wtorek, 15 lipca 2014

1



Cassie*
Aww, jak fajnie się spało. Trzeba to powtórzyć, najlepiej od razu. Niee, trzeba iść do szkoły, w planach na dzisiaj jest rozpoczęcie roku. W Londynie mieszka się cudownie tata kupił ten wyrąbisty dom niedawno i jeszcze się nie przyzwyczaiłam do mojego nowego pokoju.

Szkoda, że nie ma w nim łazienki, no ale tata twierdzi, że jest oszczędny i powiedział, że i tak mam dobrze, bo nie mieszkam z bachorami. No, w sumie racja, dzięki tato. No, ale dość tych czułości. Tata dał mi osobny pokój, żebym mu nie truła, że nie chcę mieszkać z bachorami, nie dlatego, że mnie kocha. Ale coś za coś, albo miłość, albo własny pokój. Tym razem nie miałam wyboru. Tata wybrał sam, on chyba nie wie, co to miłość, albo zapomniał. Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Ehh, przeciągnęłam się i potrząsnęłam głową. Trzeba się napić kawy, bo nie chcę wyglądać, jak żul. Odplątałam się z wygodnej pościeli i stanęłam przed dużym lustrem ściennym. Miałam na sobie ciemną koszulkę do połowy uda i białe skarpetki, zciągnięte w dół. Oczywiście standardowo rozmazany makijaż, co tam, potem się umyję. Na głowie królował tak zwany artystyczny nieład, przynajmniej Charlie tak to nazywała, ehh artystka. Poprawiłam niesforny koczek i spróbowałam poskromić wystające z niego jasne kosmyki. Ale w sumie po co? I tak nikt mnie nie zobaczy, ewentualnie tata, albo bachory.
Zeszłam powoli na dół, gdzie była kuchnia oddzielona od salonu ogromną półką z podrobionego drewna made in china i  szkła, na której projektanci ułożyli jakieś badziewie. Hmm, przy salonie tatuś już nie był taki oszczędny, w końcu tutaj przychodzili czasem jago znajomi na mecz. Aktualnie siedział na kremowej sofie z jakimś baranem, a nie przepraszam to był chłopak z baranem na głowie. Sięgnęłam na półkę na której powinna znajdować się moja komórka, chwilę zajęło mi szukanie jej, w międzyczasie pomyślałam o mamie. Strasznie dużo piła, ćpała no i takie tam, więc tata stwierdził nagle, że jej już nie kocha i się rozwiedli a mamie sąd kazał grzecznie wypierdalać. Przynajmiej ja to tak odebrałam. Mama wpadła do naszego jeszcze starego mieszkania w Holmes Chapel, zabrała resztę rzeczy i wsadziła swój zacny tyłek do BWM jakiegoś jej starego kochanka, którego zamierzała obrobić z forsy. Nie ma co, cudowna mamuśka. Zaraz, właściwie po co o niej myślę? Sama nie wiem, po prostu jestem dziwna… bardzo dziwna. Zaraz, chwila… chłopak?! Może mnie nie zauważyli, nagłym ruchem złapałam dół koszulki i obciągnęłam ją jak najbardziej w dół. Oczywiście jestem sierotą, więc musiałam strącić jakiś cholernie drogi wazon, który wcale nie musiał tu stać, ale pasował i był drogi no więc to przeważyło. Wazon musiał spaść na podłogę, szczęście, że się nie rozbił, za to narobił potwornego hałasu, więc pewnie nawet Charlie, na drugim końcu miasta mnie słyszała. Chłopak z lokami na czaszce odwrócił głowę i spojrzał na mnie zdziwiony.
- To nic takiego – usłyszałam pogardliwy głos taty – to tylko moja córka, która nie potrafi nawet przejść przez pokój nie potrącając czegoś cholernie drogiego – nie zdziwiłam się na te słowa, tata bardzo lubił mi mówić jaka jestem żałosna i nieudana. Hehe, raz nawet powiedział, że nie może uwierzyć, że to właśnie ten plemnik wygrał. Nigdy nie płakałam, kiedy tak mówił, przywykłam. Na początku myślałam, że żartuje, no a potem już byłam za stara, żeby beczeć o takie głupoty.
- Jestem Harry – wyrwał mnie z zamyślenia ten lokowaty.
- Widzisz, jaką mam nieudaną pierworodną? – skomentował tata – nawet nie umie się przedstawić.
- Jestem Cass – powiedziałam, nie przejmując się komentarzem taty.
- Cassandra – poprawił tata. Prychnęłam i nadal obciągając bluzkę poszłam do kuchni, zupełnie zapomniałam o telefonie, potem go poszukam, jest jeszcze czas. Spojrzałam na stertę brudnych naczyń w zlewie, a to jest artystyczny nieład według mojego taty. On nie ma gustu, ale nie chce mu się nikogo zatrudnić do sprzątania, a ja tego robić nie będę. Na szczęście mnie nie zmusza. Wyjęłam jogurt naturalny i przyjrzałam się stercie. Wydobyłam najczystszą łyżeczkę, puściłam zimną wodę i czekałam, aż łyżeczka w jakiś magiczny sposób stanie się czysta. Usłyszałam, że tata żegna się z Harrym. Westchnęłam z ulgą i zakręciłam kran. Wytarłam łyżeczkę do czystej ściereczki i przejrzałam się w niej – jest ok – pomyślałam i poszłam do pokoju. Po drodze zerknęłam na elegancki i oczywiście cholernie drogi zegar ścienny, 8.20. Ja mam rozpoczęcie na 9.30 a bachory na 9.00. Czemu one jeszcze nie wstały? Wdrapałam się po schodach i przechodząc obok ich pokoju, wparowałam do środka.
- Wstawać, bachory! – zawołałam – za 40 minut macie być w szkole, więc lepiej się pospieszcie! – nie zwracając uwagi na ich jęczenie poszłam do swojego pokoju. Od razu dopadłam laptopa i zadzwoniłam do Charlie. Odebrała po chwili.
- Smacznego jogurtu – parsknęła śmiechem.
- Dzięki – odparłam i zaczęłam chodzić po pokoju, szukając czegoś, w czym mogłabym jakoś wyglądać.
- Wiesz, że jesteś brudna? – zapytała Lotta, nie zwracała już uwagi na to, że podczas rozmowy chodzę po pokoju, albo robię inne, dziwne rzeczy. Wie dobrze, że jestem dziwna.
- Aha – rzuciłam tylko i przetarłam usta kawałkiem koszulki. – Charie!! – wydarłam się nagle.
- Coo?! – też się wydarła – czemu krzyczymy?!
- Bo nie mam co ubrać! – miotałam się po pokoju.
- Biała, sexy koszula i czarne, sexy spodnie. – powiedziała, jakby już dawno to wymyśliła.
- Dzięki, do zobaczenia w szkole – rzuciłam i rozłączyłam się, pobiegłam do łazienki, z nadzieją, że nie jest zainfekowana przez bachory. Nie była, uff. Szybko się umyłam, przebrałam i delikatnie pomalowałam. Pff, nie lubię się malować, więc przejechałam po prostu tuszem po rzęsach i błyszczykiem po ustach.

- Chodźcie bachory! – zawołałam – jest 8.50, zaraz się spóźnicie! Wybiegliśmy z domu, bachory miały blisko, grzecznie, jak podręcznikowa siostra odprowadziłam je pod szkołę, a sama popędziłam do parku, w którym byłam umówiona z Lottą. Pff, jakbyśmy nie mogły się umówić pod colleg`em. Obie idziemy do klasy o profilu artystycznym. Charlie, bo cudownie rysuje, a ja bo całkiem nieźle śpiewam. Pojechałabym nowym autkiem, ale nie, muszę iść. Takie są skutki przyjaźni ze sportsmenką.
* Charlie
Koniec wakacji. Najgorsze co może być, to świadomość, że będziesz musiał/a siedzieć w szkolnej ławce, słuchać nauczyciela i czekać na wybłagane 10 minut przerwy. Niechętnie wstałam i otworzyłam okno, by wpuścić trochę świeżego powietrza. Zerknęłam do szafy i pół godziny myślałam w co się ubrać na rozpoczęcie roku szkolnego. Wybrałam sukienkę i inne duperele. Nie zależy mi na tym, by być normalnie ”pop star ”.

Po przemianie z ogra w przeciętną nastolatkę byłam gotowa. Zeszłam na dół do kuchni. Tam mama robiła śniadanie. Że co?! Albo ja śnię, albo mi matkę podmienili. Ona i kuchnia to dwa różne światy. Nie skomentowałam tego. Przywitałam się i usiadłam przy stole.
- Wow córuś… wyglądasz ślicznie. – powiedziała mieszając żółtą papkę. Chyba próbuje zrobić jajecznicę.
- Dziękuję mamo ty też wyglądasz okazale. – dziwne, że to powiedziałam bo była ubrana w fartuszek… i cała umazana od wszystkiego.
- Cieszysz się na nowy rok szkolny? – spytała moja rodzicielka. Jak to co roku. Zadaje zawsze to samo pytanie.
- Jest mi to obojętne. Fajnie bo… nie wiem dlaczego fajnie.
- To dlaczego głupio, że wracacie do szkoły? – o to już łatwiejsze pytanie.
- Ekhem… głupio ponieważ: musimy się jeszcze więcej uczyć niż rok temu, trzeba słuchać nauczycieli, mamy tylko 10 minut przerwy, a 45 minut lekcji, dostajemy minusowe punkty i… to chyba tyle.
- Mogłam nie pytać. – zamamrała pod nosem.
- A … – nie zdążyła powiedzieć, bo zadzwonił jej telefon. Poszła odebrać, a ja za nią mieszałam. Kiedy ja gotuję są mniejsze szanse na sfajczenie domu. Nałożyłam nam jajecznicę na talerze i zasiadłam przy stole. Mama przyszła do kuchni i usiadła ze mną. Dawno tak nie jadłyśmy. Zazwyczaj to mama jest w pracy, a ja robię sobie sama posiłki. Współczuję mamie. Ojciec znaczy ten człowiek bez serca zostawił ją dla innej. Było tak fajnie kiedyś. Tata zabierał nas na ryby, do wesołego miasteczka na super wakacje. Byliśmy idealną rodziną. Teraz tata wyjechał, a nas zostawił same. Nie dzwoni, nie pisze. Żal mi go. Trudno, trzeba dalej żyć póki to życie się ma. Gadałam na chwilę jeszcze z mamą, ale musiałam już iść. Wyszłam z domu i szłam przez londyński park. Zawsze tu pełno ludu. Najładniej jest tu latem. Wszędzie są kwiaty, zieleń, fontanna. Myślałam tak nad swoim życiem. Co po szkole? Muszę znaleźć pracę i co dalej bo nie wiem? Nie będę cały czas żyć na utrzymaniu mamy. Kiedy tak w spokoju szłam ktoś we mnie wderzył. Miałam już się przewrócić, ale mnie przytrzymał. Ogarnęłam się i spojrzałam na tego kogoś. Był to blondyn w ciemnych ray banach.
- Przepraszam, nie chciał...-spojrzał na mnie i patrzył.Tak z błyskiem w oku.Spojrzałam za siebie.Nikogo nie było.Na co on tak patrzy?
Nic się nie stało… – uśmiechnęłam się, a on zachichotał pod nosem. 
- Szukam Harrow College wiesz może gdzie to jest? – spytał.
- Tak wiem właśnie tam idę.
- O! to mogłabyś… wiesz.
- Mogłabym. Jeżeli chcesz możesz iść z nami. – powiedziałam. Ten odetchnął i się uśmiechnął.
- A ktoś jeszcze idzie?
- Tak, właśnie czekam na Cassie.
- Kto to?
- Moja przyjaciółka… A tak w ogóle to jestem Charlie – podałam mu rękę.
- Niall – odwzajemnił gest. – a wiesz bo moi koledzy no… mogliby też iść?
- Jasne – westchnęłam. Nie było ich nigdzie widać, za to na horyzoncie pojawiła się postać Cassie. No bejbe, rusz tą dupę.
*Cassie
Podeszłam do Chralie i jakiegoś chłopaka. Nie znałam go i nie chciałam poznać, ale ogólnie przyjęte zasady dobrego wychowania wymagały, aby sie przedstawić. Niechętnie podałam mu rękę. Odwzajemnił gest.
- Cassandra Miller.
- Niall – nie podał nazwiska, ciekawe czemu? Może to jakiś seryjny morderca? Nie miałam czasu żeby nad tym pomyśleć, bo nagle dookoła zrobiło się ciemno. Nie chciało mi się wrzeszczeć, jak jakaś rozwydrzona nastolatka, więc jedynie cicho pisnęłam. Dotknęłam opuszkami palców czyjejś dłoni.
- Nie zgadnę – powiedziałam, ściągnęłam czyjeś ręce ze swojej twarzy i odwróciłam się. Najpierw zobaczyłam piękny uśmiech, a potem idealnie niebieskie oczy, po czym zrozumiałam, że to chłopak, więc się odsunęłam na kilka kroków. Przyjrzałam mu się dokładniej, czy ja go skądś znam?
- Przepraszam, znamy się? – zapytałam, a on tylko wyszczerzył ząbki w uśmiechu.
- Nie, ale może kojarzysz mnie z telewizji, mamy zespół, jesteśmy tak jakby sławni – zmarszczyłam brwi, nie oglądam telewizji. Moje życie kończy się na tweeterze i facebooku. Pokręciłam głową.
- Wątpię, jednak cię nie kojarzę. – odparłam, a on w przypływie nagłej euforii złapał mnie w talii, podniósł wysoko w górę i okręcił się ze mną dookoła własnej osi. Jeszcze żaden facet nie dotknął mnie w ten sposób. Nie powiem było fajnie, ale, ale, mnie się tak nie dotyka!
- Puść mnie – powiedziałam, a on grzecznie mnie odstawił. Staliśmy obok siebie, kręciło nam się w głowach, więc żeby nie upaść podtrzymywaliśmy się nawzajem. Nic to nie dało, bo obaj wyglądaliśmy, jak para pijaków. Chciałam złapać sie jego ramienia, ale nie trafiłam i upadłam na ziemię, śmiejąc się z niczego. No świetnie, napadła mnie głupawka, przy obcych ludziach. Właśnie! Skąd oni się tu wzięli? Oprócz mnie, Charlie, Niall’a i tego niebieskookiego głupka stała tu jeszcze trójka innych chłopaków. Jednego z nich znałam.
- To ty! – zawołałam, wskazując na chłopaka z baranem na głowie.
- To ja! Ale kto ja? – zapytał, a ja parsknęłam niepohamowanym śmiechem, no cóż głupawka jeszcze mnie nie opuściła. W końcu wstałam z ziemi i stanęłam przed nimi w całej okazałości.
- Jesteś Harry, prawda? Co robiłeś dzisiaj u mojego ojca? – wszyscy spojrzeli na chłopaka.
- No właśnie Harry, co robiłeś u przepraszam, nie znam twojego imienia? – chciał widzieć chłopak z jasnobrązowymi oczami i włosami.
- Jestem Cassie. – wyjaśniłam. Nie podałam ręki, bo wystarczy mi na dzisiaj bliskości z płcią przeciwną.
- Liam – wyjaśnił i spojrzał pytająco na Harrego.
- Jej tata chciał się ze mną spotkać. – odparł.
- I co, to wszystko? – zapytałam. – no a o czym gadaliście?
- A to chyba nie twoja sprawa.
- To mój ojciec! Mam prawo wiedzieć! – wkurzyłam się i zaplotłam ręce na piersi. Jednak po chwili tego focha po prostu nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem.
- Emm – zagadnął Niall – a możemy już iść?
- A wiesz gdzie? – zapytała Lotta.
- No… nie.
- Więc pójdziesz wtedy, kiedy my będziemy chciały – zrobiła efektowną przerwę. – możemy już iść. – wszyscy parsknęli śmiechem, a ja dostałam jeszcze większej głupawki. Szłam pochylona, podpierając się na jednym z chłopaków, mówili do niego Zayn, zresztą nie wnikam i tak za chwilę się rozstaniemy.
*20 minut później
- Dzięki za wskazanie drogi, mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy – z moich obserwacji wynika, że Liam jest bardziej odpowiedzialny i uprzejmy od reszty bandy.
- Ta – trzy razy – nie dziękujemy – nie ma za co. – odparłam i odeszłam, a za mną grzecznie podreptała Charlie.


Oczywiście przepraszamy za dziwną czcionkę i kolor jej tła.Naprawimy to :>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz