Zapraszamy na nowego bloga: LINK
Miłego czytania :)
*Cassie
Snuję się po domu, jak zjawa. Nie chce mi się nic robić. Nie interesuje mnie nauka, książki, jedzenie. Nic. Chłopcy są w podobnych nastrojach. Codziennie przychodzę do szpitala, by posiedzieć z przyjaciółką. Staram się podtrzymać ją na duchu, rozmawiam z nią. Czasem na głos, czasem w myślach. Zawsze, gdy wychodzę, zakładam jej słuchawki, z włączoną muzyką klasyczną, by zawsze coś słyszała. Lekarz twierdzi, że jakieś dźwięki może słyszeć, więc nie chcę, by zostawała w ciszy.
- Cass, zjedz coś. - prosi Niall, podając mi talerz z jajecznicą. Kręcę głową, chodź czuję, jak mój żołądek się skręca. Chłopak kręci głową i sam podaje i kilka łyżeczek. Ostatecznie wmusza we mnie całą zawartość talerza. Louis przygląda się nam, a ja tylko patrzę w swoje dłonie, otwierając usta, gdy Niall o to prosi. Było to nawet miłe.
Kiedy kończymy Lou podnosi się.
- Chodź, Cass. Nie możesz ciągle tu siedzieć, bo w końcu sama trafisz do szpitala. - mruknął i złapał mnie za rękę. Pomógł mi się ubrać, chodź to nie było konieczne i otworzył przede mną drzwi do samochodu. Jechaliśmy, słuchając jakiejś playlisty, poza miasto. Jakie jest prawdopodobieństwo, że Harry i Charlie jechali tą samą drogą? Jakie jest prawdopodobieństwo, że nas spotka taki sam los?
Patrzyłam w okno, udając, że nie widzę zmartwionych spojrzeń Louisa.
- Dokąd jedziemy? - westchnęłam.
- Na przejażdżkę. Chyba każdemu z nas dobrze to zrobi.
Musiałam się z nim zgodzić. Właśnie tego chciałam. Uciec od zgiełku miasta, od dymu, od ludzi.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce akurat skończyła się ostatnia piosenka z playlisty. Wysiedliśmy z samochodu i szliśmy w milczeniu po pustej ścieżce rowerowej. Miejsce wyglądało jak duże pole namiotowe z placem zabaw i podniszczonym wychodkiem.
- Przejdźmy się - powiedział cicho chłopak i złapał mnie delikatnie za rękę. Poddałam się mu i ruszyliśmy, nie śpiesząc się, w stronę lasu.
Szliśmy w ciszy, podziwiając krajobraz.
- Cass... - zaczął Lou. Spojrzałam na niego z ukosa.
- No? - zachęciłam go.
- Chciałem ci tylko powiedzieć, że tak naprawdę nie kochałem Annie. To był tylko układ. Wiesz, potem mi się wydawało, że nawet ją lubię. Ale...
- Co ale? - powiedziałam ponaglająco. Moje serce przyśpieszyło. Co się dzieje?
- Zaszła w ciążę z jakimś innym typkiem. Nie czytasz gazet?
- Nie. - wzruszyłam ramionami. Starałam się zamaskować radość. Ścisnęłam jego dłoń. - W porządku. Nie gniewam się.
Uśmiechnął się i odwzajemnił uścisk.
- Wracamy? - kiwnęłam głową w odpowiedzi. Zaczynało mi być chłodno. Dotarliśmy do samochodu. Usiadłam na masce i wbiłam wzrok w zachodzące słońce. Ostatnie promienie odbijały się w miękkim puchu. Louis usiadł obok mnie. Położył ciepłą dłoń na mojej.
- Pięknie, prawda?
Tylko pokiwałam głową. Nagle chłopak podniósł się i stanął przede mną. Oderwałam wzrok od pięknego widoku i spojrzałam mu w oczy.
- Lou... - zaczęłam, ale przerwał mi, zatykając moje usta swoimi. Zamknęłam oczy i włożyłam mu dłonie w miękkie włosy, pociągając za nie lekko. Tyle na to czekałam. Przyparł mnie biodrami do samochodu i oparł ręce na mojej talii. Zamruczałam cicho, gdy odsunął się ode mnie i oparł czoło o moje.
Charlie*
- Proszę, tu leży Charlotte Adamson.
Usłyszałam ochrypły głos kobiety. To była chyba pielęgniarka, która cały czas się tu kręci. Chciałam otworzyć oczy i zobaczyć kto przyszedł, ale wszystkie próby szły na marne. Nie potrafiłam nawet ruszyć małym palcem u nogi. Czułam się jakbym została zamknięta w pustej przestrzeni, w której słyszę głosy ludzi i przyjemną, spokojną muzykę. Byłam świadoma tego, że leżę w szpitalu. Cass opowiadała mi o tym, o wypadku, którego nie pamiętam. Mimo tego, że błądziłam między własnymi myślami, mimo to że spacerowałam pośród ciemności, mimo obaw przed tym, że mogę otworzyć oczy dopiero za kilka miesięcy, nie bałam się. Nie tego. Raz już przez to przeszłam.
Bałam się o niego. Moja przyjaciółka powtarzała, że żyje, że wszystko z nim jest dobrze. Dlaczego strach nie odszedł? Nie słyszałam jego głosu, nie czułam dotyku... Brakowało mi go, a tak bardzo go potrzebowałam.J est moim światełkiem w tunelu, ale on nie przychodzi...
- Dziękuję pani. - dobiegł do mnie dosyć znajomy, niski głos. Był to męski głos. Po chwili materac lekko się ugiął, a ja nie mogłam nic zrobić. Ktoś siedział obok mnie, ale to nie było moje światło. Nie wiem skąd miałam tą pewność, ale czułam to. - Jak się czujesz, Skarbie? - poczułam ostry zapach wody po goleniu tuż przy mojej twarzy. Jakiś mężczyzna wisiał nade mną, a ja byłam pozbawiona wszelkich ruchów. - Mieliście szczęście, duże szczęście... - przerwał bo do sali wszedł ktoś trzeci.
- Przepraszam, muszę zmienić zbiornik kroplówki pacjentce. - oznajmiła kobieta i grzecznie poprosiła by tajemniczy człowiek opuścił salę. Chciałam krzyczeć dlatego to zrobiłam. Krzyczałam niezrozumiałe słowa, zdzierałam gardło. Zimne dłonie pielęgniarki próbowały mnie unieruchomić, ale była zbyt słaba.
- Uspokój się! Słyszysz, uspokój się. - syknęła po czym zawoła o pomoc. W sali znalazło się więcej osób, które próbowały opanować moje nagłe zachowanie. Aparatura, do której byłam podłączona, pikała jak oszalała.
- Środek uspokajający. - nakazał męski głos. Chwilę później igła przeszyła moją skórę, docierając do żyły. Substancja zadziała w moim ciele od razu. Moja pierś unosiła się i opadała w szybkim tempie. Przed oczami miałam same przebłyski. Wyglądały jak pioruny.
Harry*
- Proszę panią. Mogę iść zobaczyć co z nią? - błagałem, ale ona ignorowała moje prośby. Młoda, przyjazna blondynka posłała mi lekki uśmiech.
- Panie Styles. - chrząknęła i założyła dłonie na piersi. Bacznie mi się przyglądała. - Obudził się pan godzinę temu. Jest pan pewnie zmęczony, mocno osłabiony więc mowy nie ma żebym pana z łóżka wypuściła! - uniosła dłonie z srogą miną. Kobieta podjechała z wózkiem, na którym leżał talerz z zupą. Poprawiła mi poduszkę i życzyła smacznego.
- Ja nie chcę jeść. - wycedziłem przez zęby nie patrząc nawet na ''obiad''. - Chcę ją zobaczyć. - niczego więcej nie pragnąłem. Byłem ciekaw czy ona też tego chce. Czy o mnie myśli. Nigdy nie wybaczę sobie tego, że zrobiłem jej krzywdę z mojej winy.
Blondynka westchnęła żałośnie i pokręciła głową.
- Jest pan nie możliwy. Proszę zjeść obiad, a ja dowiem się co z Panną Adamson. Pasuje?
Nie byłem całkiem zadowolony. Przewróciłem oczami i kiwnąłem głową. Pielęgniarka odeszła.
- I tak bym nie wygrał. - mruknąłem i wziąłem łyżkę zupy. Przełknąłem płyn z grymasem. - Ohyda.
Minęło pól godziny odkąd widziałem się z Panią Frank. Czas mijał, a jej wciąż nie było. Zdążyłem porozmawiać z rodziną, oczywiście telefonicznie. Droga z Holmes Chapel do Londynu to jakieś 240 kilometrów. Oczywiście mama musiała się rozkleić co mnie irytowało, ale humor poprawiła mi Gemma. Była mocno rozdrażniona, obrażała mnie, że nie umiem prowadzić samochodu. Jest zabawna gdy się złości. Dokładnie jak Charlie. Wtedy w samochodzie chciałem jej wykrzyczeć, że jest dla mnie bardzo ważna, ale to nie był właściwy moment...
To kiedy będzie ten właściwy moment? Dziś, jutro, za rok? Kiedy...
Wąsaty lekarz po zrobieniu kilku krótkich badań, wypisał jakiś papierek i odszedł. Przed wyjściem poinformował mnie o tym, że chłopaki dziś wpadną w odwiedziny. Przynajmniej jedna dobra nowina. Może od nich dowiem się nieco o Charlotte. Co ja gadam. Nie będę tak długo czekał.
Odpiąłem kabelki z moich rąk i wstałem. Jestem pełen sił.
- Gdzie się pan wybiera? - w sali znalazła się kobieta. Na jej twarzy rosło zdezorientowanie. - Mówiłam, że nie możesz wychodzić z łóżka. - odkryła pościel i wskazała placem, że mam się położyć. Odchyliłem głowę w tył.
- Cholera. - jęknąłem.
- Nie choleruj, kładź się. - rozkazała. Posłuchałem jej. - Jeżeli będziesz chciał oddać mocz.. - zaczęła.
- Nie będę odlewał się do tego. - podniosłem się i wskazałem na metalowy, biały pojemnik, który Pani Frank trzymała. Po moim trupie! - Poczekam aż mnie stąd wypuścicie. - postanowiłem bez żadnych zbędnych przemyśleń. Poza tym mam zdrowe nogi i mogę zajść samodzielnie do toalety. Czy oni traktują wszystkich pacjentów jak niepełnosprawnych. Położyłem głowę na cienkiej rurce, która służyła za zagłówek szpitalnego łóżka.
- Co z Charlie? - szeroko otworzyłem oczy, czekając na odpowiedź. - Jest cała i zdrowa? Kiedy się obudziła? Nic jej nie będzie, tak? - chciałem wiedzieć wszystko. Kobieta starała się nadążyć za mną. Poukładała wszystko w głowie i ciężko wypuściła powietrze. Oby to nie oznaczało złych wieści.
- Pacjentka Adamson Charlotte jeszcze się nie wybudziła. - odparła sucho, ale widząc mój smutny wyraz twarzy, pogłaskała mnie po ramieniu. - Ale raczej wyjdzie z tego. - dodała.
- Dowiedziała się pani czegoś jeszcze? - drążyłem.
- Twoja dziewczyna ma złamaną lewą nogę i doznała wstrząsu mózgu. - mówiła ciszej.
Ukryłem twarz w dłoniach. Boże, co ja jej zrobiłem?
Podziękowałem i poprosiłem o chwilę samotności. Czułem jak moje życie rozdziera się na kawałki. Potrzebowałem jej. Bez niej jestem nikim. Potarłem powieki i pociągnąłem za włosy. To ja powinienem cierpieć. Nie ona. Charlie jest taka delikatna jak piórko. Bardzo łatwo ją zranić, a ja to zrobiłem. Uderzyłem pięścią w szafkę, na której stał koszyk z słodyczami i sokiem.
Miałem głęboko gdzieś to co mówiła pani lekarz. Nie mogłem odpoczywać w spokoju, gdy ona leżała tam nieprzytomna. Chodziłem po całym pomieszczeniu, kopiąc od czasu do czasu w poduszkę, która walała się na podłodze.
- Harry..
Usłyszałem kobiecy głos za mną. Odwróciłem się na pięcie.
- O..to pani. - zauważyłem patrząc na panią lekarz. W dłoniach trzymała teczkę, a na niej jakiś druk. Czy znowu mam podpisywać jakieś papiery? Wskazała palcem za siebie i powiedziała.
- Policjanci chcieliby pogadać z tobą, spisać zeznania... Czujesz się na siłach? - mimo tego, że wyglądała na surową kobietę to była bardzo miła. Spojrzałem za nią. Dwaj mężczyźni w mundurach czekali za szybą, spoglądając w moją stronę. Uniosłem brwi.
- Policja? Co oni ode mnie... - ach, tak. Wypadek i to całe gówno. Kiwnięciem głowy zgodziłem się i ruszyłem za panią. Funkcjonariusze przedstawili się i zaprowadzili mnie do nie wielkiej sali gdzie stał tylko stół i dwa krzesła. Zachowałem spokój i usiadłem na krześle. Złożyłem dłonie i pochyliłem się w przód, czekając na pytania.
- Pan Harold Edward Styles, tak? - upewnił się. Skoro mnie chcieliście widzieć to raczej jestem to ja.
Przytaknąłem w odpowiedzi. - Chcemy spisać pańskie zeznania z wypadku, nie potrwa to zbyt długo... - odrzekł i wyciągnął z czerwonej teczki notes, który podał drugiemu policjantowi. Obaj zmierzyli mnie wzrokiem.
- Więc? - bąknąłem.
- Opowiedz gdzie byłeś i co robiłeś przed wypadkiem.
Doskonale wszystko pamiętałem. Spacer po lesie, nasz niedoszły pocałunek, kłótnia w samochodzie...wydawało mi się, że minął rok od tego nieszczęśliwego zdarzenia. Sam nawet nie wiem jaki dzisiaj jest dzień.
Tak, jak mężczyzna kazał, opisałem mu cały rozwój wydarzeń. Uważnie słuchał, gdy opowiadałem o mojej i Charlie kłótni. Wtedy dotarło do mnie, że to była nasza pierwsza, poważna sprzeczka.
Nie wiedziałem, po co te zeznania. Chciałem opuścić pomieszczenie i znaleźć się obok dziewczyny.
- Mam jeszcze kilka pytań - kontynuował czarnoskóry facet. - Czy potrafisz opisać wygląd tego kierowcy albo jego ciężarówkę? To ważne.
Chwilę się zastanawiałem, ale mało co mi świtało.
- Był wieczór i wszystko działo się tak szybko więc...marne szanse żebym sobie coś przypomniał - Wzruszyłem ramionami.
Czarnoskóry westchnął.
- Będzie trudno nam znaleźć tego człowieka. mruknol stukajac palcami o blat stolu,
Miał rację.
- Sprawdziliśmy twój samochód. Okazało się, że jeden z przewodów hamulcowych został przecięty. - gwałtownie się uniosłem. Brakowało mi słów. - My widzimy to tak. - poprawił swą pozycję na krześle i mówił dalej. - Podczas waszej nieobecności, ktoś po prostu przeciął ten kabel. Gdy wracaliście natknęliście się na nietrzeźwego kierowce, starałeś się zatrzymać samochód, ale jezdnia była zbyt śliska, więc chciałeś użyć hamulca dodatkowego. Niestety ten właśnie był niesprawny. - potrzebowałem chwili skupienia. Pomasowałem czoło i wypuściłem całe powietrze z płuc.
- Co za chuj. - mruknąłem wściekle. Dorwę drania, który ośmielił się narazić Charlie na śmierć.
Gość nie był zdziwiony moją reakcją. Podziękował za chwilową rozmowę, uścisnąłem jego dłoń i opuściłem pomieszczenie.
Od razu podeszła do mnie pani lekarz z zaciekawioną miną.
- I co? Jak przesłuchanie? - zapytała szybko i skierowała swój wzrok na mężczyzn.
- Wszystko w porządku. Dziękujemy za telefon i proszę powiadomić nas gdy poszkodowana pani Adamson się obudzi. Z nią też chcemy zamienić kilka słów. - posłał kobiecie lekki uśmiech i odszedł wraz z kolegą.
Usiadłem na krześle z dziwnym uczuciem. Przez jakiegoś psychopatę prawie zginęliśmy. Ludzie to swinie.
- Harry, wszystko okey? Mogę ci jakoś pomóc? - pytała kobieta, stojąc przede mną. Zrezygnowany pokręciłem głową, ale zaraz uniosłem głowę w górę. Miałem jedno życzenie.
- Mogłaby pani mi powiedzieć, w której sali leży Charlotte? - uśmiechnęła się jakby wiedziała, że ta informacja nie daje mi żyć. - Piętro niżej, sala 145, ale shh... - uniosła jeden palec do ust i rozglądnęła się na boki. Puściła mi oczko i odeszła stukając obcasami o podłogę.
Nie wsiadałem do windy. Zbyt wielu ludzi znajdowało się w środku, a poza tym to tylko piętro niżej. Zbiegłem po schodach jakbym był całkiem zdrowy. W pośpiechu szukałem po numerkach sali.
- 143, 144...jest 145.. - podszedłem do szyby wolnym krokiem. Bałem się otworzyć oczy, ale to był impuls. Przecież właśnie tego chciałem. Zobaczyć ją. - Och, Charlie... znów wszystko spieprzyłem. - dotknąłem czołem szyby i wpatrywałem się w dziewczynę. Jej blade ciało przerażało mnie, a usta brunetki były lekko sine. Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak beznadziejnie.
*Cassie
Siedzimy z samochodzie, a radio skutecznie maskuje nieco niezręczną ciszę. Uparcie wlepiam wzrok w krajobraz za szybą, a Louis udaje, że prowadzenie samochodu wymaga od niego stuprocentowej koncentracji. Zachowujemy się jak dwunastoletnie dzieci. To był tylko pocałunek. Czy teraz coś się zmieni? Lou poprosi mnie bym była jego dziewczyną? A może jak gdyby nigdy nic będzie chciał ze mną iść do łóżka? Wzdycham. Co ja się oszukuję. Będziemy żyć, jakby nic się nie wydarzyło. Nadal będziemy przyjaciółmi i nikt nic nie będzie podejrzewał. Louis pojechał prosto do szpitala. Wysiadłam z samochodu i razem ruszyliśmy, odwiedzić Harry'ego, a potem Charlie. Zmarszczyłam lekko nos, kiedy znaleźliśmy się w sali Harry'ego. Nigdy nie przepadałam za zapachem szpitali. Nie znajdujemy chłopaka w środku, więc kierujemy się do Lottie. Jej drobne ciało leży na łóżku, a na krześle siedzi zgarbiony Hazz, z twarzą ukrytą w dłoniach. Podchodzę do chłopaka i delikatnie głaszczę go po plecach.
- W porządku, Harry?
Podnosi głowę i patrzy na mnie uważnie. Oczy ma lekko zaczerwienione, jakby płakał. Robi mi się go niesamowicie żal. Siadam mu na kolanach i przytulam go tak mocno, jak mogę. Wtula twarz w moje ramię, a jego włosy łaskoczą mnie w policzek.
- Jak może być w porządku? - szepcze. Głaszczę go po plecach i pozwalam, by się powoli uspokoił. Lou tymczasem stoi po drugiej stronie łóżka i patrzy niepewnie na Charlie. Od samego początku nie układało się miedzy nimi zbyt dobrze. Teraz widzę, że jest mu przykro. Siada na krawędzi łóżka i niepewnie dotyka jej bladej dłoni. Charlie lekko drga lewa powieka, ale od razu przestaje. Wzdycham. Kiedy ona wreszcie się wybudzi?
Wsuwam palce do miękkich loków Harry'ego i przysuwam usta do jego ucha.
- Puścisz mnie? - pytam cicho. Czuję, jak przechodzą go dreszcze. Marszczę nos i patrzę na niego.
- Jasne. - luzuje uścisk rąk i pozwala mi wstać. Przesuwam dłonią po pościeli i głaszczę Charlie po włosach.
- Potem przyjdę, misiaczku. - mruczę spoglądam na Louisa. Kiwa głową i również wstaje. Żegnamy się ze Stylesem i wychodzimy, zamykając cicho drzwi.
- Kto wygląda gorzej? - pyta Lou, kiedy stoimy w windzie.
- Nieprzytomna Charlie, czy załamany Hazz - wzdycham i opieram się o metalową ścianę. Lou staje obok mnie i patrzymy w swoje na przeciwko. Znów marszczę nos, a Tomlinson uśmiecha się lekko. Łapie mnie za rękę.
- Będzie dobrze. - szepcze.
Charlie*
Czułam, że moi przyjaciele siedzą obok mnie, rozmawiają co jakiś czas... W większości towarzyszy im cisza. Tak bardzo chciałabym się obudzić, otworzyć te cholerne oczy. Potrzebuję światła, mocnego uścisku, dzięki któremu będę mogła czuć się bezpieczna i żywa. Każda minuta była dla mnie wiecznością. Bałam się, że zagubię się w tej wieczności... pustej, ciemnej wieczności...
Kiedyś słyszałam, że podczas śpiączki, przenosimy się do własnego raju. Spokój, harmonia, odpoczynek w śnie... Dlaczego ja nie mogłam znaleźć się w takim miejscu? Dlaczego byłam wszystkiego świadoma... miałam wrażenie, że ktoś zamknął mnie w samej sobie i wyrzucił jedyny klucz, który pomógłby mi obudzić się. Leciutko poruszyłam powieką czując obcy dotyk na swojej dłoni. Nie była to ciepła ręka Harry'ego ani Cass... ona ma odciski od trenowania. Poczułabym je. Ten dotyk był niepewny, delikatny... Nie były to drobne palce kobiety, raczej duże, szorstkie męskie dłonie. Mimowolnie mój kącik ust uniósł się. Było to przyjemne.
Jest i kolejny rozdział. POCAŁOWALI SIĘ! Kto czekał na pocałunek Lou i Cass pisze w komentarzach :D Podobał się rozdział? Nie ukrywam, że trochę się z nim męczyłyśmy.
Zapraszamy jeszcze raz na nowego bloga, na którym już niebawem pojawi się prolog, zapraszajcie znajomych i wgl czytajcie, bo ogarniamy wszystko, żeby było ładnie i estetycznie :) Ogólnie miejsce akcji będzie w psychiatryku, więc myślę, że będzie ciekawie.
Do następnego ~ Obli
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz