. Był smutny. Pokazał ręką bym weszła pierwsza. Lekko się uśmiechnęłam. Usiadłam na samym końcu przy oknie.
Niestety pierwsza lekcja jest z diablicą. Pani Rooney to najostrzejsza nauczycielka w szkole.
- Dzień dobry. - przywitała się klasa.
- Tak. Na sam początek mam dla was super wiadomości. - nie przejęłam się tym co ma do powiedzenia. Patrzyłam na okno, po którym spływały krople deszczu. Niebo tak samo jak ja dziś płacze.
- Możemy iść do domu? - zapytał Joe.
- Chciał byś.  - mruknęła nauczycielka. - Wykonacie projekty w parach. - cała klasa jęknęła. - Nie jęczeć... Temat projektu podam na następnej lekcji, a teraz dobiorę was JA w pary.
- Melissa, Niall.
- Rayan, Maddie.
- Zayn, Ally.
- Cassandra, Louis
- Harry, Scarlett - patrzyłam dalej mimo tego co usłyszałam. Miałam ochotę się popłakać. Opierałam głowę o plecak i starłam się powstrzymać łzy. Starlett to dziwka. Nie kłamię. Co dwa tygodnie ma innego chłopaka. On jej płaci, a ona... tak po prostu to robi. Słyszałam, że bierze tabletki antykoncepcyjne. Zerknęłam na te dwójkę. Harry się uśmiechał, a Scarlett przygryzała wargę. Najwidoczniej... Hazzie się ona podoba. Trudno..., a myślałam że jest nadzieja, że kiedyś będę mogła mu powiedzieć coś bardzo ważnego. Coś magicznego, prawdziwego i... coś bezwarunkowego. To właśnie miłość... magiczna, prawdziwa, bezwarunkowa. Moja nadzieje właśnie prysła.
- Charlott, Dylan. - oznajmiła Rooney. Spojrzałam prosto przed siebie. Niech ktoś wbije mi nóż w plecy. Błagam. Moja szczęka się trzęsła, a oczy zaszkliły. Ruszałam ustami, ale nic nie mówiłam. To był dla mnie moment. Okropny moment.
- Ale ja nie chcę. - powiedziałam. Nauczycielka spojrzała na mnie groźnie.
- A bo co? - wstała i podeszła do mnie. Spojrzałam na Cassie. Zawsze w niej szukałam ratunku, ale tym razem... zostałam sama.
 - Nie pasuje mi on i tyle. - próbowałam się tłumaczyć.
- Nie ma "nie chcę". Jak wybrałam i tak ma być. Koniec, kropka. - odparła i odeszła. Spojrzałam na Dylana. Oblizał wargi i co sobie myślał? Że to coś zmieni?! On chciał zrobić mi krzywdę, a teraz mam robić z nim projekt tak jakby gdyby nigdy nic?! To chore... pokazałam mu fucka, a część klasy zachichotała.

Całą lekcję nie uważałam. Myślałam na tym co było, co jest i co będzie. Był ból, jest ból, będzie ból. Moje życie robi sobie ze mnie jaja. Gdy zadzwonił ubłagany dzwonek pierwsza się zerwałam i pobiegłam na zewnątrz. Myślałam, że w tej klasie się uduszę. I musiałam jeszcze znosić tego Graya. Usiadłam na ławeczce pod drzewem. Oparłam łokcie o kolana i podparłam czoło.
- Na zewnątrz cicha, w środku krzyczę, na zewnątrz spokojna, w środku kipię ze złości, na zewnątrz uśmiechnięta, w środku nieszczęśliwa.... i gdzie tutaj jest sens?

*Cassie

Co. Się. Dzieje? Wydawało mi się, czy może w świat uderzył meteoryt wielkości księżyca i rozwalił cały mój malutki świat na milion kawałeczków? Wyszłam z klasy w towarzystwie Louisa. Każdy rozmawiał ze swoim partnerem do projektu.
- Jest mi zimno i gorąco jednocześnie - powiedziałam do Lou.
- Czyli potrzebujesz więcej koców i mniej koców - odparł jakby to było najoczywistrze na świecie.
- Tak, to ma sens - pokiwałam głową. Zaśmiałam się z naszej głupoty.
- To.. dlaczego jest ci zimno i gorąco? - Zapytał z uroczym uśmiechem.
- Zimno bo martwię się o Charlie. Ona i Dylan... no nie wiem. - Westchnęłam.
- Rozumiem - zamyślił się. Wyobraziłam go sobie w okularach do czytania. - A dlaczego jest ci gorąco?
"Bo jestem z tobą w parze na projekt z biologi co oznacza jeszcze więcej czasu spędzonego w twoim towarzystwie, a jak z tobą rozmawiam to czuję dziwne uczucie w żołądku, czułeś to kiedyś? Jakby stado motyli urządziło turniej szybkiego latania we wszystkie strony" - odpowiedziałam w myślach. Jednak wzruszyłam tylko ramionami.
- Nie wiem, zapytaj mojego organizmu, on będzie wiedział co się z nim dzieje, no nie?
- Może? - Louis pochylił się trochę. - Ej, organizmie Cassandry, dlaczego ci gorąco?
- Wiesz, myślę, że organizm nie będzie wiedział, co mu jest, bo nie uczył się medycyny. Gdybyś na przykład pokazał człowiekowi z epoki kamienia łupanego zdjęcie mózgu to nie wiedziałby, że patrzy na mózg, bo nigdy się o tym nie uczył. Sam mózg nie wiedziałby, że patrzy na swoje zdjęcie... zagmatwane to.
- Podsumowując powyższe tezy jestem skłonny sądzić, że twój organizm nie powie mi dlaczego jest ci gorąco. - Louis zrobił minę myśliciela. Pokiwałam głową ze śmiechem.
- Chodź, teraz mamy chyba angielski.
- Pff, ty się cieszysz, bo nie musisz pisać - mruknął, zarzucając torbę na ramię.
- Wierz mi, że wolałabym jednak pisać. - odparłam.









Harry*

Jestem zagubiony. Co mam robić? Bo za wiele już namąciłem. Nakrzyczałem na Cass i Lottie, a teraz dziewczyna która prawie została skrzywdzona  musi męczyć się z tym kretynem. Jeżeli dowiem się, że chociażby ją dotknął to chyba go zabiję. Nienawidzę go. Dlaczego mam takiego pecha? Dlaczego Gray? Dlaczego nie ja? Może spędzilibyśmy ze sobą więcej czasu i wszystko wróciło by do normy. Gdy skończyła się lekcja wyszedłem ma korytarz i usiadłem na parapecie. Patrzyłem na Charlie, która wychodzi ze szkoły zawiedziona i smutna. Martwię się o nią. Wczoraj wyglądała jakby ją ktoś porządnie zmartwił, a dziś... też nie jest dobrze.
- No hej, Harry? - podeszła do mnie ładna blondynka.
- Tak to ja. - odparłem.
- To ja i ty... razem... robimy ten projekt. - mówiła i przygryzła dziwnie wargę.
- Ta...chyba tak. - mówiąc szczerze to też nie odpowiada mi ta osoba. Usiadła obok mnie... za blisko.
- Przyjdź jutro o szóstej wieczorem do mnie. Wyślę ci adres na Twitterze. - szepnęła i odeszła kobiecym krokiem. No nie jest źle... jest okropnie.


*Cassie

Po skończonych lekcjach wróciłam do domu razem z chłopakami.
- Jestem padnięty - oznajmił wszem i wobec Louis i poszedł na górę. Reszta też jakoś się rozeszła. Poszłam do kuchni, wyjęłam z metalowego koszyka jabłko i zamknęłam się w pokoju. Włożyłam do uszu słuchawki i puściłam na laptopie muzykę klasyczną. Pomaga mi się skupić. Odrobiłam zadanie domowe i nawet się pouczyłam. Po godzinie męki zrezygnowałam i włączyłam facebook'a. Chwilę przeglądałam różne strony. Jutro sobota, nie ma co się męczyć. Około dziesiątej położyłam się z książką do łóżka. Ciężko się czyta z takimi rękami, ale nie zasnę. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę - mruknęłam, dalej czytając.
- Cześć, nie śpisz jeszcze? - Louis uśmiechnął się. Miał na sobie tylko spodnie od piżamy. Pokręciłam głową.
- Czytam.
- Coś fajnego? - Zapytał, siadając na łóżku. Kiwnęłam lekko głową.
- Czytam tylko fajne książki. - Odparłam, przewracając stronę. Loui pochylił głowę i przeczytał tytuł z okładki.
- " Więzień labiryntu" o czym? - Zapytał zaciekawiony.
- Mhm - mruknęłam tylko. Właśnie doszłam do bardzo ciekawego momentu. Lou wstał i przejrzał moją biblioteczkę.
- Mogę coś?
- Mhm. - powiedziałam, nawet nie podnosząc wzroku. Tommo wybrał jakąś książkę i wyszedł mówiąc mi "dobranoc". Kiwnęłam tylko głową. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
...
Obudziłam się o 9 rano. I tak wcześnie jak na mnie. Umyłam się, ubrałam i poszłam do kuchni. Nikogo jeszcze nie było. Mimo słabych rąk zrobiłam gofry z bitą śmietaną i polewą czekoladową. Kilka razy upuściłam łyżeczkę, albo inne naczynia. Na szczęśni nic, co mogłoby się rozbić. Zapach zwabił Niall'a. Uśmiechnęłam się do niego.
- Smacznego - powiedziałam i wyszłam po resztę. Zapukałam łokciem do drzwi Harry'ego. Nie usłyszałam odpowiedzi więc weszłam do środka. Jeszcze tu nie byłam. Pokój chłopaka był duży, ale przytulny. Ściany były kolory żółtego, a meble czarno-białe. Z białej pościeli w duże niebieskie groszki wystawała czupryna Harry'ego. Usiadłam obok niego.
- Stylesiątko, wstawaj, gofry czekają - zero reakcji. Nieco zirytowana zrzuciłam z niego kołdrę. To był błąd. Harry był z samej bieliźnie. Zaczerwieniłam się. Wow, jakaś nowość. Wycofałam się z pokoju i poszłam po Liama. Zapukałam.
- Proszę - chłopak chyba już wcześniej się obudził. Otworzył drzwi.
- Eee.. śniadanie - Powiedziałam, odwracając wzrok, bo i Liam był w samych bokserkach.
- OK - uśmiechnął się. Kiwnęłam głową i zamknęłam drzwi. Zobaczyłam Harry'ego na korytarzu. Jeszcze się nie ubrał.
- O, cześć Cass. Ty mnie obudziłaś? - spytał, podchodząc. Speszona cofnęłam się o krok.
- Taa. Są gofry. - mruknęłam, patrząc na swoje skarpetki w paski.
- To ja obudzę Louisa! - zawołał i pognał korytarzem do pokoju Tomlinsona. Ale dziecko ma ubaw.
- Louisku, kochanie! Czas na pełnowartościowe śniadanko! - wpadł do jego pokoju. Poszłam tam spokojnie, po drodze pukając do Zayn'a. Zajrzałam do pokoju Lou. Harry skakał po jego łóżku.
- Gofry! Cassie zrobiła gofry! Loui obudź się! Słoneczko już dawno wstało! - Zaśmiałam się. Harry spojrzał na mnie i wyciągnął rękę. Złapałam ją i wskoczyłam na łóżko Louisa. Skakaliśmy, bijąc się poduszkami. Harry wygrywał, bo ja co chwilę upuszczałam poduszkę. Nie byłam nawet w stanie podnieść dużej poduszki jedną ręką. Louis obserwował nas z uśmiechem. Podskoczyłam jeszcze raz i wylądowałam na jego nogach. Przetarł zaspane oczka i usiadł. Ooo rany! Kołdra zsunęła się z jego ramion. Wstrzymałam oddech i wpatrywałam się w niego.
- Ej, Cassie. Idziemy na te gofry? - Harry wyciągnął mnie z letargu.
- Eee, taak.. gofry. - ociągając się odwróciłam wzrok od Lou i wstałam. Zeszliśmy na dół. Żaden chłopak z wyjątkiem Nialla nie był ubrany. Chyba będę musiała się przyzwyczaić. Obok mnie usiadł Louis. Zabraliśmy się za gofry, które jakimś cudem nie znikły podczas obecności Nialla w kuchni. A przynajmniej nie wszystkie.
- Masz talent do gotowania, Cassie. A nie wyglądasz. - Zayn poprawił ręką włosy.
- Gofrów się nie gotuje - zauważył Liam.
- No to Cassie ma talent gastromo... gastyno.. gastramo... jak się to mówi?
- Gastronomiczny? - podsunął Payne, zlizując z palców sos czekoladowy.
- Właśnie! Masz talent gastramamiczny - uśmiechnął się Zayn. Parsknęliśmy śmiechem.
- Mhm - mruknął Louis. Odwróciłam się do niego. Uśmiechnął się.
- Ubrudziłaś się - mówiąc to starł mi kciukiem śmietanę z kącika ust. Co to za dziwne uczucie w żołądku? Jakby stado motyli urządziło sobie dziką imprezę. Żaden chłopak nie zwrócił uwagi na ten mały epizod. I dobrze, zaraz by sobie wyobrażali nie wiadomo co. Po skończonym posiłku Liam zaproponował, że posprząta. Było mi głupio, że nic nie potrafię zrobić. Wzięłam ostrożnie talerz w obie ręce. Liam odwrócił się do mnie.
- Zostaw, posprzątam to. - zła na siebie za swoją ułomność jeszcze mocniej zacisnęłam palce na krawędziach talerza. Poczułam, jak z ran pod bandażem wypływa krew. Mimo wszystko próbowałam dojść do zlewu.
- Cassie zostaw ten talerz - warknął Payne. Pokręciłam głową. Już prawie mi się udało, ale w ostatnim momencie talerz wyślizgnął mi się z rąk i roztrzaskał się na podłodze.
- Mówiłem ci zostaw! - zdenerwował się Liam. Odruchowo się skuliłam. Byłam na siebie strasznie wkurzona.
- Przepraszam - Szepnęłam. Przyklękłam i drącymi dłońmi zaczęłam zbierać odłamki. Kawałek szkła wbił mi się do palca. Jęknęłam cicho.
- Sandra do cholery! Przestań robić wszystko po swojemu! - Payne odtrącił mnie i zgarnął szkło na szufelkę. Podniosłam się z podłogi i szepcząc kolejne "przepraszam" poszłam do łazienki. Obmyłam palec wodą i owinęłam chusteczką.
- To nie jest dobry pomysł. - Odwróciłam się gwałtownie. Liam uśmiechał się do mnie. Opuściłam głowę. Nie chciałam się odzywać, żeby znowu na mnie nie krzyczał. Czułam się jak dziecko.
- Chodź, zrobimy to porządnie. - Złapał mnie za druga rękę i poprowadził do kuchni. Usiadłam na stołku i patrzyłam na chłopaka. Odwinął chusteczkę i jeszcze raz przepłukał rankę. Wyciągnął pęsetą odłamek szkła i przykleił plaster. Uśmiechnął się pogodnie.
- Przepraszam, że na ciebie nakrzyczałem. - Powiedział. Kiwnęłam głową.
- Ok, w porządku. - Odwzajemniłam słabo uśmiech.


Lottie*

Po okropnym dniu wróciłam do domu. Rzuciłam plecak i zamknęłam drzwi. Z powrotem wyszłam na ulicę. Muszę się przejść. Kroczyłam pustym i cichym parkiem. Nie zapowiadało się na ładną pogodę. Włożyłam do uszu słuchawki i włączyłam jakąś nutę. Usiadłam na pobliskiej ławeczce. Podparłam brodę rękami i rozmyślałam nad swym nędznym, skazanym na piekło życiem.
Dlaczego życie mną tak pomiata? Chciałabym by wszystkie smutki poszły w niepamięć.
- Niepamięć... niepamięć... - powtarzałam sobie. - Zapomniałam! - krzyknęłam i podskoczyłam. Chwyciłam się za głowę. Bez jakichkolwiek przemyśleń pobiegłam parkiem.

W dziesięć minut dobiegłam do szpitala, w którym ''byłam leczona''. Dobrze, że mam wyrobioną kondycję. Gwałtownie otworzyłam szklane drzwi i podeszłam do jakiejś starej pielęgniarki.
- Przepraszam gdzie leży...
- Nie teraz rozmawiam. - syknęła i wróciła do telefonu. Wredna zdzira. Dam sobie radę sama.
Zdążyłam wbiec do windy.

<WŁĄCZ>
 Moje dłonie trzęsą się z obaw przed najgorszym. Pierwsza wybiegam z windy. Idę pod salę gdzie wcześniej leżała Diana. Łóżko stoi puste. W ostatnim akcie nadziei rzucam się na poszukiwanie lekarza, naiwnie wierząc, że może chorą dziewczynkę przeniesiono na inny oddział. Może wyzdrowiała? Może wróciła do domu i bawi się z rówieśnikami? Nadzieja pryska zaraz po zadaniu pytania.
- Niestety.. Diana nie żyje od kilku dni.. - ogarnia mnie smutek. Przerażająca rozpacz, przenikająca moje ciało na wskroś jak srebrny sztylet wbity prosto w i tak krwawiące już serce. Tyle mogłam jeszcze dać temu dziecku. Poświęcić kilka chwil. Przecież obiecałam. Jak teraz będę żyć ze świadomością, że to dziecko umarło nie mając ani jednego przyjaciela? Nikogo kto by ją uściskał, powiedział, że będzie dobrze. Łza spływa mi po policzku, kiedy wyobrażam sobie, co dziewczynka musiała czuć. Obiecałam. Obiecałam, że przyjdę, że porozmawiam, że będę. Ale nie przyszłam! Nie porozmawiałam! Nie byłam! Nikogo nie było.. Zawiodłam Dianę.. zawiodłam siebie. Zawsze wszystkich zawodzę. Czas to zmienić. Czas by zapomnieć o starym, a rozpocząć nowe. Czyż nie tego uczy nas życie? By uczyć się na błędach i brnąć do przodu mimo błota przeciwieństw sięgającego nam do pasa? Mobilizuję się by wyjść z tego przeklętego szpitala i kieruję się do parku. Zauważam Cassie, Zayna i Nialla na deskorolkach. Jest tu całkiem niezły tor. Sandra uwielbia tu przychodzić. Chcę podejść. Podejść i wreszcie zakończyć cierpienie. Przeprosić.. ale.. co jeśli nie będą chcieli mnie słuchać? Tyle już krzywdy wyrządziłam. Cała motywacja ze mnie uchodzi przez otwór w sercu wyrządzony srebrnym sztyletem wspomnień i bólu. Tchórzę. Jak zawsze. Spuszczam głowę i ocierając łzy odchodzę szybkim krokiem.
...
 Po półgodzinie wpadłam do domu jak burza. Zatrzasnęłam drzwi i pobiegłam schodami na górę do mojego pokoju. Po drodze potknęłam się o psa.
- Cholera! - krzyknęłam na niego, a Mentos podkulił ogon i uciekł na dół. Podczas upadku telefon wypadł mi z ręki i rozpadł się na części pierwsze. Wzięłam do ręki żyletkę z  podłogi. Walczyłam ze sobą. Pozbierałam resztki telefonu i poszłam do pokoju. Siłą woli powstrzymałam się od podłużnego cięcia, które w niczym by mi nie pomogło poza chwilowym zapomnieniem o bólu psychicznym. Zacisnęłam palce na kawałku metalu. Robiłam to już nieraz. Stałam nieruchomo tocząc w środku walkę. Wreszcie wrzuciłam żyletkę do kosza. Poczułam jakby jakiś niewidoczny ciężar opuścił moje ciało. Odetchnęłam z ulgą i położyłam się do łóżka. Było jeszcze wcześnie ale postanowiłam się zdrzemnąć.

Gdy wstałam cała zmęczona miałam nadzieję, że to był zły sen. Niestety... teraz żyję tak jak śnię... samotnie. Bardzo wolno zeszłam do salonu. Usiadłam na fotelu. Otuliłam się kocem. Chciałam, by ktoś mnie przytulił. O nic więcej nie prosiłam. Płakałam jak małe dziecko, które marzy o najlepszej zabawce ale nie może jej dostać. Ja już nigdy nie odzyskam Diany. Tylko nie myślcie, że porównuję Dianę do rzeczy. Była dla mnie ważna. Wspierała i poprawiała mi humor. Była taka grzeczna i delikatna.
Zamiast siedzieć w domu i gnić zabrałam psa na spacer. Otworzyłam wielką bramę prowadzącą na cmentarz. Nie lubię tu przychodzić. Świadomość, że leży tu tyle ludzi przyprawia mnie o dreszcze. Szukałam grobu Diany. Po kilku minutach znalazłam go. Upadłam na kolana i złożyłam ręce.
- Tak bardzo tęsknię Dan. - mruknęłam. Położyłam bukiet czerwonych róż na zimnej płycie zrobionej z kamienia. Zaczęłam się modlić, by Diana miała tam lepsze życie niż na Ziemi. - Amen. Wstałam i usiadłam na jakiejś zniszczonej ławeczce. Bujałam w obłokach i myślałam co bym zrobiła gdybym mogła cofnąć czas. Pewnie zapobiegłabym temu co smutne. Wszystko to moja wina. Najpierw zachowałam się jak wariatka, później obwiniłam o wszystko Cassie, zignorowałam Harr'ego, oddaliłam się od swoich przyjaciół i... zniszczyłam ostatnie chwile życia śmiertelnie chorej dziewczynki. Kto chętny dać mi kulkę w łeb?
- Jestem niczym... nie! Nawet nic jest czymś... to chore. -poczułam coś mokrego na moim policzku. To nie była łza. Poczułam więcej mokrego na twarzy. Spojrzałam na pochmurne niebo. Po chwili lunęło deszczem. Nie przejmowałam się tym. Siedziałam zwrócona twarzą do nieba.
 Gdy wróciłam do domu od razu poszłam się przebrać w suche rzeczy.


*Cassie

I minął kolejny weekend bez Charlie i zaczął się kolejny tydzień bez Charlie. Leżałam na łóżku, patrząc na sufit. Chyba nie jestem wyjątkiem uważając, że poniedziałki są głupie? Nie chciało mi się wstawać. Łóżko było tak przyjemnie ciepłe. Wysunęłam ostrożnie spod kołdry kawałek nogi. Natychmiast schowałam ją z powrotem.
- Na zewnątrz Antarktyda, a w środku Afryka - mruknęłam do siebie. Na krześle obok łóżka leżały moje ubrania. Wyciągnęłam po nie rękę i natychmiast wsunęłam pod kołdrę. Chwilę grzałam ciuchy pod kołdrą.
- Ok, powinno być dobrze - stwierdziłam i ubrałam się wciąż nie wychodząc. Policzyłam do trzech i wyskoczyłam z łóżka. - Dobry sposób. - Pogratulowałam sobie w myślach. Wyszłam z pokoju i skierowałam się do łazienki, gdzie obmyłam twarz i nałożyłam codzienną warstwę tuszu do rzęs i pomadki. Potem zmieniłam opatrunek na dłoniach. Jest już trochę lepiej, ale rany nadal się goją. Owinęłam ostrożnie biały bandaż na rękach. Tak przygotowana poszłam do kuchni. Wszyscy chłopacy siedzieli zamuleni przy stole i jedli płatki kukurydziane z mlekiem.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się i wyciągnęłam z lodówki jogurt, do którego wsypałam płatki.
- Z jogurtem? - Zdziwił się Zayn.
- Noo z jogurtem są najlepsze. - mruknęłam.
- Chcesz kawy? - Zapytał Liam, wstając od stołu. Odruchowo chciałam wstać i sobie przygotować, ale przypomniałam sobie o ostatnim zdarzeniu z talerzem i usiadłam z powrotem.
- Chcę - mruknęłam i zjadłam do końca jogurt z płatkami. Liam przygotował też kawę dla siebie. Postawił przede mną parujący napój.
- Dzięki - objęłam dłońmi kubek. Po piętnastu minutach miarowego kiwania się na stołkach w kuchni pozbieraliśmy się i wsadziliśmy tyłki do auta Liama z podgrzewanymi siedzeniami. Siedziałam ściśnięta pomiędzy Louisem a Niallem. Obserwowałam przez okno powoli budzące się do życia miasto. Opierałam się o ramię Horana. Drobny deszcz zaczął delikatnie opadać na ulice, samochody ludzi i całą resztę.
- Kocham cię, Londynie - mruknął Zayn.
- Nie wziąłem parasola. - stwierdził Harry.
- Człowieku, od urodzenia mieszkasz w Londynie i nie wiesz, że jesienią należy nosić parasol? - zirytowałam się.
- Ne mieszkam w Londynie od urodzenia. - Zdziwił się Styles.
- Nie? - spytałam, ale jakoś niespecjalnie mnie obchodziło gdzie mieszkał wcześniej.
- No nie. - Odparł. Spojrzałam na jego profil. Ten nos.. i włosy... i rysy... zamyśliłam się, studiując jego urodę. Wydawało mi się, że skądś go znam. Jakieś nikłe wspomnienie.. Niee, zdawało mi się.
- Wcześniej mieszkałem w Holmes Chapel. - wyjaśnił.
- Co za zbieg okoliczności, ja też. - uśmiechnęłam się.
- Ej, dzisiaj dostaniemy tematy na projekt z bioli. - oznajmił Liam.
- No co jest? Codziennie ta biologia? - Zirytował się Malik.
- Dwa razy w tygodniu. Piątki i poniedziałki - Liam oczywiście znał już plan na pamięć.
- Ciekawe jaki będziemy mieć temat - zwróciłam się do Louisa.
- Rozmnażanie syren - powiedział Tommo. - Oby to było rozmnażanie syren, zawsze się zastanawiałem, jak one to robią. - wyjaśnił, a my parsknęliśmy śmiechem. Dotarliśmy do szkoły w dobrych humorach.


Lottie*

Rano jak co dzień poszłam ogarnąć tego wilkołaka, którym stałam się w nocy. Jak to się dzieje, że w dzień potrafimy zrobić tysiące rzeczy, ale potrafimy też wyglądać spoko, w nocy tylko śpię, a rano wyglądam jak potwór? Chore. Przebrałam się i zbiegłam na dół. Zjadłam kawałek chleba z dżemem i napiłam się herbaty. Oczywiście pies też dostał swoje. Zabrałam swój granatowy plecak z nike, klucze od domu i do auta i opuściłam dom. Zaczynam się przyzwyczajać do samotności. To niedobrze.

Odjechałam z piskiem opon. Podczas jazdy myślałam o różnych rzeczach. Byłam całkiem wyłączona. Gdy usłyszałam głośny dźwięk nacisnęłam gwałtownie i mocno hamulec. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby. Byłam pewna, że uderzę do ciężarówki. Nic nie poczułam. Otworzyłam jedno oko i zobaczyłam jakiegoś faceta, który wrzeszczy w samochodzie i wymachuje rękami. Moje dłonie drżały, a usta jakby coś chciały powiedzieć, ale nie mogły.
- Uf... nic mi nie jest. - po moim ciele przeszedł ciepły prąd. Nabrałam powietrza do ust i powoli je wypuściłam. Powtórzyłam to kilka razy i uspokoiłam się.

W szkole emocje już całkiem opadły. Czułam się całkiem bezpieczna. Żadnych aut, ciężarówek i klaksonów. Lekcje bardzo się dłużyły. Miałam wrażenie, że chemia nigdy się nie skończy. Obleśny, niechudy chemik... nie cierpię gościa. Na sam koniec została biologia. Ugh... Boże miej mnie w opiece. Usiadłam na swoim miejscu. Wyciągnęłam książki i zeszyt.
- Teraz podam wam tematy do projektów, a później napiszecie sobie szybką kartkóweczkę z zeszłego tematu... Joe nawet nie próbuj robić ściąg. - dodała Rooney patrząc na chłopaka.
- Szlag! - fuknął, a klasa zachichotała. O dziwo... ja też.
- No więc pierwsza para to... - wymieniała tematy dla wybranych par. - Charlott i Dylan wy macie Wpływ żywienia na pracę mózgu i aktywność psychiczną człowieka. - zapisałam to co powiedziała i wróciłam do rysowania z tyłu zeszytu. Nauczycielka dalej coś tam gadała. Kartkówka była dosyć spoko. Rooney mogła bardziej się postarać z poziomem trudności. Oddaliśmy kartki i wyszliśmy z klasy. Szłam od razu za Hazzą. Wyglądał na smutnego, ale jak zawsze idealnie się prezentował. Zwykłe czarne rurki, biały podkoszulek i białe conversy. Ahh... i te jego piękne niepoukładane włosy.
- Harry! - usłyszałam za sobą pisk Scarlett. - ja i Loczek wymieniliśmy się jednym, zmieszanym spojrzeniem i poszłam dalej. Stanęłam za rogiem i popatrzyłam przez ramię. - Dzisiaj przyjedź do mnie. Tu masz mój adres. - podała mu małą karteczkę, a on się uśmiechnął. Nie wiem czy to był sztuczny czy też prawdziwy uśmiech, ale każdy jego banan na twarzy jest uroczy. Bez skojarzeń.
- No okey, ale wpadnę tylko na półgodziny bo mam wiele spraw na głowie. - odparł i pożegnali się. Wystraszyłam się i chciałam szybko odejść, ale wpadłam na wiadro i inne szczotki z wodą. Cała brudna woda wylała się na podłogę, a ja ta niezdara pośliznęłam się i spadłam na podłogę do kałuży.
To moje ulubione dżinsy! Zza rogu wybiegł Harry prawie się potykając o jakiś detergent. Jednak złapał równowagę machając rękami w przód i w tył. Spojrzał na mnie i lekko się uśmiechnął. Ta... nie każdemu jednak jest do śmiechu.
- Zawsze wiedziałem, że lubisz sprzątać, ale że aż tak bardzo? - powiedział rozbawiony. Jaki dżentelmen. Prychnęłam pod nosem i z resztką godności próbowałam podnieść się z podłogi. Hazz podał mi rękę, którą zignorowałam.
- Nie potrzebuje niczyjej pomocy Harry. - to pierwsze zdanie, które do niego powiedziałam od kilku dni. Nie licząc tego gdy na niego nakrzyczałam. Byłam wtedy zmuszona do tego.
- Nie wydaje mi się. - mruknął i podniósł wiadro. Byłam cała czerwona. Cały tyłek mam mokry i co mam zrobić? Ale wiocha. Stałam tak chwilę blisko niego jak sparaliżowana. Co mam zrobić? Nie zostawię tego tak. Chociaż... nie jest to moja wina! Jakaś wredna sprzątaczka to tu zostawiła! Podniosłam jakieś mokre szmatki, szczotki i inne zabawki naszych woźnych. Posprzątałam wszystko i otarłam dłonie o spodnie. I tak są już mokre.
- Dzięki za pomoc. - zabrałam plecak i chciałam odejść w przeciwną stronę, ale chłopak szybko mnie złapał za ramię. Mój wzrok utkwił w jego oczach, których już tak dawno nie widziałam. Czułam jego miętowy oddech na swojej twarzy. Powoli oblizałam wargi i nabrałam powietrza.
- Możemy normalnie porozmawiać? - zapytał po dłuższej ciszy. Zamrugałam rzęsami spuściłam twarz do dołu. Nie chcę wszystkiego mu tłumaczyć. Nie chcę mówić mu o swoich problemach. Nie chcę litości. Chcę pokazać, że nie jestem od kogoś zależna, ale że też potrafię radzić sobie z problemami.
- Spieszę się. - bąknęłam cicho.
- Proszę Charlie.
- Ale nie mamy o czym rozmawiać, Harry.
- Mamy sobie wiele do powiedzenia.. ale się boimy. - dodał, a ja momentalnie zerknęłam na niego. Co on chce mi powiedzieć, czego tak się boi?
- O czym chcesz rozmawiać? - zapytałam zaciekawiona. - O tym dlaczego rozwaliłam talerze, dlaczego uciekłam, dlaczego miałam dziecko, czy może o tym że...
- Dlaczego nas zostawiłaś? Dlaczego?! - podniósł głos.
 - Dlaczego mnie zostawiłaś? - szepnął i puścił moje ramię. Byłam mocno zszokowana i w pewnym stopniu szczęśliwa. No, a później był tylko smutek. Zraniłam go. Znów na mnie spojrzał. Jego zielone oczy były zaszklone i wyglądał tak jakby miał zaraz się rozpłakać. Jednak tego nie zrobił. To nawet dobrze, bo wtedy poszłabym w jego ślady.
- Harry ja, ja.. ja sama nie wiem co mam powiedzieć. - jąkałam się i miałam ochotę zapaść się pod podłogę. - Przepraszam Cię. - odparłam, a serce szybciej zabiło. - Muszę iść, Harry. - ominęłam go i skierowałam się do toalety. Wyciągnęłam z niej jakieś czarne leginsy, które miałam przeznaczone na lekcje W-F, nie mam zamiaru paradować z mokrym tyłkiem. Przebrałam się i wyszłam z kibelka. Loczka już nie było. Jeju... jak mi go szkoda, a miałam okazję na to by się pogodzić, przeprosić. Ze smutkiem wróciłam do domu.

*Cassie

Mam zaszczyt publicznie ogłosić, że NIENAWIDZĘ chemii. Oczywiście, skretyniały chemik znowu robił... to co zwykle. Ze złością przysunęłam się bliżej Louisa, kiedy nauczyciel nachylał się nad moim zeszytem i gadał coś, że nie piszę. Niby jak z takimi łapami? Z ulgą powitałam dzwonek. Następna i ostatnia była biologia. Starałam się nie okazywać, że martwię się o Charlie. Siedziałam obok Maddie i słuchałam, co nauczycielka ma do powiedzenia. Rozdawała tematy do projektów.
- Cassandra i Louis, "Przystosowanie budowy ciała człowieka do środowiska" - oznajmiła nauczycielka.
- Coo? Ja chciałem rozmnażanie syren - jęknął Louis, a klasa wybuchnęła śmiechem. Zdawało mi się, że nawet nauczycielce drgnął kącik ust, ale nie byłam pewna.
- Bardzo zabawne, Tomlinoson - mruknęła i rozdała pozostałe tematy. Mieliśmy poczytać sobie rozdział w podręczniku na temat anatomii człowieka, a ona tymczasem rozdała kartkówki. Niby były łatwe, a i tak dostałam 3. No lepsze to niż 2.
- Patrzcie, słoneczko! - oznajmił Joe. Wszyscy jak na komendę podnieśli spojrzenia za okna. Rzeczywiście, niebo było niemal bezchmurne, a ulicami Londynu przemykali ludzie, ubrani w koszulki z krótkimi rękawami. Lato się jeszcze broni.

Mam zaszczyt publicznie ogłosić koniec rozdziału 12 :D Jest jaki jest, podzielcie się opiniami ;) ~ Hermi

Haha Niall spóźniony zapłon <3


2 komentarze:

  1. Genialny*.* A reakcja Harry'ego na dziecko...hahaha niesamowity jest xD
    Ojjj Liamek potrafi krzyczeć :D Nie wiedziałam. .. Hihi, ciągle się boję że Cassie zakocha się w Harrym i to z wzajemnością. ...Wieem glupiutka jestem ;) Hahaha Louis jest najlepszy! !
    Biedna Charlie....
    Czekam na CD
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :) Serdecznie chciałabym cię zaprosić na NOWY spis fanfiction ! :) http://kraina-fanfiction.blogspot.com/ ! Bądź jedną z pierwszych osób ! <3 Pozdrawiam <3 Miłego dnia ! Przepraszam za spam !!!! ;***

    OdpowiedzUsuń