poniedziałek, 20 października 2014

10





Lottie

Nowy dzień równa się szkoła. Lubię się uczyć, ale nie cierpię rano wstawać. Nienawidzę wręcz. Ślamazarnym krokiem wyrwałam się z pod pościeli. Zrzuciłam ją na podłogę i kopnęłam do kąta. Muszę się przebrać. Pomyślałam drapiąc się po głowie. Miałam na sobie tylko za duży t-shirt. Wczorajszy dzień był męczący. W ogóle nie wiem co się ze mną działo. Zerknęłam w lustro. Fuu... z takim wyglądem jestem materiałem na żonę Shreka. Wyciągnęłam zwykły zestaw. Trochę elegancki, ale ładny. Ubrałam się w TO. Usiadłam przy toaletce. Lekko poprawiłam swój wygląd różnymi kosmetykami. Nie dałam tego za wiele. Nie chcę wyglądać jak Chloe czy Jess. Wstałam, zabrałam swoją torbę i wyszłam trzaskając drzwiami, by obudzić leniucha o imieniu Cassie. Zapomniałabym o Dustym! Tak Dusty. Tak nazwał go Harry. Cały wieczór razem wymyślaliśmy dom niego imię. No i 'Dusty' jest najlepsze. Wróciłam do pokoju. Podeszłam do słomianego koszyka, który leżał obok okna. Przykucnęłam i wzięłam kota na rączki.
Zeszłam z tym słodziakiem na dół do kuchni. Nalałam mu do plastikowej miseczki mleka. Rzucił się na nie jak lew na padlinę. Uroczo chlipał. Siedziałam sobie i przyglądałam się puszkowi. Różnie go nazywam. Podparłam brodę ręką.
- Cassie do szkoły! - krzyknęłam.Fajnie jest tak pobawić się w mamę. Kotek skończył jeść i usiadł na przeciwko mnie. Do kuchni również przyczłapał mój Mentos. Gdy zobaczył kota nie ruszył się. Stał w miejscu i patrzył. Tylko nie to. Psiak zaczął szczekać, a kot wystraszył się i wskoczył na mnie wbijając swoje pazurki w moją skórę. Skrzywiłam się.
- Cii Mentos. - pogłaskałam pieska po głowie i kazałam mu grzecznie siedzieć. - teraz to Twój przyjaciel Pan Kot. Macie być dla siebie mili. Tak jak ja i Cass. Dwa różne światy, a przyjaźnimy się. - wyjaśniłam. - Cass wstawaj!-znów się wydarłam.Co za baba.Odłożyłam powoli kota na podłogę.Mentos chyba mnie posłuchał. Nie szczekał ani nie warczał. Bardzo dobrze. Kotek skulony przy moich stopach zerkał na psa. Mentos podszedł do niego i powąchał go. Kociak wyciągnął łapkę do przodu i klepnął go po nosie. Zachichotałam. Zanim się spostrzegłam obaj bawili się. Wstałam i zaklaskałam w dłonie.
 - I tak ma być! - oznajmiłam. Łatwo poszło. Zwierzęta chyba mnie rozumieją. Nalałam do szklanki soku pomarańczowego. Zrobiłam sobie kanapkę z serem i pomidorem. Wszystko skonsumowałam. Podeszłam do drzwi.
- Cassie! Jeżeli zaraz nie wstaniesz spóźnisz się na pierwszą lekcję! - czy ona w ogóle mnie słyszy? No trudno. Zamknęłam drzwi na klucz i wyszłam do szkoły.

Cassie*

Obudziło mnie coś miękkiego na twarzy. A właściwie brak powietrza. Otworzyłam oczy. Od razu je zamknęłam. To miękkie coś zajmowało dokładnie całą moją śliczną buzię. Podniosłam to rękami. Było cieplutkie. Ostrożnie rozchyliłam powieki. O! Kotek. Uśmiechnęłam się do stworzonka.
 - Cześć, Panie Kocie. Co tutaj robisz? - Kotek popatrzył na mnie uważnie i miauknął. - Charlie wie, że tu jesteś? - Ponowne miauknięcie. - W takim razie w porządku. Hej, wiesz może która godzina? - Wyciągnęłam spod poduszki telefon. - O, Panie Kocie, spóźniłam się do szkoły. No trudno pójdę na drugą lekcję. - Ze stoickim spokojem poszłam do kuchni i zjadłam śniadanie.
 - Hej, Panie Kocie masz może ochotę na coś dobrego? - Zapytałam z uśmiechem. Kociak miauknął przeciągle. - To chyba znaczy tak. Hmm... co my tu mamy? - Zajrzałam do lodówki. - Lubisz kanapki? Chyba nie. Dobra, dam ci mleko. O! A może masz ochotę na kakao? - Uwielbiam rozpieszczać zwierzaki. Po chwili do kuchni zajrzał Mentos. - Cześć Psie, jak się dzisiaj czujesz? - Postawiłam przed rudym miseczkę z kakaem. Szczeniak podszedł do chlipiącego kotka i wyciągnął łeb. - Ej! To kakao Pana Kota! Nie dla psa kakao czy jak tam to było.. Chociaż... - nalałam do miski Mentosa trochę czekoladowego mleka. Pies powąchał napój a po chwili nie było już nawet śladu po kakale w obu miskach. Zaśmiałam się i pozbierałam swoje rzeczy.
 - Do widzenia zwierzaczki. Muszę iść do szkoły. Dzisiaj mamy muzykę, inaczej bym nie szła. Bo przecież się spóźniłam. Hmm, myślę, że was zdemoralizuję. Ale Charlie was naprawi, spokojnie. - Pogłaskałam oba zwierzątka i dorzuciłam jeszcze - Tylko się nie pozabijajcie, dobrze? - i wyszłam z domu, zamykając drzwi na klucz.


Niall*

Obudziłem się w łóżku Zayna. Co ja tu robię do cholery?! Pewnie byłem tak zmęczony, że nie wiedziałem gdzie idę. Ślamazarnym ruchem wyszedłem z pod kołdry i udałam się do swojego pokoju. Ubrałem zwykłe szare rurki i jasnoniebieski t - shirt. Zabrałem torbę do szkoły i zbiegłem do kuchni. Wszyscy tam siedzieli i jedli. Beze mnie?! Usiadłem obok Liama. Położyłem głowę na stole i westchnąłem.
- Co Ci Nialler? - zapytał Lou. Machnąłem ręką. Milczałem. Zresztą oni też. Denerwowała mnie ta cisza.
- Ciekawi mnie ta wczorajsza sprawa z Lottie. - odparłem głośnio i spojrzałem na nich. Harry patrzył ślepo w talerz, Liam odłożył kanapkę, Zayn bawił się łyżką, a Lou wstał od stołu i oparł się o blat kuchenny. Powiedziałem coś nie tak? Pewnie tak.
- Mało mnie to obchodzi Niall, wiesz? Gdzie była, co robiła... mam to gdzieś. - mówił Louis. Co go ugryzło? Może z Lottie jest coś o czym nie wiemy. Może nawet Cass w tym się nie orientuje.
- Dlaczego tak mówisz Lou? - zapytał Harry. - Myślałem, że ją lubisz. - dodał patrząc wciąż na talerz.
- Nic jej się nie stało wróciła cała i zdrowa. A Cassie? Cały wieczór i noc się zamartwiała. Nie chciała jeść, spać. A Charlie? Nawet się tym nie przejęła. Przyprowadziła jakiegoś kocura na zgodę? - Louis pokręcił głową. - Nie wiem jak wy. Ja idę do szkoły. Mam nadzieję, że Cassie wyspała się na tyle, żeby przyjść na lekcje. - To mówiąc wyszedł, zostawiając nas samych. Na pierwszej lekcji nie było ani Cass ani Lotty. Ciekawe o co chodzi. Louis denerwował się coraz bardziej.

Cassandra*

Do szkoły dotarłam na drugą lekcję. Jestem trochę zła na Charlie. No mogła przecież powiedzieć o co chodzi. Jesteśmy przyjaciółkami na dobre i złe. Nie rozumiem o co chodzi i to mnie wkurza. Na korytarzu był straszny tłok. Przepychałam się do mojej szafki. Wpadłam na kogoś.
 - Sorry - mruknęłam i chciałam wyminąć tego kogoś.
 - Cassie? - ucieszył się ktoś. Podniosłam wzrok. To był Louis. Przytulił mnie mocno. - Ale się o Ciebie bałem. Wszystko w porządku? Wyspałaś się?
 - O mnie się bałeś? - powiedziałam nieco rozmarzonym głosem. - Zaraz? A Lotta? Nie bałeś się o nią? - Twarz mu spochmurniała. - Hej, co jest?
 - No..  ty zachowujesz się... no ... tak jakoś smutna jesteś, nie chcesz jeść ani nic. A ona? Poszła sobie na spacer i wróciła z jakimś kotem.
 - To Charlie go przyprowadziła? Pan Kot jest uroczy. Chyba mnie polubił. - uśmiechnęłam się na myśl o zwierzaku.
 - Taa uroczy. Ale no wiesz.. Ona mnie denerwuje. Chodzi nie wiadomo gdzie, ciągle pakuje się w tarapaty, bez przerwy gdzieś znika, nikomu nic nie mówi i potem wszyscy się o nią martwią. A jak już łaskawie pokaże się na oczy i możemy iść wreszcie spać, spokojni, że jest cała i zdrowa to nawet nie raczy nam powiedzieć gdzie była i dlaczego.
 - Tak. - powiedziałam po prostu. Louis ma rację. Charlie się zmieniła. Bardzo. Nie jest już moją przyjaciółką. A raczej ja nie jestem jej. Traktuje mnie jak współlokatorkę, do której można się przytulić, kiedy ma się gorszy dzień, ale której nie mówi się o żadnych sprawach osobistych, ani problemach.
 - Chodźmy na lekcję. Teraz jest muzyka. - uśmiechnęłam się. Uwielbiam muzykę.
 - No. Chodźmy.
Usiadłam w ławce z Louisem. Poczyniłam spostrzeżenie, że nie ma w klasie Charlie. Gdzie może być? Znowu nic nie wiem. Żadnego sms. Nic.
 - Dzień dobry, klaso. - Do sali wszedł mój ulubiony nauczyciel i wychowawca. - O proszę. Któż się zjawił. Czyżby to Cassandra Miller? Czemu cię nie było parę ostatnich dni i dzisiaj na pierwszej lekcji?
 - Tak wyszło - odparłam, wzruszając ramionami.
 - Panie Tomlinson, myślę, że powinien pan ją lepiej pilnować.
 - Nie ma sprawy, psorze. - Lou poklepał mnie po ramieniu. - Dam radę.

Lottie*

Z założonymi rękami na piesiach szłam uliczką parku.Wszystko się wali.Nic nie jest w porządku.Nic nie jest tak jak wcześniej.Mogłam spakować swoje walizki i wyjechać z mamą do Niemiec.Chociaż...wolę siedzieć tu sama niż kłócić się z mamą o byle co.To głupie.Wstąpiłam do pobliskiego spożywczaka.Kupiłam dwa piwa.Oczywiście musiałam pokazać dowód bo kasjerka kretynka by się wściekła.
- Wal się babo-odparłam odchodząc od kasy.Chyba to usłyszała bo syknęła.
- Smarkula.-zachichotałam cwaniacko i wyszłam.Znów te ulice Londynu.Znów spaliny, które muszę wdychać.Znów ten tłok.Znów to samo co zawsze.Denerwuje mnie to.Włożyłam szklaną butelkę do torby, a jedną otworzyłam zębami.Tak, ale ze mnie koksu co nie? Upiłam łyk alkoholu.
- Aaaa-westchnęłam zadowolona.Dobrze tak czasem zabrać alkoholu do ust.Mimo tego, że zbytnio za nim nie przepadam.Szłam chodnikiem obok sklepów.Patrzyłam na różne ubrania, buty i inne duperele.Śmiać mi się chciało gdy widziałam grupkę dziewczyn w moim wieku, które podniecały się głupimi szpikami czy torebką.Fajnie...cieszyć się tak z materialnych rzeczy.Też taka kiedyś byłam.Chodziłam codziennie na zakupy ,chodziłam do fryzjera, kosmetyczki.Razem z Cass często przebywałyśmy na automatach.Nie zabrakło nas w wesołym miasteczku.Było tak wspaniale.Byłam szczęśliwa.No, a teraz? Spójrzcie na mnie! Ciągle smutna, zamyślona, zapłakana.Płaczę o byle co.Ranię innych.Coś mnie ukuło w sercu.Cicho jęknęłam i złapałam się za to miejsce.Tracę najbliższe mi osoby.Zaczynając od Cass.Co mam zrobić by było tak jak dawniej? Może jestem mądra w szkole, ale tak to jestem bezradna.Nigdy nie czułam się kochana.Nawet tej matczynej miłości nie czuję.Wszyscy mają mnie dosyć.Tylko nauczyciele uważają, że jestem kimś z moim IQ.Pieprzyć moją inteligencję! Jestem do dupy w uczuciach.Nigdy nie doznam miłości.Ruszyłam z miejsca, w którym stałam pięć minut.Idę zrobić coś z tymi przeklętymi włosami.Coś nowego mi nie zaszkodzi.Ruszyłam do najbliższego fryzjera.Dosyć mocno otworzyłam szklane drzwi.Wparowałam do pomieszczenia jak burza.Wszyscy na mnie spojrzeli.Kobiety wykonujące swoją pracę jak i klientki.Stałam tak na środku i patrzyłam.
- Dzień Dobry.-przywitałam się.Dostałam ledwo słyszalną odpowiedź.Pięknie! Nawet u fryzjerek mam przewalone! Usiadłam na różowej sofie.Wzięłam do reki byle jaką gazetę.Otworzyłam ją i próbowałam się czymś zaczytać.To gwiazdeczki, to modelki.Nic więcej tylko te sławne mordy.Odłożyłam to tandetne pisemko na boki zabrałam inne.Były w niej różne fryzury.Przewracałam kartki szukałam czegoś ładnego.O może to! Wpadło mi w coś w oko.Ładne pomyślałam.Założyłam nogę na nogę i dalej przeglądałam.
- Dzień Dobry-wyrwał mnie z gazety piskliwy głosik kobiety.Spojrzałam w górę.Stała tam dziewczyna z promiennym uśmiechem na twarzy.Była ładna i miała różowe włosy- Jest już Pani zdecydowana na jakąś fryzurkę?-zapytała.
- Tylko nie Pani.Mam osiemnaście lat.-odparłam.Ona pokiwała głową.- Tak.Wybrałam.-dodałam bez uczucia.Wskazała na wolne miejsce.Usiadłam i spojrzałam w swoje odbicie.
- To co mam wykonać?-zapytała.Ja wskazałam na stronę w gazecie.
Kiwnęła głową i coś zaczęła majstrować przy grzebieniach i farbach.


1 godzinę później...

Stella skończyła moją metamorfozę włosów.Tak nazywa się ta fryzjerka.Okazała się być miła i zabawna.  Jest tylko o trzy lata starsza ode mnie.Zrobiłyśmy sobie nawet wspólną fotę.Lubię poznawać nowych ludzi i zawierać nowe przyjaźnie. Przez cały czas chichotałyśmy.Nie prosiłam ją o to, ale podkręciła mi ładnie włosy.Efekt był bardzo ładny.Dawno nic nie robiłam z włosami.Uśmiechnęłam się i dotknęłam swoich włosów.Podoba mi się to.Nareszcie na mojej twarzy pojawił się mały uśmiech.Zapłaciłam Stelli i podziękowałam.Zaobserwowałyśmy się na Twitterze.Dodałam też naszą gorącą fotę.





@StellaBloom ,,Smu­tek jest sa­mowys­tar­czal­ny: by od­czuć jed­nak pełną war­tość ra­dości, mu­sisz mieć ko­goś, by się nią podzielić.'' - @LottieOficiall 



Nacisnęłam Twettnij i gotowe.Pożegnałam się ze Stellą i wyszłam.Umówiłam się z nią jutro po szkole na kawę.Może będzie fajnie.Wyszłam ze salonu New You. Zaciągnęłam się powietrzem i szłam dalej. Mam cały dzień wolny. Wyciągnęłam drugie piwo i napiłam się. Zaschło mi przez ten czas w gardle. Przechodziłam obok salonu gier.Cofnęłam się kilka kroków wstecz.O mój Boże! To cymbergaj! Wyszczerzyłam się na falę wspomnień z dzieciństwa.Wyrzuciłam już pustą butelkę do kosza i podeszłam do małolatów.Grali tam chłopcy młodsi o jakieś pięć lat ode mnie.Oparłam się ścianę.Pomieszczenie było wypełnione dzieciakami.Nawet jakieś ndziewczyny grały w gry ze strzelaniem.Przyglądałam się smarkaczom, którzy przekrzykiwali się jacy oni są najlepsi.Za raz wam dam gnojki.
- Zamknąć japy!-krzyknęłam i cała dzieciarnia przymknęła jadaczki.Spojrzeli na mnie.Obeszłam w okół nich.
- Takimi jesteście cwaniaczkami? To, który się ze mną zmierzy? Hm?-pytałam wyczekując na ochotnika.Zgłosiło się paru chłopaków.Reszta wolała siedzieć po ciuchu.Wyciągnęłam monety z kieszeni i włożyłam.Zabrałam do ręki...to co się trzyma bo nie wiem jak to się nazywa.
- Jeżeli wygram stawiacie mi  dużego shake'a.-odparłam.
- No, a jeżeli przegrasz kocie to...-nie dokończył tylko oblizał usta.Co za gówniarz, ale idę na to.
- Dobra.-syknęłam i jeden z chłopaków podał mi krążek.Gra się rozpoczęła.Krążek odbijał się od bandy co raz szybciej.Nie mam zamiaru lizać tego smarkacza.Może wszyscy mnie nienawidzą, ale godności po drodze nie zgubiłam.Gol, drugi, trzeci...wygrałam!  Głośne pikanie oznaczało, że gra skończona i wygrałam.Zaczęłam śmiać się.Odprawiłam nawet zwycięski taniec.
- Ha ha ha! Lamy!-nabijałam się z oburzonych chłopczyków.Podeszłam do ich lidera i wyłożyłam rękę.
- Moja nagroda proszę pana.-oznajmiłam przecierając palcami.Chłopak z grzyweczką przewrócił oczami i poszedł do barku.Podążyłam za nim.
- Bananowego.-szepnęłam mu na ucho.Niech się cieszy, że w ogóle do niego coś mówię.Zapłacił za sheyka i podał mi go.
- Ryan jestem.-podał mi rękę.
- Charlie.-uścisnęłam jego dłoń.
- Niezła jesteś.-odparł zadowolony.I co tak się szczerzysz sieroto? Pomyślałam.
- Wiem.-upiłam łyk.
- Co taka laska jak ty robi tutaj?-zapytał, a ja przewróciłam oczami i prychnęłam.
- Po pierwsze żadna ze mnie laska, a po drugie przyciągają mnie wspomnienia i chwile które już nie wrócą.-wyciągnęłam z kieszeni telefon.Otworzyłam dwie nowe wiadomości.Jedna od Hazzy: Dlaczego Cię nie ma? Odezwij się! i od Horana ; Lottie co się dzieje? Martwimy się :(  No i osiem nie odebranych połączeń. Umm...martwią się? Jak przykro.Pech.Jestem dorosła i umiem o siebie zadbać.Niech martwią się o siebie.Zignorowałam wiadomości chłopaków.Jest dopiero 12.50. Co ja będę jeszcze robić?


*Cassie

Jestem zła. Jestem bardzo zła. Jestem wkurzona. Na kogo? Oczywiście na Charlie. Nie ma jej w szkole, chodzi sobie gdzie chce, nikomu nic nie mówi. No ok, jest dorosła, ale przecież niedawno dostała narkotyk przez swoją głupotę i łażenie nie wiadomo gdzie i znowu gdzieś znika. Wiem! Napiszę do niej sms.
"- Gdzie łazisz?!" Tak wiem, bardzo inteligentnie.
"- Gdzie mnie nogi poniosą.  " Oj, zaczynasz mnie denerwować coraz bardziej,
"- Masz mi w tej chwili powiedzieć!!!  " Odzywa się we mnie matczyny instynkt.
"- Jestem dorosła. Mogę sobie chodzić gdzie chcę a tobie nic do tego." No chyba sobie żartujesz.
"- OK. Wyprowadzam się. Skoro nawet ja nie jestem warta tego, żeby mi zaufać i powiedzieć co się dzieje to nie widzę powodu, żebym miała dłużej u ciebie mieszkać. Traktujesz mnie jak uciążliwą lokatorkę. "
"- Może dlatego, że JESTEŚ uciążliwą lokatorką? " Że what?!
"- SAMA chciałaś, żebym u ciebie zamieszkała! "
"- Nawet najlepsi popełniają błędy.  " Najlepsi? Haha dobre sobie.
"- Harry się o ciebie martwi. "
"- Niech się martwi, jak ma ochotę. " Że co?! A wydawało mi się, że moja Charlie wreszcie się zakochała.
"- Jesteś zupełnie inna. Zmieniłaś się strasznie. Szkoda, że z twoją przemianą minęła przyjaźń ze mną."
W odpowiedzi wysłała mi zdjęcie w nowej fryzurze z jakąś dziewczyną.Wpatrywałam się tępo w telefon.
 - Co jest Cassie? - Głos Harry'ego dochodził jakby z oddali.
 - Charlie... no odeszła. Znaczy... ja odchodzę. Od niej. Mogę się u was na chwilę zatrzymać, puki nie znajdę jakiegoś mieszkanka?
 - Cass, możesz mieszkać ile tylko chcesz. Nawet na zawsze. - Powiedział Zayn i mocno mnie przytulił. Wtuliłam się w jego bluzę.
 - Dzięki chłopaki. Jesteście super.
 - Co konkretnie napisała ci Lottie? - Nareszcie wrócił ten opiekuńczy i zdrowo myślący Liam.
 - Że popełniła błąd zapraszając mnie do siebie, że nie obchodzi ją, że się o nią martwimy i że nie obchodzi ją, że... że Harry się o nią martwi. - Spojrzałam na chłopaka.

*Louis

Jestem zły.

*Harry

Jestem zrozpaczony.

*Zayn

Jestem piękny.

*Liam.

Jestem zakochany.

*Niall

Jestem głodny.


Cassie*

Wyszłam ze szkoły na parking po mój kochany samochód. Przynajmniej on mi jeszcze został. Wyjechałam z parkingu ze złością dociskając pedał gazu. Wyjechałam chyba trochę za szybko bo drogę zajechała mi żółta taxówka, trąbiąc głośno. Skręciłam ostro w lewo, żeby nie wderzyć do samochodu i wbiłam się przodem do latarni. Poduszki wystrzeliły głośno. Przeklinając pod nosem wytoczyłam się z samochodu. Starłam wierzchem dłoni krew, ściekającą mi po wardze. Spojrzałam na moje biedne autko. Cały zderzak i światła do wymiany. Po prostu świetnie. Przyjechała policja. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało. Zapłaciłam mandat. Dzięki kodeksie drogowy. Zabrali mi autko, bo nie mogłam już nim jechać. Mam się po niego stawić do mechanika za dwa tygodnie. Jeszcze lepiej. DWA TYGODNIE jeżdżenia autobusem. Wróciłam do domu na piechotę. Zaczął padać deszcz, jeszcze lepiej. Zła trzasnęłam drzwiami domu Charlie. Po drodze z kuchni do pokoju zgarnęłam Pana Kota. Usiadłam z nim wygodnie na łóżku i zalogowałam się do twittera. Wyświetliła  mi się wiadomość od Louisa.
Lou: Cześć.
Cass:Hej.
Lou:Co robisz?
Cass: Cieszę się ostatnimi chwilami w tym domu. Zaraz będę się pakować.O, może wpadłbyś mi pomóc?
Lou:Nie ma sprawy, będę za pół godziny.
Cass:Weź jakieś duże auto, bo rozwaliłam swoje..
Lou:OK.
Fajnie przynajmniej nie mówi jakie to kobiety są złe za kółkiem. Wylogowałam się i zabrałam do pakowania. Wywaliłam całą zawartość szafy na środek pokoju. Potem położyłam obok kilka toreb i walizek. Zrzuciłam swoją ulubioną poszewkę na kołdrę i poduszkę w misie i rzuciłam na stos ubrań. Potem pozbierałam wszystkie pluszaki, które również wylądowały na stosie, po czym stwierdziłam, że jestem wyczerpana i poszłam do kuchni. Siedziałam chwilę, grając na telefonie. O nogę ocierał mi się Mentos, a Pan Kot mruczał uroczo na moich kolanach. Podawałam im co chwilę chrupki serowe.
- Będzie mi was brakować. - Spojrzałam ze smutkiem na zwierzaki. Mentos dalej chrupał swoją kulkę serową, ale Pan Kot spojrzał na mnie na tyle mądrą miną na ile udało mu ją się zrobić. Uśmiechnęłam się.
- Jesteś uroczy, Panie Kocie. Chciałabym cię zabrać ze sobą, ale jesteś kotem Charlie. - wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. - O, przyszedł Louis. Bądź dla niego miły, dobrze? - Postawiłam kota na stole obok miski z chrupkami i poszłam otworzyć drzwi. Stał tam rzeczywiście Lou. Miał na sobie koszulkę w paski, podwinięte, czerwone spodnie na szelkach i białe trampki. Wyglądał fajnie. I pachniał zabójczo. Poczułam się dziwnie, bo ja miałam na sobie spodenki od piżamy w kangurki, powyciąganą koszulkę i białe skarpetki w paski. Do tego krzywego koka.
 - Eee wejdź. - Dziwne, zazwyczaj nie przejmowałam się tak strasznie wyglądem.
 - Cześć, wziąłem większy samochód, żeby potem to wszytko zawieźć do nas. - Powiedział z uśmiechem patrząc jak poprawiam koszulkę. Zajrzałam do kuchni.
 - Ej, Panie Kocie! Zjadłeś wszystkie chrupki? - Rozejrzałam się, ale w kuchni siedział tylko Mentos z miną niewiniątka oblizując pyszczek. Zaśmiałam się i poprowadziłam Louisa do pokoju gościnnego.
 - Oj, to może zadzwonimy po ciężarówkę? - Zaśmiał się widząc kupę ubrań i pluszaków na środku pokoju.
 - Nie ma sprawy, ale nie wiem czy przewoźnicy oferują przewóz pluszaków. - Z rozbiegu wskoczyłam na miękki stos. Louis zrobił to samo i leżeliśmy oboje wyciągnięci na moich ubraniach.
 - Chyba musimy wstać i zacząć mnie pakować. - Powiedziałam niechętnie. Głowa Louisa była bardzo blisko mojej to było zbyt kuszące. Lou przeciągnął się uroczo i usiadł.
 - Pogniotłem ci ubrania.
 - No to co?
 - Nie będziesz krzyczeć czy coś?
 - Wyprasuje się. - wzruszyłam ramionami i usiadłam obok niego po turecku.
 - I co? Jesteś pewna, że chcesz się wyprowadzić?
 - Tak - powiedziałam twardo - dopóki Charlie mnie nie przerosi nie ma mowy, żebym mieszkała z nią pod jednym dachem.
Louis pokiwał mądrze głową i wstał. Podał mi rękę. Urocze. Złapałam ją, a on pociągnął trochę za mocno. Do tego jestem sierotą, więc upadliśmy na moje łóżko. Louis dalej mnie trzymał.
 - No teraz to mi się nie chce nic robić. - Uśmiechnął się uroczo. Zarumieniłam się lekko. No cóż moja twarz nie przewiduje czegoś takiego jak rumieniec. Jestem dziwna. Oparłam głowę o jego klatkę piersiową, mogłabym tak leżeć do końca świata. Ale mam też ogromnego pecha. Usłyszałam odgłos otwieranych drzwi i do mojego pokoju wparowała Charlie. Zarumieniła się widząc nas, ale po chwili zrobiła hardą minę.
- Jeszcze tu jesteś. - Podniosłam się i zaczęłam wpakowywać rzeczy do walizki.
 - Właśnie wychodziłam.
 - I znowu zapraszasz chłopaków do MOJEGO domu?! Kto ci pozwolił?! Ja tu mieszkam i JA decyduję kto może przychodzić, a kto nie!
 - Proszę bardzo! Louis właśnie wychodził! Prawda, Lou?! - Powiedziałam w jego stronę trochę za ostro. Spojrzał na mnie zdziwiony, po czym na Charlie i wyszedł bez słowa. Napisałam mu sms, żeby poczekał w samochodzie. Zaczęłam się dalej pakować w zawrotnym tempie. Lotta stała w drzwiach i patrzyła.
 - Możesz sobie pójść? - warknęłam.
 - Możesz przestać się rządzić?! - krzyknęła ze złością.
 - Nie! Wynocha! - wrzasnęłam i wypchnęłam ją z pokoju. Wpadła na ścianę. Ze złością poszła na górę.

Charlie*

Zajebiście. Po prostu szaleję ze szczęścia. Z kopa otworzyłam drzwi do pokoju. Powalone życie! Boże widzisz i nie grzmisz! Uderzyłam z pięści w ścianę po czym oparłam się o nią plecami. Objechałam na podłogę. Ale dzień.



Spojrzałam na swoje nadgarstki.Lewa ręka zaliczona jeszcze tylko prawa.Znów sięgnęłam do mojej ''kryjówki'' do telefonu.Zabrałam ostrze do ręki.Kilka razy nim obróciłam w palcach.Nijako wpatrywałam się w żelastwo.Do czego kawałek takiego gówna może doprowadzić człowieka? Do cierpienia.
- Od teraz moimi przyjaciółkami są żyletki..., które mają bardzo ostre języki.-odparłam sama do siebie.No cóż takie życie.Nie każda dziewczyna musi mieć życie jak z bajki.Nie jestem idealna.O tym wiem najlepiej.Tak wiem! Wysłałam Cassie wiadomość, że nawet najlepszym się zdarza.Tak tylko napisałam by ją wkurzyć.Ranię wszystkich po drodze, teraz zaczynam też od siebie.Pech.Nie każda dziewczyna musi mieć koronę na głowie by być wspaniała.Z obojętnością przyłożyłam żyletę do prawego nadgarstka.Walić życie skoro jestem dwulicową świnią.Przecięłam ostrzem bardzo blisko żyły.Wzdrygnęłam się na widok krwi, ale jakoś polubiłam ten dreszcz.Syknęłam i zrobiłam drugą kreskę.Kaleczysz się by zapomnieć o smutku? Kto to?! Kto tu jest! Myślałam zdenerwowana.To nic nie da...uwierz.Halo! Zamknij się! Próbuję zadać sobie ból! Krzyczałam w głowie.Nie ma to jak kłócić się z własnym rozumem.Nie myśl, że przez to wszystkie smutki znikną.Tylko się oszpecasz.Wal się mózgu.To moja ręka, która zaraz zrobi następną ranę.Porozmawiaj z kimś, będzie Ci lżej Lottie, Lottie, Lottie, Lottie...Co za głupie echo! Wyrzuciłam żyletkę gdzieś na środek pokoju.Mój nadgarstek był cały we krwi.Krew kapała na moje ubrania.Zatkałam swoje uszy i zamknęłam oczy.
- Zostaw mnie! Mam już dosyć! Więcej nie będę! - krzyczałam po czym wstałam i pobiegłam do łazienki na dół.Zatrzymałam się.Cass stała tyłem i patrzyła na salon. Z torbami w dłoniach, zgarbiona. Nie odwróciła się. Spojrzałam na swoją rękę. Teraz już była cała w czerwonej cieczy. Wytrzeszczyłam oczy i spanikowałam. Cass powoli się odwróciła, ja założyłam ręce za plecy. Spojrzałam na nią, a ona na mnie. Jej wzrok bolał. Płakać się chciało, ale muszę być silna. Ja już nie wrócę. Ta spokojna, miła Lottie odeszła gdzieś, potknęła się o problem i nie może wstać. A bardzo bym chciała podnieść się i iść dalej. Spojrzała w dół na moją bluzkę i koszulkę. Szlak! Otworzyła zdziwiona usta i chciała coś powiedzieć, ale znów ja... ta wredna się odezwała. Mam już dosyć samej siebie.
- Wyjdź! - krzyknęłam patrząc Cassie prosto w oczy.
- Co Ci... - zaczęła spokojnie.
- Wynocha! - krzyknęłam głośniej. Stała zaskoczona, ale i smutna - Po prostu wyjdź. - powiedziałam ciszej spuszczając wzrok.Usłyszałam klakson samochodu.To pewnie Lou.Cassie podeszła do głównych drzwi i zatrzymała się na chwilę.
- Zadzwoń jak ta stara... prawdziwa Lottie wróci. - powiedziała i wyszła trzaskając drzwiami.Wal się...znaczy...nie chciałam Cass. Patrzyłam chwilę w miejsce, którym stała.
- Nie jestem stara. - warknęłam w stronę drzwi i pobiegłam do łazienki po bandaż.

Cass*

- I jak? - głos Louisa był uspakajający.
- W porządku. Nie wiem, czy dobrze robię. Charlie chyba ma kłopoty. Wydaje mi się, że się pocięła. - Louis milczał. Ja też już się nie odezwałam. Jechaliśmy w ciszy przez cały czas. Chłopak pomógł mi wnieść bagaże do domu.



*Harry

Siedziałem razem z chłopakami w salonie. Na moich nogach miał swoją głowę Niall i wpieprzał żelki. Ten nasz pochłaniacz Horan. Bawiłem się jego blond włosami. Normalnie wolałbym by była to głowa Lottie. No wiecie... podoba mi się, a raczej podobała. Ale przecież ona jest taka dorosła i potrafi sama radzić sobie z problemami. Pomoc od strony przyjaciół już się nie liczy. Odstawiła nas na bok. Szkoda... myślałem, że może nam się uda. Byłem pewien z początku, że jest dziewczyną, o którą chcę walczyć. Wtedy była taka słodka, miła, wesoła. Wydawała mi się inna niż reszta dziewczyn chodzących na tym pieprzonym świecie. Pomyliłem się. Jak bardzo. Miałem obojętny wyraz twarzy i tępo wpatrywałem się w ekran telewizora. Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. To pewnie Tommo i Cass. Rzeczywiście zgadłem. Weszli do salonu cali zapakowani w  bagażach. Miło się uśmiechnąłem w ich stronę.

- No siema nasza nowa współlokatorko! - powiedział radośnie Malik.
- Siemka chłopaki. - odparła i pomachała. Ja, Liam i Niall odwzajemniliśmy gest. Położyła torby na podłodze i usiadła na podłodze zmęczona. Zerknęła na telewizor.
- Co tam oglądacie? - zapytała ciekawa. Wzruszyliśmy ramionami.
- Lepiej powiedz jak poszło z Charlie. - oznajmił Liam. Posmutniała mi mina. Dziewczyna głośno westchnęła.
- Ostro - powiedział Louis wesoły. Spiorunowałem go wzrokiem. - Albo nie - wymamrotał.
- Emm... nie było kolorowo. - wypowiedziała bez uczucia. - Myślę, że... - spojrzała dziwnie na Louisa. Nie dokończyła.
- Że co? - zapytałem wreszcie. Otrząsnęła się.
- Że jestem głodna. - powiedziała i pomasowała się po brzuchu. Kłamie. Mówiła tak jakby miała złe przeczucia albo jakby Lottie chciała popełnić samobójstwo, ale w to nie wierzę. Ona? Nie dałaby rady. Jest zbyt... zbyt... nie wiem jak ją określić. Jest strachliwa. No przynajmniej na taką mi wygląda. Niall wstał i zabrał Cass do kuchni. No pięknie... ona szybko stamtąd nie wyjdzie.

Lottie*

Umyłam całą rękę. Wyjęłam z szuflady bandaż. Pocięłam go i z trudnością zawiązałam na nadgarstkach. Odetchnęłam z ulgą gdy skończyłam. Nie miałam na nic ochoty. Byłam zmęczona. Udałam się do swojego pokoju. Rzuciłam się na łóżko i odpłynęłam.

rano 7.45

Piiiiii Piiiii Piiiii- obudziło mnie głupie pikanie budzika.Spojrzałam zaspanym wzrokiem na czerwone cyferki mrugające na zegarku.Uderzyłam nim o podłogę i wstałam na równe nogi.
- Nie nastawiłam go na dzisiaj!-krzyknęłam i pobiegłam do szafy.Wybrałam szybko to.Z szafy zabrałam też jakiś sweterek z długimi rękawami.Ubrałam się, zabrałam torbę i zbiegłam na dół.Zabrałam do ust jabłko, a do torebki włożyłam wodę.Chciałam już iść, ale skamlanie psa mnie zatrzymało.Zapomniałabym o nim.Gwałtownie otworzyłam lodówkę i szukałam czegoś co mógłby zjeść pies.Zabrałam jakieś parówki i mu rzuciłam.Nasypałam mu też trochę chrupek i nalałam zimnej wody.Spojrzałam na zegar.Muszę już wyjść, ale nie zdążę! Co robić? Mam prawo jazdy, ale nie mam ...auta.Wtedy lampka w głowie mi się zapaliła, an mojej twarzy pojawił się chytry uśmieszek.
- Mam auto.-odparłam i wybiegłam do garażu.pilotem otworzyłam garaż i pojawiło się teraz moje CACKO.Wyszczerzyłam się podbiegłam do autka.Mama pozwalałam mi nim czasem jeździć nim, ale tylko czasem.Teraz cały rok będę wozić sobie nim dupę.Usiadłam na skórzanym fotelu i spojrzałam w lusterko.Zajebiście.Pomyślałam.Zapięłam pasy i włożyłam klucze do stacyjki.Odpaliłam silnik i odjechałam.Otworzyłam okno i wyciągnęłam przez nie rękę.Zamknęłam garaż.Odjechałam z piskiem opon.

Fajnie było tak patrzeć na ludzi zza szyby.Jechałam sobie i jechałam tak spokojnie, ale musiałam dodać gazu by nie spóźnić się na lekcję.Włączyłam radio i nuciłam sobie pod nosem.jestem  świetnym kierowcą.Powinnam otrzymać za to medal.Parę chwilę później byłam pod szkołą.Zaparkowałam nie daleko budy by nie chodzić za dużo.W tych butach można się wyrżnąć.Odpięłam pasy i wyciągnęłam kluczyki.Wrzuciłam je do torby i otworzyłam drzwi.Wyprostowałam się i rozejrzałam.Chloe i ta jej koleżaneczka kipiały ze zazdrości, a reszta pożerała mnie wzrokiem.Zmarszczyłam czoło i zamknęłam drzwi.Zawiesiłam torbę na zgięciu łokcia? Nie wiem jak ta część ciała się nazywa.Podciągnęłam niżej rękawy i szłam.Mam nadzieję, że nie spotkam po drodze Cassandry i reszty.No a jeżeli ich spotkam to będę ich ignorować.Tak jakbym ich nie znała.Proste jak bułka z masłem co nie? Szłam takim uwodzicielskim krokiem, a nie znanym mi chłopakom szczeny opadały.To się nazywa klasa Lottie.Dlaczego mówię do samej siebie?! Wyszłam po schodach.Jakiś chłopak otworzył mi drzwi.Byłam tym zaskoczona bo nigdy tego nie doświadczyłam.Dziwne...dzisiaj po prostu ubrałam się inaczej, lekko pomalowałam i przyjechałam autem.Ludzie są powaleni.Miło się uśmiechnęłam by chłopak zrobił sobie nadzieję.Biedaczek i tak o nim za raz zapomnę.Kroczyłam przez korytarz szkolny.Wsiadłam do windy i nacisnęłam 2.Tak w szkole mamy windę, którą uwielbiam się wozić.Stałam wyczekując aż drzwi w  magiczny sposób się otworzą.Otworzyły się.Myślę, że zawsze dostaję to czego chcę.Kroczyłam prosto do mojej szafki



Nie zwracałam uwagi na dziwne spojrzenia innych dziewczyn.Patrzeć mogą wieczność i tak będą wyglądać tak samo.Idąc bawiłam się swoimi włosami.Doszłam do mojej szafki.Otworzyłam ją kluczykiem.Spojrzałam do lusterka.
- Hmm...tak jak zawsze.Okropnie.-odparłam cicho.Chwilę jeszcze patrzyłam i zobaczyłam w odbiciu znane mi osóbki.Proszę, proszę...razem z gwiazdeczkami.Nic nowego.Odwróciłam wzrok na książki leżące na półce.Włożyłam je do torby.Wyciągnęłam telefon i słuchawki.Włożyłam jedną słuchawkę do ucha.Włączyłam swoją ulubioną playlistę.Trzasnęłam drzwiami szafki i zamknęłam ją.Włożyłam do ust różową, gumę Orbit.Przeszłam obok gwiazd i naszej największej gwiazdy Cass.Robi same problemy.Gdyby się nie wyprowadziła to bym nie pocięła się, ale obraża się o byle co.No cóż...ta to ma tupet co nie? Zignorowałam ich wszystkich i ich spojrzenia.Szłam korytarzem czekając na dzwonek.Stanęłam pod ścianą i słuchałam.Niestety KTOŚ musiał mi przeszkodzić.Ujrzałam czyjeś buty.Podniosłam wzrok do góry.Stała tam plastikowa panna.Prawie rzygnęłam.
- Czego?-warknęłam w jej stronę.
- Ci się stało Lottie, że zaczęłaś nosić buty na obcasie? Twoja koleżaneczka Ssasie zaczęła dorastać Ci do pięt?-zapytała wrednie, a jej sobowtór zarechotał.Prychnęłam.
- Ona nazywa się Cassie i przestań o niej tak mówić.Martw się lepiej o swój krzywy ryj.-zagroziłam jej wzrokiem.
- Wiedziałam Chloe, że nie warto pytać tego plebsa...ona nie ma rozumu.-powiedziała Jessica do swojej przyjaciółki Barbie.
- Błagam Cię Jess.-powiedziałam już zmęczona nimi.- Kiedy was widzę mam ochotę wysłać sms'a POMAGAM.-dodałam, a one się oburzyły.- Uważajcie bo wam jeszcze korona z głowy spadnie-dodałam udając przestraszoną.Czarna zamachnęła włosami i poszła sobie, a jej popychadło grzecznie podreptało za nią.Wariatki.

Cassie*

Podjęłam decyzję. Skoro Charlie ma mnie gdzieś to ja też będę mieć ją gdzieś. Louis też tak uważa. Lottie myśli, że jak się ubierze inaczej, mocniej pomaluje i przyjedzie do szkoły autkiem mamusi to będzie lepsza? Zresztą nie obchodzi mnie to. Teraz mamy angielski. Poszliśmy z chłopakami pod klasę. Usiedliśmy na parapecie i prawie od razu podbiegły do nas jakieś rozwrzeszczane dziewczyny z młodszych klas.
- Mogę autograf?
- Och! Nie wierzę, że to naprawdę wy!
- Nie mogłyśmy uwierzyć!
- Louis, podpiszesz mi zdjęcie?
- Zayn! Wyjdziesz za mnie?
- Głupia jesteś? Przecież on ma dziewczynę. Nawet tutaj jest.
- O! Cassandra Miller! To prawda, że chodzisz z Zaynem?
- Tak! Tak! Widziałam ich w gazecie! Tak uroczo razem wyglądaliście!
- O co wam chodzi? - Zayn przerwał to głupie gadanie. - Moją dziewczyną nadal jest Perrie. Nic nie wiem o moim związku z Cassie.
- Ale my naprawdę was widziałyśmy!
- Tak! Piękne zdjęcie.
- Nie wiem, co widziałyście, ale to wszystko bzdury. - Liam wkroczył do akcji. - Dostałyście autografy. Wystarczy? To do widzenia. - Dziewczyny odeszły, rozmawiając między sobą. Wbiłam spojrzenie w widok za oknem. Zaczęło lać. Dzięki.
- Nie wierzę, że ktoś mógł pomyśleć, że jesteście parą - głos Louisa był dziwny. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się tak uroczo jak tylko mogłam.

Chłopak odwzajemnił uśmiech. Zadzwonił dzwonek na angielski. Mimo wszystko lubię tą lekcję. Mamy miłego nauczyciela. Ma około czterdziestki, lekko przerzedzone włosy i zawsze nosi marynarkę w kolorze kawy z mlekiem. Lubi żartować, a to najważniejsza cecha dobrego nauczyciela. McCurtney stał oparty o biurko i przeglądał podręcznik. Kiedy weszliśmy podniósł wzrok i uśmiechnął się szczerze.
- Siema - przywitał się z nami. Za to też go lubię. Mimo swojego podejścia do młodzieży ma wśród nich szacunek.
- Hej, profesorze. - odpowiedzieliśmy chórem. To fajne. Usiadłam w ławce z tyłu, którą dzieliłam z Charlie. Weszła do klasy ostatnia. Nie patrząc na mnie podeszła do biurka nauczyciela i zapytała go o coś cicho. Mężczyzna pokiwał głową i zaczął pisać temat na tablicy. Lottie szła wzdłuż rzędów w moją stronę, ale nie usiadła obok mnie, tylko minęła naszą ławkę i usiadła w ostatniej. Wbiłam spojrzenie w tablicę. Czyli ok. Nie to nie. Chciałam z nią pogadać. Miałam dobre intencje. Ale skoro ona w ten sposób kończy naszą przyjaźń, nawet bez wyraźnego powodu to ja nie wyciągnę pierwsza dłoni na zgodę. Ze złością przyciskając długopis do kartki notowałam to, co mówił pan McCurtney.

Charlie*

Każda lekcja to gorsza. Spojrzenia Cass i chłopaków niszczą. No, a najbardziej Hazzy, Cass i Lou. Najchętniej to bym zapadła się pod ziemię. Teraz czekam na w-f. Wyszłam ostatnia z klasy. Od razu pokierowałam się do dyrektorki. Obojętnie ominęłam grupę dawnych znajomych i zapukałam w drzwi. Usłyszałam proszę i weszłam. Dyrektorka była zdziwiona na mój widok. Nie bywam tu dość często.
- Dzień dobry Pani Smith. - powiedziałam cicho i grzecznie.
- Dzień dobry Panno Adamson. Co Panią do mnie sprowadza? - zapytała ściągając okulary z nosa. Teraz zacznę teatrzyk. Zrobiłam smutną minę i westchnęłam.
- Przed chwilą dzwonili do mnie ze szpitala... - uniosłam telefon do góry. - Babcia jest w poważnym stanie. Nie wiadomo czy uda im się ją... uratować. - uroniłam jedną łzę. Ha! Teraz na pewno to połknęła. Otarłam ją.- Czy mogłabym zwolnić się i... być w tych chwilach razem z nią? - zapytałam i zrobiłam maślane oczka. Pani Smith podeszła do mnie i spojrzała prosto w oczy.
- Znam Cię Charlotte i wiem, że nie kłamiesz. - i tu się mylisz wszechwiedząca kobieto. - Masz ode mnie zgodę. - lekko się uśmiechnęłam i podziękowałam. - Do widzenia. - powiedziałam otwierając drzwi.
- Do widzenia i życzę by babcia wyzdrowiała! - powiedziała za głośno. I po co się drzesz babo?! Wyszłam zadowolona. Na mojej twarzy widniał triumfalny uśmieszek. Czy wspominałam już, że zawsze dostaję do czego chcę? Ominęłam bandę obrażalskich i  skierowałam się do damskiej toalety. Spojrzałam w duże lustro. Pierwsze co pomyślałam to, ale ja mam chude nogi! Chwyciłam moją nogę do obu dłoni. Mało mi brakuje bym chwyciła je całe w dłonie. Nigdy na to nie zwróciłam uwagi.Przez to zamartwianie się prawie nic nie jem.Jabłko na śniadanie, marchewka na obiad, na kolacje gorzkie łzy.Walić to...skoro nie odczuwam wielkiego głodu to po co miałabym jeść? Wyciągnęłam z torebki błyszczyk i umazałam sobie nim usta.Niespodziewanie otworzyły się drzwi toalety i weszła do niej Cassandra.Nie zwróciłam na nią uwagi i dalej poprawiałam wygląd.Stanęła obok i patrzyła w lustro.Cisnęło mi się na ślinę Nie licz na wyjaśnienia..., ale się opanowałam.Schowałam błyszczyk do torebki i chciałam już iść, ale Miller mi zagrodziła drogę.Przymrużyłam oczy i zacisnęłam usta w wąską linię.Głupio patrzy się na kogoś z góry.Nie włożę już do szkoły tych butów.Podparłam się jedną ręką w boku i czekałam aż ta panna coś wydusi z siebie.
- Streszczaj się ze swoim monologiem...-odparłam patrząc na zegarek.- Masz minutę by nadać na mnie od najgorszych przyjaciółek, lansiar, plastików i innych tego typu dziewczyn.Proszę bardzo! Ja Cię wysłucham.-powiedziałam patrząc prosto w jej oczy.Była zdziwiona.
- Dlaczego to robisz? - zapytała. Co tylko tyle? Dlaczego to robisz? Zbytnio mnie to nie ruszyło ani obraziło.
- Nie twój zakichany interes... zamartwiaj się swoimi problemami. - dodałam oschle.
- Masz problemy? - zapytała zdziwiona.
- W przeciwieństwie do ciebie tak! - podniosłam głos.
- To powiedz co się dzieje! Nic nam nie mówisz! Masz każdego głęboko gdzieś! Mnie, chłopaków, a nawet Hazze! - krzyknęła. - Czy tak zachowuje się prawdziwa przyjaciółka?!
- Prawdziwa przyjaciółka?! Prawdziwa przyjaciółka nawet nie pytając o powód smutku, potrafiłaby mnie zrozumieć! Wpieprzacie się w moje PRYWATNE sprawy! Czy ja oczekuję od ciebie spowiedzi z całego życia?! Pomyliłam się co do ciebie! Co do was! Swoim obrażaniem się na cały świat pogarszacie wszystko! Mam was dosyć! No a Harry? Co do tego ma Harry?!  - krzyczałam, a dziewczyny które chciały wejść do toalety od razu się wycofywały.
- Podobasz się mu!-powiedziała, a ja uspokoiłam się.Serio? Pomyślałam.Na pewno kłamie.Ja nigdy mu nie będę się podobać.Ja i on...nie wyszło by nam razem.

Rozdrażniona gwałtownie otworzyłam drzwi. - Dajcie mi wszyscy święty spokój do cholery! - dodałam i z wymalowanym gniewem na twarzy szłam korytarzem. No pięknie... One Direction to widziało... teraz mają o czym gadać. W dupie ich mam. Opuściłam mury szkoły. Podeszłam do teraz mojego autka. Otworzyłam go i wsiadłam. Chwilę myślałam. Siedziałam w aucie i... czekałam na zbawienie? Czekałam na to aż ktoś usiądzie obok mnie, przytuli i powie, że będzie wszystko dobrze. Takie dziecinne zachowanie. Czekać na coś nie możliwego. Uroniłam nawet kilka nic nie znaczących łez. Człowiek czasem ma przerąbane w życiu.

                       
     ''Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia i miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­mykam się w sobie.''



Przeszło mi przez myśl. Ja chyba należę do tych osób. Boję się.

- Nie chcę być wypruta z miłości. - odparłam i zaszlochałam. To takie okropne uczucie gdy nie masz obok siebie nikogo. Siedzisz i użalasz się nad przeszłością, która pozostanie tylko bólem. Zostajesz sam jak palec. Ba! Palec ma jeszcze czterech przyjaciół! Zostaję sama. A jednym z najgorszych moich problemów to Hazza! Pewnie uważa mnie z jakąś psychicznie chorą, która powinna siedzieć u czubków. Tylko, że ja... ja... ja myślę, że jest bardzo fajnym chłopakiem. Tak owszem jest przystojny, ale oprócz tego ma w sobie to coś. Coś co mnie do niego przyciąga. Jestem jak zwykły, pokrzywiony spinacz, który on przyciąga jak magnes. Znamy się dopiero dwa tygodnie, a już zdążył mnie oczarować. Chciałabym by był tu obok i przytulił mnie do swojego torsu. Pewnie byłabym w niebo wzięta. Zawsze czuję jego perfumy, które działają uzależniająco na mój nos. Gdy stoi obok mam ochotę przyłożyć nos do niego i zaciągnąć się tym boskim, słodkim zapachem. Tęsknię za tym jak na mnie patrzy, jak ukazuje te swoje, urocze dołeczki jak mówi do mnie tym ochrypłym głosem. Oczywiście nie mogę też oprzeć się zielonym oczom i loczkom. Chciałabym kiedyś zawinąć jeden na palec, a potem puścić i zobaczyć jak śmiesznie odskakuje przybierając swój kształt. Tęskno mi również za resztą. Nawet za Lou, który teraz nie może na mnie patrzeć. Rozumiem go doskonale. Na jego miejscu też bym tak postąpiła. Jego żarty, kawały... bez nich jest mi nudno. Niall najbardziej rozbawiał mnie swoim łakomstwem. Gdybym zgubiła Horana pierwsze miejsce, które bym sprawdziła to byłaby to kuchnia. Z Zayn'em można porozmawiać. Potrafi wysłuchać i pocieszyć. Hmm...Liaś? Sami wiecie. Opanowany, miły, humorzasty chłopak. Jednak lubi się zabawić. Lubię go. Wydaje mi się spoko. No i nasza kochana, nie zastąpiona Cassie. Za nią moje serce płacze. Idiotka ze mnie. Jak można wyrzucić z mieszkania najlepszą przyjaciółkę, nakrzyczeć na nią i obwiniać ją o wszystko?! Tylko taka kretynka jak ja potrafiłaby coś takiego zrobić. Ale ze mnie ciamajda, że tak powiem.

Odechciało mi się wszystkiego. Nawet spotkania ze Stellą. Marzę o tym, by utopić się w kałuży. Tak wiem, bardzo fajne marzenie. Idealne wręcz.

Szybko napisałam Stelli, że nie mogę się spotkać. Ściemniłam, że boli mnie głowa. Bardzo oryginalne.

                                             
Cass*


No i takie to. Spróbowałam jeszcze raz. Nawrzeszczała na mnie przy całej szkole i zostawiła samą, jak jakiegoś śmiecia. Zła zamknęłam drzwi od łazienki i poszłam do szafki po strój na wf. Trzasnęłam drzwiczkami i oparłam o nie czoło. Mam dość. Usiadłam na ławce przed salą gimnastyczną i wpatrywałam się w swoje trampki.
 - Hej, Cassandra. Wszystko w porządku? - podniosłam głowę. Uśmiechała się do mnie klasowa kujonka, Lara Hossell.
- Eee, raczej nie. Zresztą widać. - Dziewczyna usiadła obok mnie. Czułam się dziwnie bo właściwie nigdy z nią za bardzo nie rozmawiałam.
- Myślę, że Charlotta przesadziła. - Patrzyła na mnie poważnie, ale jakby z lekkim uśmiechem i... współczuciem?
- Taa masz rację. - pokiwałam głową.
- A... - zająknęła się - a mogłabyś... no wiesz.
- Co? - Zapytałam.
- No.. skołować mi autograf Louisa? - Popatrzyłam na nią zdziwiona.
- A nie możesz sama zapytać? Przecież chodzimy do tej samej klasy.
- No tak... Ale wiesz. Jakoś tak mi głupio... Bo on mi się bardzo podoba, a nie wiem czy to by nie było narzucanie się. - Patrzyła na swoje trampki i wyłamywała sobie palce, brr nie znoszę tego odgłosu.
- Sorry, ale ci nie pomogę. Jakby to wyglądało, "Cześć Lou, wiem, że jesteśmy przyjaciółmi, ale dasz mi 50 twoich autografów? Bo chcę je sprzedawać znajomym." Sama widzisz. To by było raczej... dziwne. - Rozglądałam się za chłopakami, bo nie specjalnie chciało mi się z nią gadać.
- Tak, oczywiście. Przepraszam. - Mruknęła.
- Hej, co tak siedzicie? - Podniosłam głowę i zobaczyłam wszystkich chłopaków.
- Może lubimy. - Odparłam. Spojrzałam na Larę, która wpatrywała się w Louisa jak w obrazek. Zachichotałam. - Loui, koleżanka chciałaby ci coś powiedzieć. - Chłopak skierował swój wzrok na kujonkę.
- Ee? Co? - Dziewczyna popatrzyła na mnie spanikowana. - Wcale nie!
- Em... Laura, tak? - Spytał Lou. Lara zarumieniła się.
- Jestem Lara. - Patrzyliśmy na nią i czekaliśmy, aż coś powie. Bez skutku.
- No, teraz albo nigdy. - Zachęciłam ją.
-Ee, bo wiem, że to głupie, bo ee chodzimy razem do klasy i ee w ogóle ee ale ee mogłabym prosić twój noo autograf? - Popatrzyła na Louisa, a zaraz potem na swoje trampki. Chłopak uśmiechnął się uroczo.
- Nie ma sprawy.
Chwilę gadali. Ja tym czasem pocieszałam Harry'ego. Po 10 minutach zadzwonił dzwonek. Lubię wf, a dzisiaj to szczególnie dobrze ćwiczyłam, bo byłam zła. Graliśmy w kosza, którego nawet lubię. Nasza drużyna, która składała się ze mnie, Louisa, Liama i jeszcze paru innych chłopaków wygrała. Głównie dzięki mnie. Śmigałam po całym boisku i strzelałam kosz za koszem, wyładowując złość na piłce.
- Nieźle grasz - usłyszałam głos Alice McGuild. To nasza klasowa sportsmenka. - Może chcesz wstąpić do żeńskiej drużyny koszykarskiej?
Pokręciłam głową i ściągnęłam podkoszulek.
- Ja tak gram tylko jak jestem zła. - wyjaśniłam, wciskając przepocone ciuchy do reklamówki.
- Jak to? - Zdziwiła się Judy Rockfood, wegetarianka. Wzruszyłam ramionami.
- Tak wyładowuję złość - powiedziałam i poszłam się opłukać w prysznicu. Wytarłam się, ubrałam bieliznę i wyszłam z kabiny.
- Cassie, a tak właściwie to jak to jest z tobą i chłopakami z One Direction? - kiedyś to pytanie musiało paść. I co ja mam niby powiedzieć?
- No.. właściwie ja sama nie wiem. Po prostu się kumplujemy i... no właściwie to nie wiem, co mam wam więcej powiedzieć. - Ubrałam spodnie i popsikałam się dezodorantem.
- Mmm fajny zapach. - powiedziała Alice. Zachichotałam. - Ale wiesz... W mediach różnie mówią. Że sypiasz z Louisem, że zdradzasz Nialla, że wtrącasz się w związek Zayna i Perrie, że doprowadzasz Edvards do białej gorączki, że przeszkadzasz chłopakom w pracy i psujesz reputację.
- No rzeczywiście, ja też o tym czytałam. Nie masz teraz łatwego życia. - Judy pokręciła głową, wciskając się w spodnie rozmiaru XL.
- Mam nadzieję, że nie wierzycie w te bzdury. Znacie mnie już kilka klas i... no może nie pokazałam was jaka jestem hm.. miła i przyjacielska, ale chyba wiecie, że nie robiłabym komuś takich rzeczy. No, a już na pewno nie zrobiłabym tego wiedząc, że narażam się całemu światu. - czułam się, jak na spowiedzi, dziwne uczucie. Wcisnęłam się w obcisły podkoszulek i nałożyłam na niego krótką koszulkę.
- A czy to prawda że... - usłyszałam cichy głos nieśmiałej Klary Johns. - Że Louis i Zayn się o ciebie pobili?
Zrobiłam wielkie oczy.
- Oczywiście, że nie! Zayn ma dziewczynę, którą kocha, a Louis nie jest we mnie zakochany, ani nikt z piątki. - Psiknęłam jeszcze perfumem, pozbierałam swoje rzeczy, pożegnałam się i wyszłam z szatni.
Dzisiejszy dzień mogę zaliczyć do najgorszych w dziejach ludzkości.




I tak oto kończy się rozdział 10. Co o nim myślicie? Wszystko zaczyna się komplikować, nie? Podzielcie się opiniami w komentarzach ;). ~ Hermi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz