sobota, 10 stycznia 2015

16




*Cassie

  Przespałam cały dzień i obudziłam się około 7 rano. Nie czułam już bólu głowy, tylko bardzo chciało mi się pić. Wyszłam więc do kuchni, bo wypiłam już całą wodę, którą sobie wcześniej przyniosłam. Było pusto. Pojechali gdzieś? Możliwe. Nalałam sobie szklankę wody i wypiłam za jednym razem. Wróciłam do pokoju, żeby ubrać się w coś normalnego. Zwyczajne szorty w pionowe paski i biała koszulka. Poszłam do salonu i stwierdziłam, że jednak nie potrafię żyć w takim syfie. Na ziemi walały się ubrania, firanki dawno nie widziały pralki, na półkach zalegał kurz, gdzieniegdzie były puste opakowania po jedzeniu.
 Włączyłam muzykę i wzięłam się za sprzątanie.
<WŁĄCZ>
 Pozbierałam z ziemi ubrania i wrzuciłam je do kosza na brudy. Pościągałam firanki, omal nie spadając z krzesła. Kręcąc biodrami, chodziłam, śpiewałam i otwierałam okna. Pogłośniłam muzykę, nie przejmując się sąsiadami. Do pokoju wpadło świeże powietrze, zmieszane z pierwszymi promieniami porannego słońca. Okręciłam się wokół siebie i zwinęłam miotłę ze schowka. Tańczyłam z nią, udawałam, że to mikrofon i inne ciekawe przedmioty. Kilka razy przewróciłam się, próbując zrobić pełny obrót z miotłą. Wreszcie zamiotłam podłogę i mogłam przejść do mycia jej. Do wiadra nalałam wody i płynu, kręcąc przy tym tyłkiem, jak obeznana striptizerka w klubie. Śmiałam się z siebie. Rozlałam połowę wody na ziemi, przywiązałam do stóp dwie szczotki i próbowałam jeździć, jak zawsze na bajkach. Muszę przyznać, że to fajna zabawa. Okręciłam się i przewróciłam na tyłek. Parsknęłam śmiechem i dalej jeździłam, szorując dawno nie mytą podłogę, przy okazji ściereczką ścierając kurze. Drewniane meble potraktowałam płynem, żeby nadać im połysk. Po chwili w całym domu pachniało mleczkiem do nabłyszczania mebli. Skończyłam myć podłogę. Mopem wytarłam nadmiar wody i zabrałam kosz na brudy do piwnicy, gdzie była pralnia. Nastawiłam cztery pralki na raz. W jednej były kolorowe ciuchy, w drugiej ciemne, w trzeciej jasne, w ostatniej firanki. Pobiegłam z powrotem na górę. Spojrzałam na zegar. Minęło już półtorej godziny? Wyniosłam śmieci i padłam na kanapę. Chwilę odpoczywałam, po czym wstałam, by zamknąć okna i zjeść śniadanie.

Charlie*

Czytałam własnie swoją ukochaną książkę.Obok mnie spał słodko Mentos, a ja pożerałam chipsy z miski.Tak! Lottie zaczęła jeść takie świństwo pełne pustych kalorii.Nowość? Nie na długo i tak za moment idę biegać.Trzeba poćwiczyć nad swoją formą i kondycją.Doczytałam do końca kartki i odłożyłam lekturę na szafkę nocną.Jeszcze przecież mam całą noc na romantyczne historyjki.Przebrałam się w coś sportowego.Czarne legginsy z dużym napisem Nike z boku, cienką kurtkę, czarną czapeczkę na głowę i sportowe buty do biegania.Przed wyjściem zabrałam telefon ze słuchawkami i napiłam się dużo wody.Zamknęłam dom i zaczęłam truchcikiem.Później gdy wbiegłam do parku przyspieszyłam.Omijałam i przeskakiwałam różne przeszkody typu kobieta z wózkiem, dzieci jeżdżące na rolkach czy huśtawki i zjeżdżalnie na placu zabaw.Zawsze lubiłam biegać.Nie mam problemu z długim, szybkim bieganiem bo dla mnie jest to bułka z pestką albo jakoś tak.Właśnie przebiegałam obok salonu New You.Postanowiłam odwiedzić Stellę.Chcę z nią utrzymać kontakt.Jest zabawną i zwariowaną osobą, z którą fajnie się opowiada o wszystkim i o niczym.Mój wzrok znalazł różową.Własnie żegnała się z koleżanką z pracy.Pewnie już skończyła.No i fajnie.Pomachałam jej, a ona podbiegła do mnie i pocałowała w policzek.
- Hej Charlie, a co ty tu robisz? - zapytała radośnie zaskoczona moim widokiem.Wzruszyłam ramionami.
- Biegałam sobie i przyszłam cię przy okazji odwiedzić.Jak się masz? I co tam u tego twojego gacha?   - pytałam, ona mnie uciszyła.Spojrzała na boki czy nikt nie podsłuchuje.
- Choć.Pogadamy w kawiarni. - wyszłyśmy z salonu i wręcz biegiem dostałyśmy się do kawiarni.Usiadłyśmy pod oknem tam gdzie ostatnio.Zamówiłyśmy dzisiaj tylko herbatę z cytryną.
- No więc byliśmy na spacerze po parku, a później zabrał mnie do salonu tatuaży. - uniosłam brwi zdziwiona.Acha...tak to bardzo romantyczne.
- I-i co? - podwinęła rękaw bluzki i pokazała tatuaż.Zatkałam usta dłonią.Nie był to wielki malunek, ale jednak zrobiła to.- Nie wierzę.Stella! - awanturowałam się. - Przecież ty go znasz za ledwie kilka dni, a pozwalasz na takie coś? - zbladła.
- Charlie, ale ty go nie znasz.On jest taki, taki czuły i troskliwy.
- Ta troskliwy.Gdyby był troskliwy to nie zabierał by cie do salonu tatuażu i nie kazał wbijać igły pod skórę.
- Ale ja sama chciałam. - pacnęłam się w czoło.
- Po co?
- Bo zawsze chciałam mieć jakąś dziarę, ale bałam się.No, ale przy nim...cały strach zniknął. - przewróciłam oczami.
- Dobra to nie moja sprawa... - machnęłam ręką i napiłam się ciepłej herbatki.
- A co u ciebie? Jak tam twój chłopa...
- Nie mam przecież chłopaka Stella. - wyprzedziłam ją i wzięłam kolejnego małego łyka.
- Tak? A to to co? - oburzona wyciągnęła z torebki jakieś pismo.Wskazała okładkę.
- Boże...co to ma być?! - wyrwałam jej gazetę z rąk.Na okładce gazety ''Seventeen'' byłam ja i Harry.Uśmiechnięci od ucha do ucha patrzący sobie w prosto w  oczy. Nieświadomie uśmiechnęłam się pod nosem widząc to zdjęcie.
- No...wcale nie masz chłopaka. - mruknęła udając obrażoną.
- Bo nie mam geniuszu.Harry jest sławny i z każdym robią mu zdjęcia.To normalne. - odłożyłam gazetę na bok. - I nie fochaj się na mnie.
Gadałyśmy przez godzinę.Niestety musiałyśmy już obie iść.Takie życie.
- Musisz do mnie kiedyś wpaść. - przytuliłam ją.
- A ty do mnie.

Cassie*

 Jadłam muesli i zastanawiałam się, gdzie podziali się chłopcy. W domu unosił się przyjemny zapach środków czystości, zmieszany z rześkim powietrzem. Zostało mi jeszcze pranie do rozwieszenia na polu, nie ufam suszarkom. I jeszcze firanki do powieszenia w oknach. A może znajdę jakieś ładne zasłony? Umyłam po sobie miskę i łyżkę. Zeszłam na dół, do pralni i wyciągnęłam mokre rzeczy. Miałam cztery, duże kosze, przepełnione po brzegi. Zaniosłam je po kolei bezpośrednio do ogrodu. Były tu sznury, do rozwieszania ubrań, ale chyba nigdy nie używane. Znalazłam klamerki w małej, drewnianej szopce, ukrytej w głębi ogrodu, w cieniu drzew. Długo męczyłam się z mokrymi rzeczami, ręce mi zdrętwiały i musiałam zrobić sobie chwilę przerwy. Zaszłam do domu, po okulary przeciw słoneczne. Zapowiadał się przyjemny, słoneczny dzień. Zdjęłam buty i boso chodziłam po zroszonej trawie, skąpanej w świetle poranka. Włosy miałam rozpuszczone, czułam się... wolna? Zupełnie zapomniałam o złym ojcu, o problemach, o strasznej przeszłości. Przypomniałam sobie twarz tamtego chłopaka i krzyknęłam przerażona. Stał tam i patrzył, uśmiechając się krzywo. Starszy, silniejszy, z lekkim zarostem. Ale był. Pierwszy raz od kilku lat zobaczyłam jego twarz tak blisko. Odszedł. Usiadłam na nogach z wrażenia, nie przejmując się tym, że rosa pokryła moje nagie nogi.


Charlie*

Mój dzień był jakoś dziwnie szczęśliwy.Biegałam uśmiechnięta, czułam się jak nowo narodzona i wszystko wydawało się takie piękne.Gdy wbiegłam na swoją posesję zauważyłam kogoś przed moimi drzwiami. Zdziwiłam się.
- Halo, przepraszam! - krzyknęłam z daleka.Koleś się odwrócił i uśmiechnął. - Bradley?! - urwałam się z miejsca i wskoczyłam na niego.Okręcił mnie dokoła i mocno przytulił.
- Charlie! Jak my dawno się nie widzieliśmy.Przyszedłem cię odwiedzić. - wytłumaczył.
- To świetnie.Pomożesz mi przy obiedzie. - udaliśmy się do  domu.Pobiegłam się przebrać w ubrania po domu.
- To co robimy? - zapytał wyciągając patelnię.
- Może Spaghetti? - posłał mi strzałeczkę i przybiliśmy żółwia.To nasze ulubione danie.Oboje czymś się zajęliśmy.Ja makaronem i nakryciem do stołu, a on sosem.Wyciągnęłam biały obrus i rozłożyłam na stole.Na środku postawiłam świecę. Nie myślcie sobie o tym, że między Bradem i mną coś jest.Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i chcę by ten obiad był wypałem.Tak rzadko się widujemy.Położyłam ładnie sztućce i talerze.Do kieliszków nalałam nam soku pomarańczowego.Jeżeli chodzi o nas to mamy taki sam gust co do jedzenia.Włączyłam płytę z albumem Maroon 5.Z muzyką też trochę nas łączy.
- Skończyłam!  - poinformowałam go i pobiegłam na górę.Ubrałam czarne rurki i bluzkę w czarno- czerwoną kratkę i czarne trampki.Gdy wróciłam na dół wszystko było gotowe.Jedzenia na talerzu, świece się paliły, a muzyka w tle grała.
- Jeja to wygląda pysznie. - usiadłam na przeciwko Brada patrząc na danie.Zabrałam widelec do ręki i zakręciłam nim w spaghetti. - Smacznego mój przyjacielu.
- Smacznego moja przyjaciółko. - włożyliśmy do ust równocześnie żarcie. - Wyglądasz jak pomidor. - śmiał się.
- A ty jak papryka. - wytarłam usta serwetką.Ten obiad  był jak wcześniejsze inne.Dokuczaliśmy sobie i żarliśmy jak świnie, że tak to ujmę.Kto mi w domu zabroni? Po pysznym posiłku złapałam się za brzuch i cicho beknęłam.Razem buchnęliśmy śmiechem.
- Nawet nie wiesz jaki mi tego brakowało. - oznajmił.
- Czego? Mojego bekania?
- Też, ale tego wszystkiego.Wspólnych zgrywów, obiadów i dziecinnego zachowania. - wymieniał więcej. - No, a tu zaraz praca, ślub, dzieci i starość.
- Ej, ej! Ja nie mam jeszcze pracy, nie wychodzę za mąż, dzieci to na sto pro nie będę jeszcze chciała,  a do starości nam jeszcze bardzo daleko...z resztą ty też chyba nie?To, że jesteśmy dorośli to nic nie zmienia.Zawsze będziemy przyjaciółmi na dobre i na złe.Kapujesz?
- Kapuję, a tak w ogóle to co u ciebie, Cassie i chłopaków? - zaczęłam gryźć wnętrze swojego policzka.
- Hmm...myślę, że wszytko jest okey.Wszyscy jesteśmy przyjaciółmi i niech tak lepiej zostanie.Dobrze mi  z nimi.
- A u twoich rodziców?
- Um, dzwoniłam kilka razy do mamy, ale ona nigdy nie dobiera.Chyba mnie już nie lubi, a z tatą na razie skończyło się na liście i sukience. - pytająco na mnie spojrzał.
- Przysłał mi list i paczkę, w której była piękna sukienka.Odpisałam mu wcześniej, ale na tym się skończyło.Myślałam, że napisze albo zadzwoni. - mówiłam patrząc w jeden punkt.Szczerze? Było mi to obojętne.Ludzie byli, są i będą fałszywi.
- Aha, to nie za dobrze.Z resztą u mnie też.Ojciec meczy mnie ze szkołą, a matka też siedzi w pracy całymi dniami.Zero wsparcia od nich.
- Rzeczywiście nie za kolorowo jest na tym świcie. - wstałam od stołu. - no to teraz zmiana.Ja w kuchni, a ty tu. - zebraliśmy się do sprzątania.

*Cassie

 Chłopacy znaleźli mnie w tej pozycji gdzieś w porze obiadowej. Jak przez mgłę widziałam ich zaniepokojone twarze, słyszałam ich roztrzęsione krzyki, kiedy próbowali wyciągnąć ze mnie informacje. Zwracałam uwagę tylko na jednego z nich. Reszta była mi obojętna. Stał niepewny, próbując zrozumieć o co chodzi. Patrzył na mnie, a w jego spojrzeniu widziałam pytanie. Kiwnęłam do niego głową. Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Wspomnienia wróciły z podwójną siłą.
- Muszę z nią porozmawiać. - odezwał się. Reszta chłopaków spojrzała na niego jak na debila.
- Ty? Niby czemu?
- Wiem, o co chodzi. - wyjaśnił, niecierpliwie.
- Taa. No to rozmawiajcie. - Zayn zrobił nieokreślony ruch ręką.
- Nie tutaj. - potrząsnął głową. Złapał mnie za rękę, a ja prawie bezwładnie powlokłam się za nim do samochodu. Ruszył i chwilę jechaliśmy w ciszy. Czekał. Wiedziałam, że chce, żebym zaczęła. Nie naciskał. Zaciskał palce na kierownicy i uparcie wpatrywał się w drogę, kiedy na niego patrzyłam.
- Widziałam go. - szepnęłam. Niall natychmiast stracił zainteresowanie drogą i spojrzał na mnie. Zwolnił.
- Widziałaś? Jak to możliwe? Został w Holmes Champel. Nie mógł przyjechać. I po co miałby cię szukać?
- Nie wiem. Niall... patrz na drogę. - Spojrzał przelotnie, podczas zakrętu i znowu skupił się na mnie.
- Jak go widziałaś? Stał za płotem?
- Tak. Stał i patrzył. - w moich oczach zebrały się łzy. - Niall... po co mu ja? Dlaczego nie może zostawić mnie w spokoju? - Przetarłam oczy wierzchem dłoni. - Niall, patrz na drogę.
- Jasne. - odwrócił wzrok i zajął się prowadzeniem. - Będzie dobrze, Cass. Zobaczysz. Nie damy cię skrzywdzić.
- Oni nic nie wiedzą. Nawet Charlie. Nie mogę teraz... poradzę sobie.
- Cassie, chyba najwyższy czas dać sobie pomóc. - powiedział. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarliśmy do domu. Potrząsnęłam głową.
- Nie, nie mogę. - otworzyłam drzwi i wysiadłam. - Dzięki, za rozmowę. - i trzasnęłam drzwiami. Pobiegłam do siebie, nie zwracając uwagi na chłopaków, krążących po salonie. Zamknęłam drzwi na klucz i rzuciłam się na łóżko.
 Przeze mnie muszą się martwić. Jetem największą suką jaką widział świat. Skuliłam się na łóżku i schowałam głowę między kolanami.

*Louis

 Nic już nie rozumiem. Najpierw Cassie jest szczęśliwa, posprzątała dom. Sam nie wiem jak to zrobiła. Potem nagle coś się dzieje, płacze, nie odzywa się. Czuję, że dzieje się coś złego. Był piękny dzień, niemal nie możliwe, żeby miało się cokolwiek wydarzyć. Niall nie chciał nic mówić. Powiedział, że albo sama nam to powie, albo musimy się domyślać. Nie rozumiem, dlaczego jemu powiedziała. Ciekawe co to może być? Może ma jakieś długi? Jakieś problemy rodzinne? Może coś z ojcem? Nie odzywa się do niego, odkąd u nas zamieszkała. Tylko czasem rozmawia z rodzeństwem przez telefon, albo skype. Spojrzałem na chłopaków. Wyglądali na zagubionych. Wydaje mi się, że Cass za bardzo siebie obwinia. Nie chce zrozumieć, że chcemy jej pomóc. Chłopaki rozeszli się. Nie wiedziałem co robić. Zayn popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem.
- O co ci chodzi?
- Czemu Niall, a nie ty? Czemu do niej nie pójdziesz?
- Po co? Chce być sama. - zdziwiłem się.
- Nieprawda. Dziewczyny nigdy nie chcą być same. Mówią tak, żebyś się nie zgodził, poszedł do niej i przytulił.
- Dziwne. - wsadziłem ręce do kieszeni i spojrzałem na drewniane drzwi, pokoju Cassie. - Czemu akurat ja miałbym iść ją pocieszać? Liam jest w tym lepszy. - Zayn prychnął i pokręcił głową.
- Ona chce, żebyś to był ty. - Zayn jest dziwny. Nie rozumiem go. Czemu akurat ja? Wzruszyłem ramionami i poszedłem w kierunku swojego pokoju. Zayn podszedł do mnie. - Poważnie, Louis. Przemyśl to.
- Co mam niby przemyśleć? Ciągle próbujecie mi coś wmówić. Ale ja jej nie kocham. Ona mnie tym bardziej. Tak trudno to zrozumieć? - ruszyłem szybciej po schodach. Zayn nie ustępował.
- Louis, ale to prawda. Ciągnie was do siebie.
- Możesz mi nie mówić, do kogo mnie ciągnie?
- Nie. Louis, wszyscy to widzą. Jesteście dla siebie stworzeni. Czemu tak bardzo bronisz się przed miłością?
- Ale może ja nie chcę. Nie jesteśmy dla siebie stworzeni. I nie bronię się przed miłością. Po prostu nie chciałem wam jej przedstawiać. - Ostatnie zdanie zasznurowało Zaynowi usta. Zatrzymał się u szczytu schodów i patrzył na mnie z niedowierzaniem.
- A co Cassie?
- A co miałoby być? Lubię ją. Przyjaźnimy się. Nie wiem, o co ci chodzi. - Poszedłem do swojego pokoju i zamknąłem się w nim.

*Zayn

Louisa totalnie pogrzało. Ciekawe, jak zamierza powiedzieć o tym Cassie. Powlokłem się na dół, do kuchni. Przy wyspie siedziała Cassie, trzymając szklankę, z podejrzanym bursztynowym płynem. Patrzyła się ślepo w zawartość, nie zwracając uwagi na nic innego. Usiadłem na przeciwko niej.
- Co to jest? - zapytałem.
- Whiskey. - mruknęła. Wypiła kilka kolejnych łyków. Zabrałem jej szklankę z ręki. - Zayn! Oddaj, słyszysz?!
- Nie możesz się upijać. O co chodzi? - wylałem zwartość do zlewu. Spojrzała na mnie ze złością. Wyciągnęła butelkę, chwyciła kolejną szklankę i zanim zdązyłem zrobić choćby krok, uciekła pobiegłem za nią, w ostatniej chwili zamknęła drzwi, a kiedy próbowałem je otworzyć usłyszałem tylko odgos przekręcanego klucza.
- Cass! Otwieraj, słyszysz?! Otwieraj, w tej chwili! - Waliłem do drzwi pięściami i kopałem. - Cassandra! Otwórz! Zostaw to, rozumiesz?!
- Odkupię wam, uspokój się. - to jedyne, co usłyszałem już dzisiaj z jej ust. Chwilę jeszcze dobijałem się do drzwi, ale ignorowała mnie zupełnie. Słyszałem tylko czasami stukanie szkła o szkło.


 Tego się nie spodziewaliście :D Co wy na to? Podzielcie się opiniami. ;> ~ Hermi


3 komentarze:

  1. Louis ty piepszony egoisto, fajny rozdzial 👏

    OdpowiedzUsuń
  2. Super będę czytać od początku do końca <33. A ja zapraszam na moje opowiadanie, które dopiero zaczynam są już bohaterowie i prolog :)
    http://uprowadzonaopowiadanie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń