czwartek, 21 sierpnia 2014

6


        *Zayn   

  Siedziałem w domu i grałem w GTA. No co? Nie mam nic lepszego do roboty.  Niall gdzieś wybył, Louis siedział na podłodze i płakał, bo Niall zabrał mu marchewki, a Liam próbował go uciszyć i ciągle mi mówił, że mam mu coś powiedzieć.

-  Zayn! Mógłbyś się też udzielać! – zawołał Payne bezradnie.

 - Nie przeszkadzaj mi, gram. – odparłem, wzruszając ramionami.

 - Ale tak się nie da! – znowu krzyczał, bo płacz Louisa i odgłosy gry z głośników w połączeniu były naprawdę głośne.

- O matko! Liam, przejdzie mu! – byłem już zniecierpliwiony, założyłem słuchawki i włączyłem jakąś fajną nutę. Chyba się trochę zdrzemnąłem. Po jakiejś godzinie nicnierobienia wstałem i z nawyku podszedłem do lustra. 

- O MÓJ BOŻE! LOUIS! JUŻ NIE ŻYJESZ!!! – wrzasnąłem na cały dom. Moje biedne włosy wyglądały strasznie. Przez środek głowy miałem przedziałek i chyba z pół tony żelu. Obie strony były zaczesane na bok. Wyglądałem jak mała dziewczynka z zarostem. W tej chwili drzwi do domu się otworzyły. Stali w nich Niall i Cassie. No po prostu świetnie, tego mi jeszcze brakowało, żeby dziewczyna zobaczyła mnie z takim fryzem na głowie. Popatrzyła na mnie zdziwiona i parsknęła śmiechem. No jasne, jeszcze się ze mnie śmiej. Zły na cały świat poszedłem do swojego pokoju. Zabicie Louisa trzeba będzie przełożyć.

*Niall

Biedna Cass. Bardzo jej współczuję, tyle przeszła, że o mamo. Zgodziła się znowu do nas przyjść. Chyba nie przepada za swoim tatą i odwrotnie. Potrafi całkiem nieźle ukryć, że jest jej źle i że płakała. Kiedy szliśmy, jaszcze czasem spływały jej łzy po policzkach, a kiedy weszliśmy do domu od razu się uśmiechnęła. No właściwie to każdy by się śmiał z fryzury Zayna. Wyglądał jak szczotka do kibla. Odszedł obrażony.

- Cześć wszystkim! – zawołała Cass. Ze schodów zbiegł Louis i przytulił się do niej, prawie zwalając ją z nóg.

- Cassie, ten okropny Niall zabrał mi wszystkie marchewki i gdzieś poszedł i nie powiedział gdzie one są. – szlochał, wtulony w miękką bluzę dziewczyny. Fajnie to wyglądało, bo był od niej wyższy, a ona przytulała go do siebie i głaskała po głowie, jak małego chłopczyka.

- Niall – powiedziała z wyrzutem w głosie i uśmiechem na twarzy – jak mogłeś zabrać biednemu Louiskowi wszystkie marchewki, proszę w tej chwili mu je oddać i bez dyskusji! 

Ze  śmiechem wykonałem polecenie i już po chwili siedzieliśmy wspólnie na dywanie i graliśmy w GTA, Zayna. Z kuchni wytoczył się zmęczony Liam.

- O, cześć Cass, jesteś tu dość częstym gościem.

- Jeśli to kłopot to…- Nie, skąd żaden kłopot. Fajnie, że wpadłaś. – uśmiechnął się serdecznie – No i uciszyłaś Louisa. Chodź, pewnie jesteś głodna, jest już dość późno.

- Ej, ja też jestem głodny – zauważyłem i poszedłem za nimi do kuchni.

Charlie*

Matko…jak ja się cieszę ,że udało mi się otworzyć te cholerne oczy.Jestem z siebie dumna ,ale kiedy idę spać boję się że nie obudzę się już.To jedyne czego tu w szpitalu się boję.Co dzień ktoś mnie odwiedza.Tylko chłopcy nie mają zbyt wiele czasy.Byli tu chyba tylko raz odwiedzić Harr’ego. Teraz pewnie siedzą w domu i bawią się razem.No ,a mama…była tu tylko dwa razy na piętnaście minut.Przez pracę nie ma dla mnie czasu.Gdybym miała choć rodzeństwo to ktoś poprawiałby mi humor.Mówi się trudno. Jeszcze nie wiem co mi jest ,ale dziś powinny być wyniki.Choćbym miała raka jakoś przeżyję…chyba.Cykałam na telefonie i pisałam z Harrym. Ciągle mi pisał coś w stylu „Przepraszam ” albo ”Wszystko będzie dobrze”.Co za człowiek… . Odłożyłam telefon na szafkę i patrzyłam na świat za oknem.Kiedy stąd wyjdę wreszcie? Zamknęłam oczy i myślałam nad… ojcem. Chciałabym się z nim spotkać.Albo chociażby pogadać przez telefon. Problem, że nie mam do niego numeru. Może zmienił się i nadal nas kocha. Ciekawe czy pamięta o mnie? Nie widziałam go już parę lat. Ej… nie mam numeru, ale zawsze można użyć starych metod. Wyrwałam kartkę z zeszytu i myślałam jak zacząć. No bo nie napiszę ”Cześć tatusiu jak tam? Nie widzieliśmy się 3 lata. Zadzwoń kiedyś ” Myślałam chyba pół godziny. Tykanie zegara mnie rozpraszało, a co chwilę przychodziła pielęgniarka. Wreszcie przyłożyłam długopis do kartki.Drogi tatoWiesz, jest dla mnie bardzo trudno pisać ten list. Myślałam bardzo ,bardzo długo jak zacząć i co w ogóle mam napisać. Pierwsze, co chcę Ci powiedzieć to to, że przepraszam Cię. Ty pisałeś dziesiątki razy, a ja nie odpisywałam. Teraz zebrałam się na odwagę. Może dlatego, że już dorosłam i więcej doświadczyłam w życiu. Jeszcze niedawno myślałam o tobie jak o kimś obcym. Teraz wiem, że to był twój wybór i nie zmienię go. Tak więc, u mamy wszystko w porządku, a u mnie tak sobie. Leżę w szpitalu, ale jest  w porządku. Mam nadzieję, że u ciebie też. Napisz czasem do nas, OK? Liczę na to.    Charlie Odłożyłam długopis i czytałam ten list pięć razy. Nie jestem pewna czy dobrze robię.Co jeżeli nie wyślę? Tęsknota będzie mnie torturować ,a jeżeli wyślę to nic się mi nie stanie. Odłożyłam tą decyzję na później.Zabrałam czystą kartkę z bloku rysunkowego .Cass mi przyniosła gdyby mi się nudziło.Zaczęłam bazgrać byle co długopisem.

*Cassie

Nigdy bym nie uwierzyła, że jacyś chłopcy, poza Bradleyem mogą być tacy fajni. Mogłabym się z nimi wygłupiać do rana i by mi się nie znudziło. Mogłabym iść z całą piątką spać w jednym łóżku i żaden by mnie nie dotknął w złych zamiarach. No i właściwie tak się stało. Oglądaliśmy jakiś nudny film w pokoju Louisa i zasnęliśmy wszyscy na jego łóżku. Obudziłam się z ręką Louisa na moim brzuchu, głową Zayna obok ręki Louisa. Moja zacna główka spoczywała na torsie Nialla, a godne pozazdroszczenia nogi na brzuchu Liama. Próbowałam wydostać się z tej skomplikowanej plątaniny rąk i nóg. Ale jak już kiedyś wspominałam jestem straszną sierotą i po chwili wszyscy leżeliśmy na ziemi. Nie pytajcie, jak to zrobiłam, bo ja sama nie wiem. Śmiejąc się próbowaliśmy wstać, podpierając się jeden drugiego. Oczywiście nie udało nam się to i znów leżeliśmy na ziemi, śmiejąc się jak banda psychopatów. Pierwszy otrząsnął się Liam.

- Co jemy na śniadanie? – zapytał, ocierając łzy śmiechu.

- Pizze! – ucieszył się Niall i rzucił się na poszukiwania telefonu.

Harry*

Jest już lepiej…z Charlie ,ale ze mną też.Mogę już chodzić i ruszać się w ogóle.Piszę smsy z Charlie chociaż ona jest piętro wyżej.Cieszę się ,że wybudziła się z śpiączki.Nie wybaczyłbym sobie tego gdyby coś jej się stało.Jest bardzo fajną koleżanką.Chciałbym by była moją dziewczyną znaczy przyjaciółką.Sorry.Czasami tak myślę czy mogłaby …ale to nie ma sensu.Ja piosenkarz ona malarka ,ja jestem sławny ,a ona jest zwykłą dziewczyną.Nie mógłbym z nią być.Moje fanki męczyłyby ją ,a prasa by ją wpędziła do grobu. Nawet nie mam na co liczyć..Ona i tak by mnie nie chciała ,a po za tym znamy się dopiero dwa tygodnie.Nudziło mi się więc poszedłem do Lotty.Co miałem robić? Wszedłem do windy i nacisnąłem magiczny przycisk.Wyjechałem na górę ,a winda się otworzyła.Szedłem korytarzem i skręciłem do sali 253.Zapukałem i wszedłem.Posłałem jej szczery uśmiech.Ona siedziała na łóżku ubrana w dresy i koszulkę.Nawet tak wygląda ślicznie.Poklepała miejsce obok bym usiadł.Tak też zrobiłem.Na jej łóżku leżały kartki z różnymi szkicami.Dziewczyna ma talent.Bawiła się swoimi palcami i nie wydusiła ani słowa odkąd wszedłem.Czy ona jest smutna?

- Coś się stało? – zapytałe ,a ona wpatrywała się w paznokcie.Przecząco pokręciła głową. – To co masz taką smutną minkę? – ona westchnęła.

- Nie wiem co mam zrobić… wszystko mi się już pomieszało. Mama za nie długo ma wyjazd służbowy z pracy ,a tata… – tu przystanęła. – Tata odszedł. – szkoda mi jej.Co mógłbym dla niej zrobić? Nie kupię jej ojca. Objąłem ją ,a ona lekko drgnęła. Czy ona się mnie boi? Po ostatnim incydencie tak mogło by być.

- Wiesz, może się gdzieś przejdziemy? Pozwiedzamy szpital. – nie zabrzmiało to zbyt zachęcająco ,ale zawsze trzeba próbować.

- No dobrze i tak nie mam nic do roboty. – wstała i wyszliśmy z sali. Maszerowaliśmy w ciszy po nudnym korytarzu.Ta cisza mnie już denerwowała.Niech coś powie.Błagam.

- Harry… – jakby czytała mi w myślach – Co zrobisz…gdy wyjdziesz ze szkoły? – zapytała ,a to pytanie było dla mnie trudne.Myślałem nad tym co powiedzieć.

- Szczerze to sam nie wiem… chyba będę dalej w zespole.Nie mam marzeń. – ona dziwnie na mnie spojrzała.

- Każdy ma marzenia. – powiedziała. – Na pewno chciałeś kiedyś zrobić coś …wyjątkowego.

- Moje marzenia to to co mam. One Direction było moim marzeniem .Od najmłodszych fantazjowałem o tym by śpiewać zawodowo.

- Aha – dlaczego między nami teraz jest taka napięta sytuacja? Teraz właśnie jesteśmy na oddziale dzieci chorych na raka.Charlie stanęła i spojrzała na dziecko siedzące na łóżku.

Charlie*

Stanęłam i myślałam.Te dzieci są na skraju życia,a są takie szczęśliwe.Jak one to robią.Do tego chyba trzeba mieć talent i to niesamowity .Harry stał obok mnie i czekał na moja reakcję.Powolnym krokiem ruszyłam w stronę dziecka.Ono kiedy mnie zobaczyło usiadło w siadzie skrzyżnym.Uśmiechnęłam się ,a ten dzieciaczek to odwzajemnił.

- Hej… nazywam się Charlie ,a ty? – spytałam.

- Dzień Dobry, jestem Diana.Usiądź proszę. – pokazała krzesło. Usiadłam i podziękowałam. Dziewczynka wciąż mi się przyglądała. – Jesteś bardzo ładna. Masz piękne włosy. – zrobiło mi się głupio bo ona miała chustkę na głowie.

- Dziękuję…ty masz piękne błękitne oczy.Zawsze chciałam takie mieć. – ona się szeroko uśmiechnęła.

- Wiesz…może zaproś też tu swojego towarzysza. – powiedziała spoglądając na Harr’ego za mną. Harry to usłyszał i wszedł.Przywitał się z Dianą i zaczęli rozmawiać o muzyce.Dziewczynka podobno śpiewa.

- Jeżeli masz siłę to mogłabyś coś nam zaśpiewać? – zapytałam.Ona pokiwała głową na TAK. Kiedy skończyła prawie się pobeczałam.Ona ma piękny głos .Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku.Jak mi jej jest żal. Razem z Loczkiem  zaczęliśmy  bić brawo.Rozmawialiśmy z nią przez godzinę.Czułam się tak jakby była moją siostrą.

- A wy…jesteście razem? – spytała ,a ja spojrzałam na Harr’ego .Prawie utonęłam w jego oczyskach.Nabrałam powietrza do płuc i uciekłam od niego wzrokiem.

- Nieee – przedłużyłam trochę to moje nie. – Jesteśmy…

- Przyjaciółmi – szybko dokończył Harry ,a ja uniosłam kącik ust.

- Właśnie …przyjaciółmi. – dziewczynka pokiwała głową ,ale miała minę jakby nie wierzyła w to.

- Jasne…pasujecie do siebie. – dodała ,a mnie to zawstydziło. – Ale nie będę Cię już zawstydzać Charlie więc się już zamknę. – zaśmialiśmy się ,a ja ją mocno przytuliłam.Weszłam razem z Harrym do windy.Byłam jakby… zakłopotana.Kiedy wyszliśmy z windy ruszyliśmy do mojej sali.

- Ta dziewczynka jest cudowna-powiedział Harry stojąc przy oknie.-Ma wielki talent.

- Tak…ma humor.- odparłam.

- Wiesz… może ja już pójdę.Cześć.- powiedział  i wyszedł.Tak po prostu.Byłam lekko zaskoczona.Może to moja wina? Po chwili wrócił .-Zapomniałem telefonu.-odwróciłam się do niego ,ale potknęłam się wpadłam na niego ,a on na łóżko.Trochę łupnęło. Otworzyłam oczy i zorientowałam się ,że leże na Loczku.Kiedy mnie zobaczył z poważniał,ale na jego twarzy pojawił się cwaniacki uśmiech.

- Przep… – nie zdążyłam bo do sali wpadła Cass. Ona zrobiła wielkie oczy i buzię w kształt ”O”.

- Sorry, że wam przeszkadzam, ale przyniosłam zeszyty. To może przyjdę później.

*Harry

Ta mała jest naprawdę fajna. Trochę z nią gadaliśmy, potem coś zaśpiewała. Naprawdę ma talent. Zaczęła mówić coś o mnie i Charlie. No pewnie, wszyscy mi przypominajcie, jaka ona jest piękna, idealna i że do siebie pasujemy. Zrobiło nam się głupio. Pogadaliśmy jeszcze trochę i poszliśmy. Nie mogłem tak stać, jak idiota, patrzeć, jaka Lotta jest idealna i wiedzieć, że nigdy nie będę mógł jej nazwać „swoją dziewczyną”. Rany… do czego to już doszło? Pożegnałem się szybko i wyszedłem. Chyba było jej trochę smutno, przepraszam. Oczywiście jestem totalnym idiotą i zapomniałem telefonu. Wszedłem do sali i podszedłem do szafki, na której leżał telefon. W tej samej chwili Charlie się odwróciła, potknęła i wpadła na mnie, a ja na łóżko. Nie no jasne, jeszcze lepiej, teraz to już w ogóle nie będę mógł o niej zapomnieć. Oczywiście ktoś musiał wejść. Tym kimś była Cassie. Zrobiła wielkie oczy, po czym się uśmiechnęła. Powiedziała, że przyniosła zeszyty, i że przyjdzie później. Dzięki Cass. Charlie zaczerwieniła się, mówiłem już, że wygląda uroczo, kiedy się czerwieni?. Wstała ze mnie i przeprosiła. Nie chciało mi się podnosić. Rozłożyłem na boki ręce i zamknąłem oczy.

- Ekhem, zamierzasz tak leżeć cały czas? – zapytała dziewczyna. Nie chciało mi się otworzyć ust, więc tylko kiwnąłem głową. Do sali ktoś wszedł. Niechętnie otworzyłem oczy i podniosłem głowę. To była jakaś stara pielęgniarka, trzymała jakieś papiery. Szybko usiadłem. Podeszła do nas  popatrzyła na nas srogim spojrzeniem.

- To jest szpital – syknęła ze złością. No jakbym nie wiedział. – Mam wyniki badań – zwróciła się do Charlie i podała jej papiery. Dziewczyna zaczęła czytać, a ja zaglądałem jej przez ramię. Jestem kretynem, więc połowy nie zrozumiałem. Lotta podniosła wzrok na staruszkę.

- Czyli co? Jestem zdrowa? Jestem tu bez sensu?

- Nie. To znaczy tak, jest pani zdrowa, ale to zemdlenie nie było przypadkowe.

- Czyli co? – powtórzyła Charlie.

- To były narkotyki, dość duża dawka. – popatrzyła na dziewczynę, jakby to była jej wina. – do tego była pani pijana.

- Ale ja nie ćpałam – zdziwiła się Lotta.

- Nie sądzę, biorąc pod uwagę to, na co pozwalasz sobie w szpitalu. – prychnęła pielęgniarka i wyszła z sali. Spojrzeliśmy na siebie i parsknęliśmy śmiechem. Do sali weszła Cassandra.

- Już skończyliście?

- Nawet nie zaczęliśmy – parsknęła Charlie.

- Oj, przepraszam, następnym razem zadzwonię i uprzedzę, że wpadnę. A i tu masz zeszyty. – spojrzała na papiery, w rękach Lotty. – o są już wyniki?

- Tak, okazało się, że to narkotyki.

- Ale jak to? Ty ćpasz... Beze mnie?

- Nie! Ktoś mi musiał coś podać… – przerwała na chwilę, po czym parsknęła śmiechem. - Cassie, przecież w życiu nie tknęłabyś narkotyków

- Kiedy? - Zapytała nie zwracając uwagi na drugą część zdania. Po chwili dodała - No tak, zapomniałam.

- Byłam w klubie, chciałam się odstresować, napić. – wzruszyła ramionami. – No i przyszedł Dylan, trochę potańczyliśmy. Zachciało mi się pić, więc mi przyniósł drinka. Potem zrobiło mi się trochę słabo i wyszliśmy stamtąd. Poszliśmy do parku. No i tam nas spotkał Harry. Wtedy też znowu zrobiło mi się słabo, ale nie zemdlałam, dopiero w szpitalu.

- Upiłaś się? – zdziwiłem się – Przecież alkohol nie rozwiązuje problemów. – spojrzała na mnie ze złością.

- Mleko też nie. – no cóż, miała rację.

- To…ty nie brałaś ,my byśmy ci nie dali więc… Gray. To on wtedy z tobą tam był i dał ci coś do picia. – wydukała Cass siadając na krześle. Nie wiem co mu zrobię, ale coś na pewno.Jak można być takim idiotą by komuś dosypać narkotyki do picia , albo czegoś innego.Siedziałem po cichu i czekałem na dalszy rozwój sytuacji.Charlie*Byłam mocno zaskoczona tą wiadomością…a to wszystko przez moją głupotę!!! Było nie iść do niego i pić tak dużo.Taki z niego sukinsyn to zobaczymy…nie zna mnie z innej strony.Tej mrocznej strony. Błahahaha!!!! Zemsta będzie słodka jak wata cukrowa.Jejciu ja świruję.Więc…siedziałam obok Harr’ego na łóżku . Cassie coś tam mówiła ,ale ja byłam myślami gdzie indziej.No bo co? Ten koleś wsypał mi to gówno do drinka.Wszystko po kolei się pieprzy.

*Cassie

Lotta coś kombinuje. Ja to wiem, znam ją bardzo dobrze. Była zamyślona. A ja przecież mówię ważne rzeczy!

- Metanowe krowy liofizujące manowce na marsjańskim nieboskłonie. Mam rację? – powiedziałam głośno i wyraźnie w stronę Charlie.     

- Tak – odparła, nadal nie zwracając na mnie uwagi. Harry parsknął śmiechem. 

 - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – zdenerwowałam się i potrząsnęłam nią.

- Mówiłaś o metanowych krowach na marsie… to bez sensu.

- Masz sporo miejsca na pamięć krótkotrwałą z wyłączonym analizatorem sensu. – westchnęłam a Harry znowu parsknął śmiechem. – Gratulacje, ale ja ci tu klaruję o nieszczących skutkach bezmyślnego chodzenia do klubów i brania picia od nieznajomych.

- Gray nie jest nieznajomym – zauważyła Charlie.

- Ale jest niebezpieczny! – wydarłam się na nią.Wow, obudziła sie we mnie ta odpowiedzialna Cassie. Lotta westchnęła.

- Wydawał się inny. – szepnęła – Był miły, opowiadał mi o swojej przeszłości, spacerował, rozmawiał, śmiał się… naprawdę go polubiłam.Przytuliłam ją. Pewnie się rozklei. Charlie zawsze tak odreagowuje trudne sytuacje. Też bym tak chciała. Smucić się, wypłakać, uśmiechać się. Ale ja zawsze wszystko sobie komplikuję. Zawsze albo się na kimś wyżywam, albo idę na siłownię, którą tata zrobił, przepraszam kazał zrobić, czasem po prostu wrzeszczę w poduszkę, a potem następnego dnia nie potrafię mówić. Harry przyglądał się nam niepewny.

- Eee… to ja może pójdę – powiedział i chciał wstać.

- Nie. Zostań z nią, teraz musi się wypłakać. Nie martw się, przejdzie jej. Ja już muszę iść. – uśmiechnęłam się i delikatnie odsunęłam od siebie zapłakaną Charlie.

- Ale co mam robić – zapytał spanikowany Hazz.

- Po prostu ja przytul. – odparłam i pochyliłam się do Lotty. – Ja już idę misiaczku, Harry z tobą zostanie. – pokiwała głową i wtuliła się w Stylesa. Pomachałam mu ręką i wyszłam. Nie wiem czy wiecie, ale raczej nie wiecie, że należę do wolontariatu. Wiem to dziwne, ale ja też potrafię współczuć, no może nie tak, jak Charlie, ale jednak. Ten wolontariat nazywa się jakoś „Pomagamy, bo warto” W sumie nazwa nie jest ważna. Poszłam do budynku, w którym mieścił się wolontariat i podeszłam do hmm… szefa? Nie wiem, jak go nazwać, po prostu założył ten wolontariat i rozdziela nam obowiązki. Dzisiaj miałam wpaść do jakiejś starszej pani, mieszkającej niedaleko pamiętnego parku i posprzątać jej w domu i wyprowadzić psa. Poprawiłam na plecach plecak, który był mi potrzebny u Charlie w szpitalu, miałam tam między innymi laptop, parę podręczników i książkę, którą aktualnie czytam „Czerwień rubinu”. Wiem, że to dziwne, ale lubię czytać. Spakowałam do plecaka środki czyszczące i jakieś szmatki. Wyciągnęłam z mojego niekończącego się plecaka rolki i pojechałam pod podany adres.Nie było to tak daleko, przejechałam przez park, żeby sobie skrócić drogę.
mjgh
Byłam już kilka razy u tej pani. Nazywała się jakoś Emily McMilian. Jest bardzo miłą i dość energiczną staruszką, choć dużo rzeczy nie potrafi już zrobić. Bardzo podoba mi się jej domek. Niby centrum Londynu, a taki ładny, mały i jednorodzinny. Właściwie teraz to jednoosobowy. No nie ważne. Zapukałam do drzwi, które po chwili otworzyły się ukazując przygarbioną sylwetkę pani McMilian.

- Dzień dobry – uśmiechnęłam się i nie czekając na zaproszenie wepchnęłam się do środka. Mówiłam już, że ten dom jest bardzo przytulny i go lubię? Nie? No to teraz mówię.

- Dzień dobry kochaneczko – uśmiechnęła się starsza pani. – Dzisiaj nie trzeba sprzątać, tylko wyprowadź Lily na spacer, dobrze? – uśmiechnęłam się. Suczka na dźwięk swojego imienia podbiegła do nas i zaczęła skakać dookoła mnie. Odbiegła na chwilę i wróciła ze smyczą w pysku. Klęknęłam przed kundelkiem i pogłaskałam ją po głowie.

- Dzisiaj zapowiada się długi spacerek, Lily, cieszysz się? – zapytałam, a suczka, jakby rozumiejąc każde słowo zapiszczała radośnie. Zapięłam jej smycz i już po chwili byłyśmy w parku. Miałam rolki, a psinka trochę pomagała mi jechać, a przynajmniej próbowała.

Charlie*

Przez dłuższy czas moczyłam koszulkę Loczkowi.On mnie głaskał po głowie i uspokajał .Niestety to nic nie dało.Co chwile pociągałam nosem.Sama w prawdzie nie wiem dlaczego płaczę przez tego dupka.Może dlatego ,że bawił się moimi uczuciami.Ja mu naiwna zaufałam ,a on zrobił coś czego bym się po nim nie spodziewała.Dlaczego,dlaczego,dlaczego?…niby taki nie winny,bez rodziców…,a wypruty z uczuć.Już nigdy nikomu nie zaufam.Nie! Nikomu kogo nie znam.Odkleiłam się od Harr’ego i otarłam oczy.Głośno odetchnęłam i zamknęłam oczy.Miałam tysiące myśli na minutę.Ja nie mogę chodzić do tej samej klasy co ta szumowina.Jeżeli go nie wywalą to ja odchodzę.Albo on albo ja.Ten rok miał być ciekawszy i mniej brutalny.Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi ,ale nie spuściłam wzroku z swoich dłoni.

- No! Harry Styles… szukamy cię po całym szpitalu. Chodź na badania. – powiedziała pielęgniarka jak zgaduję.

- No dobrze… – wydukał. – Charlie…trzymaj się i obiecaj mi ,że nie będziesz płakać przez niego. – powiedział i wyszedł. W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Ja, białe ściany i tykanie zegara. Co za więzienie!!! Położyłam się na łóżku i myślałam nad ojcem. Co zrobić? Wysłać, nie wysłać, wysłać, nie wysłać… powtarzałam sobie w myślach. Trafiło na WYSŁAĆ. Jejku… może to coś odmieni. Moje relacje z tatą się naprawią, a przy tym może reszta też się jakoś poukłada? Trzeba spróbować. Cały czas się wierciłam i zmieniałam pozycję. Jakie nudy… zaraz stąd ucieknę. Godziny przepełnione monotonią uciekały .Jestem zmęczona, idę spać mam to w dupie.

*Cassie

Jeździłam po parku z Lily. Nawet nie zauważyłam, jak wybiła godzina 6:00. Ups? Na szczęście starsza pani ma do mnie zaufanie. Już miałam wracać, gdy ktoś zatrzymał mnie za plecak, tak, że prawie się wywaliłam, po czym przekręcił go tak, że zsunął się z moich pleców.

- Ej! Oddawaj! – wrzasnęłam, a Lily zaczęła głośno szczekać. Jakiś młody chłopak zaczął oddalać się na deskorolce, z moim plecakiem. O nie! Tam są moje prywatne rzeczy! Wstałam i zaczęłam jechać za chłopakiem. Co to ma być? Kto ma czelność okradać mnie w centrum Londynu, i to o tak wczesnej porze? Nagle drogę zajechał mi inny chłopak na deskorolce.

- Ej! – wrzasnęłam po raz kolejny tego dnia – ten debil ukradł mi plecak, odsuń się.

- Przepraszam, pomogę ci. – chłopak uśmiechnął się i pojechał ze mną. Lily wyrywała się do przodu, dodając mi niewielkie przyspieszenie. – Który to? – zapytał chłopak. Rozejrzałam się.

- Tamten – wskazałam ręką chłopca na deskorolce, w czerwonej kurtce i czarnych spodniach, z moim plecakiem na plecach. Przyspieszyliśmy. Chłopiec wyjechał z parku, wjechał na jakąś nieuczęszczaną uliczkę i zniknął za wąskim zakrętem. Na końcu uliczki była tylko szeroka brama. Zatrzymaliśmy się.

- I co teraz? Wejdziemy tam i powiemy "A kuku!" ?

- Właśnie tak. – odparł chłopak i podszedł do bramy.

- Ok – westchnęłam i weszłam za nim. Za bramą był jakby wąski korytarz, a na końcu drzwi. Chłopak zatrzymał się.

- Żartowałem, powiemy po prostu, żeby oddali plecak.

- No coś ty, nie domyśliłam się.

Otworzyłam je. W środku siedziała trójka chłopaków w różnym wieku, najstarszy mógł mieć około 20 lat, a najmłodszy może z 10. Na odrapanym stoliku leżał mój plecak, a cała jego zawartość znajdowała się obok.

- Nie nauczyli was pukać? – warknął najstarszy.

- To ona – szepnął najmłodszy chłopiec w czerwonej kurtce, ten, który ukradł mi moją własność. Najstarszy przyjrzał się mi i mojemu towarzyszowi.

- Myślicie, że tak po prostu wam go oddamy?

- Tak – odparł chłopak, stojący obok mnie. Najstarszy prychnął. – Stary, jest 21 wiek, istnieje takie coś, jak telefon, którym zaraz zadzwonię na policję. – powiedział i wyciągnął z kieszeni czarny iPhone. Najstarszy znów prychnął i skinął na średniego i nim się spostrzegliśmy, urządzenie znalazło się w jego rękach. – Okej przyznaję, nieźli jesteście, ale to nie zmienia faktu, że to co robicie jest złe, a to jest własność tej dziewczyny i powinniście ją oddać.

- Nie oddamy tego tak łatwo i nie za darmo. Ten laptop jest sporo wart. – westchnęłam i wyciągnęłam z kieszeni portfel. Nie szkoda mi tak bardzo kasy. Mój tata jest cholernie bogaty. Wyciągnęłam kilka banknotów, a im się rozszerzyły oczy.

- Zależy mi na zawartości tego plecaka. Tyle wam wystarczy? – pokiwali ochoczo głowami. Podałam mojemu towarzyszowi smycz z uczepioną na końcu Lily i pozbierałam swoje rzeczy do plecaka. Wzięłam też telefon chłopaka. Skierowałam się do wyjścia i odebrałam Lily. Odwróciłam się przy drzwiach. – A i nie róbcie więcej takich głupstw. – odpowiedziało mi prychnięcie najstarszego chłopaka. Wyszliśmy wreszcie z tej zatęchłej klitki. Poprawiłam na plecach plecak i dopiero teraz przyjrzałam się chłopakowi, który mi pomógł. Swoją drogą jest bardzo przystojny.

- Dzięki za pomoc. Jestem Cassie, a ty? – uśmiechnęłam się i podałam mu rękę. Odwzajemnił gest.

- Jestem Zac. Fajny pies, twój?

- Nie. Tylko go wyprowadzam. Cholera! Muszę go odprowadzić!

- Mogę iść z tobą?

- Jasne – rzuciłam i pojechałam pędem w stronę domu pani McMilian. Zac jechał obok mnie.

- Ile masz lat?

- 18, a ty?

- Też. Lubisz sport?

- Tak, a ty?

- Też. Jaki jest twój ulubiony rodzaj filmów lub książek?

- Przygodowe, fantasy, a twój?

- Też. Jaki jest twój ulubiony kolor?

- Niebieski, a twój?

- Też. Lubisz szybką jazdę?

- Ubóstwiam, a ty?

- Też. Ulubiona marka motorów?

- Honda, albo Kawasaki, a twoja?

- Też. Chodzisz jeszcze do szkoły?

- Tak, a ty?

- Też. Gdzie?

- Harrow College, a ty?

- Też. do której chodzisz klasy?

- Ostatniej, B, a ty?

- Też, tylko, że A. Ulubione zwierzę?

- Pies i żyrafa.

- T… żyrafa?

- Co w tym dziwnego?

- Nic, też lubię psy.

- Jak widać mamy dużo wspólnego. – uśmiechnęłam się i zatrzymałam pod drzwiami domu pani McMilian. – Poczekasz chwilę? Muszę tylko oddać psa. – pokiwał głową. Zadzwoniłam do drzwi, oddałam staruszce Lily i przeprosiłam, za to, że tak późno, na szczęście nie miała żadnych pretensji. Wróciłam do Zac’a.

- Zapraszam cię na hamburgera – wypalił. Uśmiechnęłam się szeroko.

-  Wow, pierwszy facet, który nie proponuje mi kawy. Jesteś na dobrej drodze.

- Do czego?

- Nie wiem, ale na niej jesteś. To już coś. – parsknęliśmy śmiechem i poszliśmy w stronę najbliższej budki z fast foodem.

Zayn*

Piękny…śliczny…ładny…piękny,śliczny,ładny.Wyrywałem po kolei płatki stokrotki.Siedzę na tarasie i co chwilę napiję się soku.Pycha…mmm.Louis razem z Liam’em wydurniają się w basenie ,a Niall siedzi obok mnie i je kanapki.Co za łakomczuch.Po chwili zaczęło mi burczeć w brzuchu.Spojrzałem błagalnie na blondyna ,a on się skrzywił.Próbowałem zrobić maślane oczka ,ale chyba wyglądało to dziwnie. Niall jest dobrym przyjacielem ,ale jeżeli chodzi o sprawy jedzenia to jest uparty jak osioł. Prychnąłem pod nosem i dalej wyrywałem płatki kwiatka.Piękny…śliczny…ładny. Powtarzałem ,a Nialler wciąż chichotał.No co? Uważam ,że jestem dość, trochę, bardzo przystojny.

-Yeach!!!-krzyknąłem i podskoczyłem.Przy okazji Niallowi spadła kanapka na krocze.

-Cholera-powiedział ocierając ketchup ze spodni.-Co się tak cieszysz?-zapytał.-Mam nadzieję ,że to co s ważnego.

-Jestem piękny-pochwaliłem się,a on przewrócił oczami.

-Bo tak kwiatek ci powiedział?

-Nieee…no może i co z tego?-zapytałem.

-To z tego ,że mówisz nam to co najmniej 10 razy na dzień…-ma racje ,ale to nie moja wina ,że Bóg nadał mi urodę herosa.-i masz z 20 lusterek w pokoju.-to też prawda pomyślałem.No może mam obsesję na punkcie wyglądu ,ale sami przyznajcie,że jest ze mnie nie złe ciacho.Gdybym mógł to bym ożenił się sam ze sobą ,ale społeczeństwo na to nie pozwala.Jeszcze…,a więc Niall cały ubrudzony poszedł do domu zostawiając mi cały talerz kanapek. Rozglądnąłem się dookoła i szybko zabrałem trzy kanapki.Wiem…mam przewalone u mojego przyjaciela,ale dla głodnego nic trudnego. Czy jakoś tak …nie wiem.Siedzę sobie w moim schowku i czekam ,aż zapadnie zmrok .Niall mnie jeszcze nie znalazł to dobra oznaka.Ta moja kryjówka to ” Zayno schron”.Wiem brzmi kiczowato ,ale najlepsze jest to że nikt o niej nie wie.Dojadałem swój posiłek i głośno beknąłem.Kurde! Trzymałem w rękach mojego misia pana DJ-a. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi.Przestałem oddychać i czekałem ,aż ktoś sobie pójdzie.

- Zayn…wiem ,że jesteś w szafie.Zawsze się tam chowasz. – powiedział Niall.-Wyjdź powoli i żebym widział twoje ręce.

- O nie… zdemaskowali nas panie DJ. Houston mamy problem! S.O.S !!! Nie nie wolno nam panikować… zachowajmy spokój. – policzyłem do trzech i wyskoczyłem z szafy. Chciałem go szybko ominąć ,ale mnie złapał a ja mogłem pożegnać się z piękną twarzyczką Zayna. – Błagam…tylko nie w twarz,możesz w rękę albo w brzuch,ale nie w to cudo. Ok? – zapytałem. Niall roześmiał się złowrogo, a ja byłem posikany w majtki. Jeszcze żaden z nas nie podkradł Niallerowi kanapki. – Niall…powiedz mojej mamie ,że ją kochałem

.- Przecież cię nie zabiję, mocno ukarzę za kradzież. – nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Raczej to drugie.

- Wiem… ale pewnie będę wyglądać okropnie i już nigdy nie wyjdę na zewnątrz.

- Zayn…gadasz jak baba.Nie zbiję cię ,ale – nie dopowiedział bo mu się wtrąciłem.

- Ale zostawisz mnie w spokoju i będziemy żyć w zgodzie? – zapytałem. Każdy ma  marzenia.

- Nie… – nadzieja matką głupich. – Patrz i cierp. – puścił mnie i podszedł do mojej szafki.Wziął do ręki moje ukochane lusterko.Nie!

- Nie!!! Tylko nie Luiza! – krzyknąłem… no co? Każde moje lustro ma swoje imię. Jestem z nimi bardzo związany.

- Że kto? Nadajesz im imiona? – zapytał śmiejąc się pod nosem.

- Tak…masz coś do nich cieniasie? – zapytałem udając twardziela.

- Nie nic do nich nie mam.Przecież mój hot-dog nazywa się Burek ,a sushi Nemo. – on chyba robi sobie ze mnie jaja.Takie mam przypuszczenia. – Następnym razem…łapy precz od moich kanapek. – wypuścił z rąk Luizę.Moje dziecko się roztłukło na kawałeczki.Rozbeczałem się i przywaliłem głową w podłogę.Szybko się otrząsnąłem i podbiegłem do lusterka w kawałkach.Niall znaczy ten morderca opuścił mój pokój w obojętnym humorze.2h później…

- Jeszcze kawałek… – przyłożyłem ostatni kawałek lusterka.No… nie wygląda tak idealnie… ale przecież ważne jest odbicie.He he he wiem skromny jestem.Dużo czasu poświęciłem na sklejanie mojego zwierciadełka i nie pozwolę by ktoś mi je znów zniszczył. Do pokoju wszedł Liam.

- Co ty robisz? – zdziwił się.

- Sklejam lusterko – odparłem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Po co? Przecież masz dość lusterek.

- Ale to było moje ulubione! – warknąłem. Na szczęście Daddy jest bardzo wyrozumiały. Usiadł obok mnie i pomógł mi dokończyć sklejanie, po czym opatrzył mój palec serdeczny i wskazujący, które przeciąłem odłamkami. 

– Dzięki. – uśmiechnąłem się do przyjaciela.

- Czemu rozbiłeś swoje lusterko?

- Niall mi je rozbił, bo zabrałem mu 3 kanapki.

- Jesteś bardzo odważny – pokiwał głową Payne i wyszedł z pokoju, klepiąc mnie po plecach.

*Cassie

Zac jest bardzo miły. Posiedzieliśmy razem, pogadaliśmy i pośmialiśmy się. Kiedy było już sporo po dziesiątej odprowadził mnie do domu.

- Dasz mi swój numer? – usłyszałam po chwili. Uśmiechnęłam się i wpisałam w jego telefonie 9 cyferek i podpisałam się „Najseksowniejsza dziewczyna, jaką znasz”. Oddałam mu jego własność z uśmiechem. Spojrzał na wyświetlacz i parsknął śmiechem. Pożegnaliśmy się i weszłam do domu. W salonie na sofie siedział tata i patrzył się na czarny ekran telewizora. Był zamyślony, kiedy usłuszał trzask zmykanych drzwi spojrzał na mnie.

- Nie tak cię wychowywałem – powiedział ze złością.

- Zacznijmy od tego, że mnie nie wychowałeś – odparłam i zabrałam z metalowego koszyka z kuchni jabłko. Ojciec posłał mi mordercze spojrzenie poprzez półkę.

- Nie o tym chciałem z tobą porozmawiać – warknął.

- Przepraszam, możesz powtórzyć? Bo wydawało mi się, że powiedziałeś, że chcesz ze mną rozmawiać.

- Dobrze słyszałaś – zezłościł się – chciałem ci powiedzieć, że masz zakaz spotykania się z tymi chłopakami, a tym bardziej zostawania u nich na noc. – zamurowało mnie.

- Skąd wiesz? – zdziwiłam się.

- Nie twoja sprawa. Dziadek nie wychowywał cię na kogoś, kto śpi z czterema chłopakami! – teraz to już się naprawdę wkurzyłam.

- Po pierwsze skąd możesz wiedzieć, jak dziadek mnie wychował, skoro zawsze miałeś mnie w dupie?! Po drugie, nie śpię z pięcioma chłopakami, to są moi przyjaciele i nie masz prawa zabraniać mi się z nimi spotykać!

- Po pierwsze, nie mów do mnie tym tonem, jestem twoim ojcem i należy mi się szacunek. Po drugie, masz absolutny zakaz spotykania się z chłopakami z tego zespołu. Po trzecie, przez cały czas będzie cię obserwował detektyw, żebyś nie zamieniła z nimi ani słowa, jasne? Jeśli złamiesz mój zakaz i dowiem się, że rozmawiałaś chociaż z jednym z tych chłopaków to możesz pożegnać się ze ścigaczem, samochodem i tym domem! – no teraz tatusiu to mnie naprawdę wkurzyłeś, uwaga, będę zła.

- Po cholerę wtrącasz się w moje życie? Twoje ci nie odpowiada to postanowiłeś totalnie zepsuć moje?! Jestem pełnoletnia, nie masz prawa mi rozkazywać! Nie masz prawa wynajmować  detektywów, żeby mnie śledzili! Co ty sobie wyobrażasz? Po cholerę ci to? Jakoś wcześniej miałeś mnie w dupie i teraz nagle co się coś przypomniało? Tylko, że ja już do cholery jestem pełnoletnia! Nie mam 10 lat, mogę się spotykać z chłopakami, chodzić na randki,  a ty mi nie możesz tego zabronić!

- Marsz do swojego pokoju i nie pokazuj mi się na oczy! – no tatuś też nie jest w dobrym humorze. Wcisnął mi garść banknotów do ręki. – Masz pieniądze i nie odzywaj się do mnie co najmniej przez miesiąc. Prywatnego detektywa i tak dostaniesz, więc nie próbuj żadnych sztuczek. – Ze złością poszłam do swojego pokoju. Po co się wtrąca? Po cholerę ten detektyw? Nagle zgrywa takiego kochanego tatusia? Ludzie! Ja mam 18 lat! To by było dziwne, gdybym nie spotykała się z chłopakami. Trzasnęłam drzwiami do swojego pokoju. Rzuciłam plecak w kąt i rzuciłam się na łóżko. Złapałam pierwszą lepszą poduszkę i wywrzeszczałam z siebie całą złość.

Louis*

-Tram…tam…tam!!!-wywrzeszczałem na cały głos.Byłem normalnie w niebo wzięty.To coś nad czym długo pracowałem i przyznam ,że to było trudniejsze niż niańczenie dzieci.Nie…to nie nowa piosenka lecz…i tu poproszę bębny.Moje marchewki już rosną!!! Ha nie spodziewaliście się tego co nie?  Jestem ich najwierniejszym fanem.Próbuję napisać nawet piosenkę o pomarańczowym warzywie…na razie wychodzi z tego jakiś kompost.Dobrze ,że Cass nie wie o mojej obsesji do marchewek bo by pomyślała ,że jestem dzieciny.Ale taki nie jestem!!! Jestem utalentowanym,przystojnym,mądrym,inteligentnym …z tym to przesadziłem ,ale umiem rozbawić towarzystwo.To już wielki plus.Z uśmiechem na twarzy powędrowałem do domu.Tam Liam i Niall grali w Fifę .Oni uwielbiają w to grać.Każdy z nas coś kocha jak dziecko.Ja marchewki,Zayn lusterka,Liam kocha …wszystko co związane z Disney’em ,a  zwłaszcza Toy Story,Niall dużo,dużo je ,a Harry…on kocha koty.Właśnie!…miałem odwiedzić Hazzę .Spojrzałem na zegar jest 16.15.Dobra…poszedłem na górę się wysuszyć i ubrać.15 min później…Ubrany w rurki i koszulkę w paski zbiegłem po schodach na dół o mało co przy tym się nie zabijając.Zabrałem kluczyki do auta i ubrałem buty.

-Gdzie się wybierasz?-zapytał Niall.

-Do szpitala miałem…

-Do szpitala? Do Harr’ego ?-zapytał znowu.

-Pozdrów go i Charlie też.

-Dobrze…zamówcie jakąś pizzę czy coś.Głodny jestem.-powiedziałem i wyszedłem zamykając drzwi.

Szpital

Wyjechałem windą na 4 piętro.Szedłem korytarzem i szukałem sali Kędzierzawego.Oczywiście pary razy pomyliłem salę.Kiedy  cudem trafiłem ujrzałem siedzącego Harr’ego na łóżku ,który gapił się przed siebie .Biedaczek…ten szpital to więzienie dla niego,ale szacun za to że poświęcił się dla kobiety.Spojrzał na mnie od razu i się uśmiechnął tak szeroko ,że widać było jego dołeczki w policzkach.Usiadłem obok na krześle i zacząłem śpiewać śpiewać coś z opery.Pochwalę się tym ,że mi to nie wychodziło ,a Harry miał ze mnie ubaw. Opowiadałem mu jak to jest u nas nudno bez niego i pochwaliłem się nową plantacją marchewek. Kiedy byłem zajęty moimi opowieściami Harry wpadł na pomysł, żebyśmy poszli do Charlie, bo miała do niej przyjść Cassie.

- Pewnie mają jakieś babskie sprawy, może napisz sms – byłem bardzo dumny z mojego pomysłu. Hazza tak zrobił. Po chwili odebrał wiadomość od Lotty. Spojrzał z niedowierzaniem na wyświetlacz.

- Napisała, że… Cassie… nie chce nas widzieć – spojrzał na mnie zdziwiony – jak myślisz, o co może jej chodzić?

- Nie mam pojęcia, może się o coś obraziła? Wiesz jak to jest z dziewczynami – próbowałem wyglądać na pewnego siebie, ale niezbyt mi to wychodziło. Było mi… przykro? Harry zaczął mnie pocieszać, ale sam też był jakiś niemrawy.

*Cassie

Wstałam z potwornym bólem gardła. Oczywiście żadne tabletki nie pomogły, bo bolał mnie od wczorajszego krzyku. No po prostu świetnie, ale tata zamknął mi dostęp do siłowni, więc nie miałam innego wyjścia. No świetnie cały weekend zepsuty. W kuchni spotkałam bachory.

- Cześć – wychrypiałam tak cicho, że ledwo mnie usłyszały.

- Znowu ktoś cię zdenerwował? – zapytał Mathew, nieudolnie smarując kanapkę nutellą. Kiwnęłam tylko głową, bo nie potrafiłam już nic powiedzieć. Pozbierałam się i pojechałam samochodem do Charlie. Siedziała na łóżku, opierając się o ścianę i rysowała w bloku, który jej przyniosłam. Podniosła na mnie wzrok i uśmiechnęła się szeroko.

- Cześć Cassie, super, że wpadłaś. A mogłabyś kiedyś wpaść do mnie do domu i przynieść mi przybory do malowania i jeszcze jeden blok? – Kiwnęłam głową i przywitałam się z nią całusem w policzek. – Czemu nic nie mówisz? Aaa, tata cię znowu wkurzył? – Pokiwałam głową. – Ale żeby aż tak? To musiało być poważne, co tym razem? – Westchnęłam, wzięłam blok do ręki i napisałam jej o co chodzi. Zrobiła wielkie oczy i spojrzała na mnie ze smutkiem.- Ale jak to? Przecież tak nie można. Jesteś pełnoletnia. – zauważyła. Wzruszyłam ramionami.

- Mówiłam mu to – wychrypiałam i złapałam się za gardło, zaciskając oczy. To nie był dobry pomysł. Lotta dostała sms.

- To od Harrego. Pisze, że jest u niego Louis i chcą do nas wpaść. Mówiłam mu, że dzisiaj przyjdziesz. – zrobiłam wystraszoną minę. Chwyciłam za blok i napisałam „Oni nie mogą tu przyjść!Tata zagroził, że zabierze mi ścigacza, samochód i wyrzuci mnie z domu! Naprawdę nie wiem o co mu chodzi, ale ja nie mam gdzie mieszkać! Napisz, że nie chcę ich widzieć, może sobie odpuszczą. Pomyślą, że ich nie lubię czy coś i nie będą mnie zaczepiać! Kurwa! Dlaczego ja mam takiego tatę?” Lotta przeczytała i odpisała Harremu – Ty nawet na papierze przeklinasz – wzruszyłam ramionami „Wkurzyłam się”. Reszta dnia minęła mi na pisaniu. Nie wymówiłam już ani słowa. Pojechałam do domu i zjadłam prowizoryczną kolację. Miałam ochotę wrzeszczeć. Znów byłam zła, ale nie mogłam ani iść do siłowni, ani wrzeszczeć. Zaczęłam kopać ścianę, ale niewiele to dało, bo zaczęła mnie boleć noga. Wreszcie chwyciłam jakiś zeszyt i zaczęłam zapisywać kartkę wszystkim, co mi leży na sercu, przekleństwami i koślawymi rysunkami mojego taty, smażącego się w piekle. Po jakimś czasie takiego znęcania się nad kartką przez przypadek zrobiłam dziurę. Ze złością wyrwałam kartkę, zgniotłam ją i rzuciłam mocno przed siebie.

Charlie*

Szkoda mi Cass. Przecież chłopcy to nie są jacyś zboczeńce czy podrywacze albo kobieciarze.Oni są dobrymi znajomymi.No dobra przyjaciółmi.No ale zawsze Cass mogłaby zamieszkać u mnie.Mama za nie długo ma wyjazd ,a ja nie chcę by w domu było pusto.Chłopcy mogliby przychodzić do nas ,a w szkole udawać.No Adamson…dziś główka pracuje .Hehe święto, trzeba to zapisać w kalendarzu.Zaczęło mi się nudzić ,a już się nie mogę doczekać bo jutro wychodzę .Chociaż ja mogłabym już dawno zrobić.Pomyślałam ,że pójdę odwiedzić Dianę.Ona chyba teraz nie ma towarzystwa ,a ja z resztą też.Weszłam do jej sali.Dziewczynka czytała książkę.

-No hej!-przywitałam się z nią i usiadłam na łóżku.

-Siemka-usiadła w siadzie skrzyżnym.-Co tam u ciebie i Harr’ego?-zapytała.

-U mnie dobrze ,a co u Harr’ego to nie wiem.Teraz jest u niego przyjaciel.-oznajmiłam.

-A u ciebie?

-U mnie…tak jak zawsze .Nudnoooo

-A wiesz co jest lekarstwem na nudę?-zapytałam ,a ona pokiwała głową na ”nie”.

-Śmiech!-zaczęłam ja gilgotać ile się da.Ona śmiała się na całego i gdybym jej nie uciszyła to dostałabym ochrzan odsanitariuszki.

-To co mała będziemy robić?-zapytałam.

-Przepraszam bardzo ,ale ja mam 11 lat.Jestem wystarczająca duża.-zaśmiałam się ,a ona zaczęła mnie łaskotać.To dziecko ma tyle energii.Oby udało jej się wyjść z tej choroby.

-Dobra… wyłaskotałaś mnie za wszystkie czasy…ty wiesz już jutro wychodzę!-pochwaliłam się ,a jej mina zrobiła się smutna.Przytuliłam ją.-To że wychodzę nie oznacza ,że cię zostawię.Będę przychodzić tak często jak się da.

-Obiecujesz?-zapytała z nadzieją w oczach.

-Ja zawsze dotrzymuję obietnicy.Nie raz pewnie jeszcze przyjdę wypłakać ci się w ramię.-ona się uśmiechnęła i puściła mi oczko.

*Zayn

Louis przyszedł do domu jakiś przybity. Liam też to zauważył. Usiadł obok niego i zapytał co się stało. Tommo spojrzał na nas smutnym wzrokiem.

- Cassie nie chce nas znać. – No tego się nie spodziewałem.

- Jak to? – zdziwił się Liam – Przecież się zaprzyjaźniliśmy, spała u nas dwa razy. Teraz nagle jej się znudziliśmy?

- Myślę, że po prostu się na nas obraziła, dziewczyny często obrażają się o nic – stwierdziłem, bo to było najprostsze i najoczywistsze wyjaśnienie. Ale Liam pokręcił głową.

- Sandra nie jest typem dziewczyny, która się o wszystko obraża. Powiedziałbym raczej, że…

- Że co? – ponaglił go Niall.

- Nie wiem. – westchnął Payne – idę spać, bo jutro trzeba iść do szkoły. Może tam się czegoś dowiemy.

- Charlie jutro wychodzi ze szpitala – wtrącił Louis  - we wtorek będzie już w szkole, może ona nam coś powie?

- Może – wzruszyłem ramionami i wziąłem przykład z Liama i poszedłem spać.

*Rano

Dzisiaj moja kolej zawiezienia tej hołoty do szkoły. Może dzisiaj się czegoś dowiemy na temat Cassie. Jest dobrą przyjaciółką, nie chciałbym jej stracić przez jakąś głupotę. Z tą myślą pozbierałem się, zjadłem śniadanie i wpakowałem do samochodu. Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero krzyk Niall’a i pisk opon mojego samochodu.

- Zayn!Czerwone! – Niall siedział obok mnie. Zatrzymałem się niemal na linii.

- Co ty odwalasz?! – wydarł się Liam, kiedy przed maską przemknął nam spory tir. 

– Chcesz nas zabić?!

- Sorry, chłopaki – mruknąłem. Do szkoły dojechaliśmy w całkowitej ciszy.Na parkingu zauważyłem czerwoną hondę, Cassie. Czyli jest już w szkole. Poczułem szturchnięcie i po chwili rękę Niall’a, wskazującego na pojazd dziewczyny. Nie chciało mi się nic mówić, więc mruknąłem tylko „mhm” i poszliśmy dalej. Sandra stała przy swojej szafce i wyciągała z niej książkę do francuskiego. Podeszliśmy.

- Cześć Cassie, możesz nam powiedzieć, o co chodzi? – zapytał Liam. Odwróciła się gwałtownie i spojrzała na nas przestraszonym wzrokiem.

- Przepraszam, śpieszę się – powiedziała szybko, wyminęła nas i odeszła. Staliśmy na środku, jak banda debili. Pierwszy ocknął się Louis i pobiegł za nią.

*Louis

O co jej chodzi? Zdążyłem ją naprawdę polubić. Świetny z niej kumpel. Już myślałem, że naprawdę mogę się z nią dogadać, a ona nagle zaczyna stroić jakieś babskie fochy. Znalazłem ją na ławce w parku przed szkołą.
szdfg
Podszedłem i usiadłem na drugim końcu ławki, przodem do niej. Nawet na mnie nie spojrzała. Siedzieliśmy tak może z 10 minut. Wreszcie westchnęła, wyjęła słuchawki z uszu i podniosła wzrok. Zauważyła mnie i prawie spadła z ławki. Pozbierała wszystkie swoje rzeczy i zaczęła się szybko oddalać. Zerwałem się i poszedłem za nią.

- Cassie, powiedz o co chodzi, proszę.

- Zostaw mnie! – powiedziała łamiącym się głosem i przyśpieszyła kroku. Dogoniłem ją i złapałem za rękę. – Puść mnie! – Zaczęła płakać. Nie mogłem nic zrobić, prawie bezwiednie puściłem jej rękę i pozwoliłem jej odejść. Przypomniała mi się piosenka, którą śpiewała na muzyce. Ale ona jest kumplem, nie miłością, więc czemu jest mi jej tak brak? Nie rozumiem, po prostu nie rozumiem. Poszedłem powoli w stronę szkoły, żeby nie spóźnić się na francuski.

*Cassie

Tak się nie da żyć. Muszę jeszcze raz porozmawiać z ojcem… Mam się do niego nie odzywać, a to oznacza, że zignoruje wszystko, co do niego powiem. Raz powiedziałam mu, że jestem w ciąży, oczywiście dla jaj. On nie zareagował, więc o tym zapomniałam, a miesiąc później podszedł do mnie i zapytał, kto jest ojcem. No ale dość wspomnień. Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego zabronił mi się z nimi komunikować. Siedziałam na francuskim, zapominając już o łzach. To było coś dziwnego, raczej rzadko płaczę, chyba że naprawdę coś mnie cholernie wzruszy. Czyżby to było takie coś? Musiało mi zależeć… nadal mi zależy. Świetnie, straciłam piątkę przyjaciół w jeden dzień. Ty to potrafisz dowalić, Miller. Z zamyślenia wyrwał mnie głos nauczycielki.

- Możesz odpowiedzieć na moje pytanie? – Zapytała po francusku. Całkiem nieźle mi idzie francuski i naprawdę lubię ten przedmiot, ale tym razem zupełnie nie miałam do tego głowy. Na francuskim trzeba mówić tylko i wyłącznie po francusku.

- Przepraszam, zamyśliłam się. Może pani powtórzyć? – Grzecznie uśmiechnęłam się i plątając język wypowiedziałam to po francusku. Nauczycielka westchnęła, ale uśmiechnęła się. Jestem jedną z nielicznych osób w klasie, które rozumieją, co do nich mówi. Powtórzyła, a ja bezbłędnie odpowiedziałam. Przez resztę lekcji zaprzątałam mój umysł już tylko francuskim.

Po skończonych lekcjach postanowiłam pójść do parku, w którym tak wiele już się wydarzyło. Usiadłam na ławce i wlepiłam spojrzenie w bawiące się na placu zabaw dzieci. Chciałam być taka, jak one. Nie mieć żadnych problemów, zaprzątać swój umysł jedynie zabawą. Niestety jestem już dorosła. Mam problemy i muszę sobie z nimi radzić. Westchnęłam i przymknęłam oczy.

Harry*

Znowu zostałem sam.Louis już musiał  iść ,a Charlie …nie ma jej w sali.Gdzie poszła…nie wiem.NIE! Wiem może poszła do Diany.Brawo Scherlocku. Ruszyłem w stronę windy.Ta melodyjka w windzie mnie już denerwuje.Cały czas to samo ,ale nudy.Drzwi windy otworzyły się ,a ja stanąłem oko w oko z Lottą.No to znaleźliśmy się.To przeznaczenie.Ha! dupa…żeś wymyślił Styles.  Pomarzyć.

-Hej…a ty gdzie się wybierasz? – zapytała brunetka.

-Szukałem ciebie – uśmiechnąłem się.

- No to mnie znalazłeś. Dzisiaj już wychodzę. Byłam się pożegnać z Dianą. – również się uśmiechnęła o poszła do swojego pokoju. Poszedłem za nią. Miała już spakowane wszystkie rzeczy do sporej torby. Pomogłem jej ją znieść na dół do samochodu jej mamy. Przywitałem się grzecznie i uśmiechnąłem do niej.

- O, to znowu ten grzeczny chłopiec. – Uśmiechnęła się i pogłaskała mnie po głowie.

- Tak, to znowu ja – potwierdziłem. Charlie zaśmiała się i poprawiła włosy.

- A co ty robisz w szpitalu? – zapytała mnie. Nie bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Spojrzałem na Lottę. Miała nieciekawą minę.

- Ymm, potknąłem się i eee… trochę poobijałem. Bo eee spadłem ze schodów.  - Ok. Coś tam powiedziałem.

-Oj ty nasz niezdaro.Wracaj do zdrowia.-miło się ze mną pożegnała i odjechała razem z Charlie.No to zostałem sam.Nie na długo.



To na razie tyle wielkie dzięki za ponad 1400 wyświetleń to dla nas naprawdę wiele znaczy. Oczywiście komentujcie jeśli tylko macie sprawne rączki. Następny rozdział będzie kiedyś tam ~ Hermi

1 komentarz:

  1. awwssss *.* Świetny! <3
    w wolnej chwili zapraszam do siebie http://wind-onedirection-fanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń