czwartek, 30 lipca 2015

24


Charlie*

Nie sądziłam, że tak potoczy się dzisiejszy dzień.To wszystko jest takie trudne.Zasypiam z Harrym w jednym łóżku, nęka mnie okropny sen, rano oboje oświadczamy, że jesteśmy tylko wyłącznie przyjaciółmi, potem prawie się pocałowaliśmy, ale przecież podkreśliliśmy TYLKO PRZYJACIÓŁMI.
Od kiedy przyjaciele się całują? 
Nie ukrywam, że chciałam tego.Chciałam bardziej niż czegokolwiek innego.Pragnęłam zatopić swoje palce w jego włosach i utonąć w smaku jego ust.Czuję, że w końcu nie wytrzymam.Gdybym była bardziej odważna. Gdybym była jak Cass.
Wskoczyłabym na tego chłopaka i wpiła swoje usta w jego różowe wargi.
Nie sugeruję, że moja przyjaciółka wiesza się na chłopakach i całuje ich. Po prostu jest pewna siebie i nie boi się wyrazić swojego zdania.
Powrót do samochodu zajął nam nieco dłuższy czas. Przez głupią ciemność co jakiś czas wpadałam w rów. Harry jednak nie zwracał na to uwagi i tylko cicho chichotał. Szedł przede mną i świecił wyświetlaczem telefonu.
- Dlaczego nie zabraliśmy latarki... - narzekałam pod nosem. Harry przystanął na chwilę i posłał mi dziwne spojrzenie.
- Mogłaś zabrać. - rzekł sucho i ruszył dalej.
- Nie zapominajmy kto zaplanował ową ''wycieczkę''. - zaznaczyłam palcami w cudzysłowie ''wycieczkę''. Jak coś planuje to niech zadba o szczegóły. Owszem podobał mi się ten nagły wypad, ale jego nagła zmiana humoru już nie.
Nie skomentował mojej uwagi i ledwo słyszalnie mruknął ''ta... oczywiście''.
Gdy w końcu zobaczyłam samochód chłopaka odetchnęłam z ulgą. Miałam obawy, że zgubiliśmy się w tym lesie.
Zielonooki otworzył mi drzwi i pozwolił wsiąść do auta, w którym nie było wcale cieplej niż na zewnątrz. Świetnie.
Mieliśmy mały problem z odpaleniem silnika, ale po kilku próbach odpalił. Nie wyobrażam sobie, że musiałabym spać w samochodzie, który utknął w lesie. Na dodatek jest tak zimno. Schowałam twarz w szaliku, a dłonie ukryłam między kolanami.
- Mógłbyś włączyć ogrzewanie? - zapytałam patrząc na niego. Bez słowa wykonał moją prośbę. Czułam jak dziwna atmosfera nad nami się unosi. Była jak ciężkie powietrze, które sygnalizuje że będzie burza. - Dziękuję.
Wracaliśmy do domu, a pogoda za szybą robiła się coraz gorsza. Wielkie płaty śniegu uderzały w przednią szybę samochodu, a wycieraczki nie nadążały z oczyszczaniem jej. Nasze milczenie zagłuszało jedynie radio, które informowało całą Wielką Brytanię o śliskich drogach i o tym, że paskudna pogoda spowodowała kilkanaście wypadków. No ładnie.
- Cholera. - syknął Harry i potarł dłonią szybę. - Przez ten pieprzony śnieg nić nie widzę... i na dodatek chyba pomyliłem drogę. - moje oczy rozszerzyły się. Spojrzałam szybko na migający zegarek. Dochodziła ósma, a my nadal błądziliśmy po śnieżnej, miejskiej dżungli.

***

Miałam wrażenie, że jeździmy w kółko. Ten znak widziałam już z cztery razy! Postanowiłam w końcu zabrać głos. Mam dosyć siedzenia w ciszy.
- Czy ty w ogóle wiesz gdzie jedziesz? - mój ton był zbyt ostry. Obrzucił mnie spojrzeniem, które mówiło ''Żartujesz sobie ze mnie?''.  - Od dwudziestu minut jeździmy i wyrabiamy cholerne koło po raz czwarty. - stwierdziłam ciszej robiąc nadąsaną minę. Gdy wrócę do domu to rozpalę wielki ogień w kominku, zrobię sobie popcorn, włączę komedię i owinę kocykiem. Będę się świetnie bawić.Sama.
- Wiem gdzie jadę. Nie jestem idiotą. - wiem, że nie jesteś Harry. Po prostu sam robisz ze mnie idiotkę. Chcesz mnie całować, a teraz stawiasz fochy. Już nic nie rozumiem.
Otworzyłam schowek kliknięciem na mały przycisk. Starałam się znaleźć jakąś mapę Londynu i okolic tego miasta. Papierki po gumach Orbit, różne instrukcje obsługi, ale mapy nie znalazłam. Oczywiście.
- Nawet mapy nie mamy. - wrzucałam do schowka kawałki papieru, które mi wypadły z dłoni.
Styles znów warczał na temat tego, że mam go nie pouczać. Jasne, pan Harold jak zawsze spokojny i opanowany. - Możesz mi coś powiedzieć? - zapytałam, mocno i głośno zamykając schowek. Nie czekałam aż coś powie. - Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz?
- Ja się dziwnie zachowuję? Ja? To ty narzekasz o wszystko! Mam tego dosyć. - przemówił nareszcie. Szkoda, że zareagował właśnie tak. Chciałam tylko prostego, a raczej  spokojnego wyjaśnienia.
- Śmiem wątpić Harry. Wcale nie narzekam na wszystko! - uraził mnie. Czy rzeczywiście narzekam tak często? Chyba nie.
- No pewnie. - bąknął odwracając wzrok. - Mogliśmy wziąć latarkę! Jest mi za zimno, ta kawa jest za gorąca, dlaczego nie mamy przeklętej mapy! - wymieniał z tonem, który wcale mi się nie podobał.
- Co do latarki i mapy mam rację! - podkreśliłam ostro. - Ty zaplanowałeś ten wypad, więc mogłeś pomyśleć też także o takich szczegółach.
Wybuchł śmiechem. Sarkastycznym śmiechem.
- Świetnie! Niech Styles wszystko planuje, a ja będę miała wszystko w dupie. - wzruszył ramionami i mocniej nacisnął przycisk gazu. Nie zwróciłam na to większej uwagi. Podrażniły mnie jego słowa i to w jaki sposób do mnie mówi. Przepraszam, krzyczy.
- Wcale tak nie myślę! - zaprotestowałam. Co się z nami cholera dzieje? Pierwszy raz wymieniamy się krzykiem. - Jeżeli tak myślisz to jesteś w błędzie. I zwolnij. Jedziesz za szybko. - dodałam.
- Widzisz?! Znów narzekasz! - wybuchł, a ja miałam ochotę się rozpłakać. Zależy mi na nim. - To mój samochód i będę sobie jechał tak szybko, jak mi się kuźwa żywnie podoba!
Otworzyłam lekko usta, które drżały. To były oznaki, że już niedługo poleje się potok łez. Co stało się z tym czułym, kochanym Harrym...

- Właśnie widzę jak jeździsz, prawie przejechałeś na czerwonym świetle - prychnął i przemilczał moją uwagę za co mu dziękuję. Mam dosyć tej sprzeczki.
- Masz mnie odwieźć do domu. Natychmiast. - rozkazałam i miałam w nosie to, że zachowuję się jak pieprzona damulka. Skoro on może być chamem to ja też.
- Nie. Poprosisz któregoś z chłopaków albo Cass. - uniosłam zdziwiona brwi. Jak może mi odmówić odwiezienia? Zawsze taki chętny, a teraz każde mi prosić kogoś innego. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, a raczej pod asfalt.
Czułam wilgoć w kącikach moich oczu. Nie. Nie teraz. Pojedyncza łza pozostawiła wilgotną smugę na moim policzku, a ja miałam nadzieję że Harry tego nie widział. Nie chcę się przy nim rozklejać kolejny raz z rzędu.

Wyjechaliśmy z miasta i przez kilka minut jechaliśmy przez pustkowie. Niestety pogoda nie ustępowała. Chciałam się odezwać. Przeprosić. Nie chcę się z nim kłócić, teraz gdy coś między nami jest. Coś jest, ale nie wiem co to. Znów otoczył nas ciemny las.
Nagle z zakrętu wyłoniły się dwa światła. Nadjeżdżający pojazd odbijał się od krawężników, co było jasne że kierowca jest pijany. Harry nie zdejmował stopy z gazu, a moje nerwy rosły. Czułam ciepłe, kropelki potu na moim czole.
- Harry, zwolnij! - potrząsnęłam jego ramieniem. Gwałtownie wcisnął hamulec powodując tym, że samochód zaczął obracać się na boki, a my razem z nim. Moje nogi dziwnie skrzyżowały się i zacisnęły w mocnym ucisku, który powodował wielki ból. Zamknęłam oczy i starałam się nie krzyczeć. Modliłam się o to żebyśmy nie uderzyli w pojazd. Pisk opon i brzydkie słowa Harry'ego przeszywały moje uszy jak igły. Niekontrolowanie otworzyłam oczy, jechaliśmy prosto na wielkie drzewo. Wszystko działo się tak szybko. Tak szybko, że nie zauważyłam, że chwilę później nasze auto zderzyło się z drzewem, które tylko lekko drgnęło. Nawet nie słyszałam trzasku zderzenia.
Nie otwierałam oczu, starałam się obudzić z złego snu. Nie potrafiłam. Powoli pomacałam lewą dłonią miejsce obok. Poczułam, że Harry nadal siedzi na swoim miejscu kierowcy. Podniosłam ciężkie powieki. Wszystko było jakby za mgłą. Nie puszczałam dłoni Hazzy, mając nadzieję, że chłopak przytuli  mnie i powie: Wszystko w porządku.
Niestety.
Te słowa nie padły z jego ust. Poczułam mocny ból głowy. Była taka ciężka. Miałam wrażenie, że ktoś wyciągnął mój mózg i zastąpił go kulą do kręgli. Podniosłam przyklejone do samochodu czoło i dotknęłam go placami. Czerwona ciecz przybiła mnie do fotela. Moje nozdrza rozszerzyły się, a powieki opadały i unosiły się. Kiwałam się na boki, a ja miałam wrażenie że moja czaszka pęka i zaraz wybuchnie.
- Harry nic ci...
Zdrętwiałam widząc nieprzytomnego Loczka. Leżał twarzą na kierownicy, a na jego dżinsach pojawiały się ślady krwi. O mój Boże. Ten widok był jak nóż w plecy. Ostrożnie otworzyłam drzwi. Wyśliznęłam się z samochodu i kulejąc podeszłam do drzwi kierowcy. Nie zważałam na mocny ból w mojej nodze. Ignorowałam także krew, która spływała po mojej twarzy. Błagałam w duchu, żeby Harry wyszedł z tego cały. Siłą, której trochę mi brakowało, otworzyłam zgniecione drzwi. Posadziłam prosto chłopaka i klepałam go dłońmi po twarzy. Z moich oczu spływały łzy. Chciałam, tak bardzo chciałam zobaczyć jego piękne, zielone tęczówki. Chciałam wierzyć, że to tylko kolejny, zły sen. Tylko zdałam sobie sprawę, że to głupie okłamywać samego siebie.
Z jego nosa ciekła krew, która brudziła jego ubrania. Zrzuciłam z szyi szalik i wytarłam jego twarz z czerwonej cieczy. Mimo mrozu, jaki panował nie wahałam się, by ściągnąć swoją kurtkę i okryć chłopaka. Odgarnęłam loki z jego czoła i pogładziłam policzek.
- Wszystko będzie dobrze. - wyszeptałam w jego pierś i pocałowałam jego zimny policzek. - Zobaczysz Harry. - gładziłam jego twarz.
Szukałam jego telefonu. Bałam się, że go nie znajdę. Mój telefon został w domu chłopaków.
Gość, który częściowo spowodował wypadek też odjechał. Dupek.
Znalazłam elektroniczne urządzenie w jego kurtce. Nagle moje palce nie wiedziały co robić. Gdzie dzwonić?
- Cass... -  mruczałam żałośnie i kilka razy szukałam jej w kontaktach. Nie potrafiłam uspokoić oddechu, a tym bardziej serca. - Nie, pogotowie...
Zadzwoniłam na pogotowie. Mój język plątał się, a do ust wpływały łzy i krew, co utrudniało mi dogadanie się z kobietą po drugiej stronie. Jej starania uspokojenia mnie, poszły na marne.
- Proszę szybko przyjechać!
Przypadkiem rozłączyłam się. Idiotka.
Szukałam w kontach kogoś znajomego.
Niall Horan. Wcisnęłam błyskawicznie, a każdy sygnał trwał wieki. Liczyła się każda sekunda.
- Harry? Gdzie wy...
- Niall, pomóżcie nam. Mieliśmy wypadek, Harry jest nieprzytomny, nie wiem gdzie jesteśmy... - przełknęłam kulę rosnącą w moim gardle i pociągnęłam nosem. - Boję się, Niall proszę, błagam. - mówiłam tak szybko jakby psy mnie goniły. Obawiałam się, że nic nie zrozumiał.
- Lottie spokojnie, gdzie jesteście?
Spokojnie?! Osoba, którą kocham leży nieprzytomna, przeszło mi przez myśl.
- Ja nie wiem... - łkałam do słuchawki. Mój płacz stawał się jeszcze bardziej obfity gdy patrzyłam na Harry'ego.
'' Przepraszamy, ale środki na twoim koncie skończyły się. Doładuj konto. ''
Usłyszałam głupi głos baby.
Cholera! Co dzisiaj jest z tymi ustrojstwami?!
Telefon upuściłam i nie podniosłam go. Byłam roztrzęsiona, bardziej wystraszona niż tego wieczoru, gdy Dylan próbował mnie zgwałcić. Wtedy Harry i Cass uratowali mnie.
Ja nie potrafię go ocalić...
Rozglądałam się dookoła. Słyszałam własny krzyk, ale nie krzyczałam.
Płakałam myśląc, że ktoś to usłyszy. Nikt nie słyszał.
Chwyciłam za włosy i ciągnęłam za nie. Nie czułam bólu gdy je wyrywałam.
Moja głowa pękała, wszystko się kręciło. Drzewa falowały, światła samochodu wiły się jak węże, a śnieg przybrał różową barwę. Przez kilka sekund stałam i tępo wpatrywałam się w moje dziwne fantazje. Musiałam bardzo mocno uderzyć głową...
Nie potrafiłam dłużej stać na nogach. Byłam jak galareta. Wystarczył jeden podmuch wiatru, a ja osunęłam się na lodowaty śnieg, zamykając powieki.


*Cassie

- Zadzwoń na policję! - darłam się. Nie kierowałam tego do nikogo konkretnego. Sama złapałam telefon i wybrałam numer.
- Policja, słucham.
- Był wypadek! - wykrzyknęłam. - Musicie zlokalizować skąd dzwoniła poszkodowana i tam jechać!
- Proszę się uspokoić. Jak daleko znajduje się pani od najbliższej komendy policji?
- Jakieś 10 minut drogi.
- Proszę przywieźć telefon na który dzwoniła poszkodowana, najszybciej jak to możliwe. Czy osoba poszkodowana kontaktowała się z kimś poza panią?
- Nie wiem... nie dzwoniła do mnie, tylko do mojego przyjaciela.
- Proszę dać go do telefonu.
Podałam Niallowi telefon, a on zabrał go, roztrzęsiony. Kiedy on rozmawiał, zgarnęłam jego komórkę i pomknęłam do samochodu w domowych trampkach, zabierając po drodze tylko bluzę.
Do środka wpadł Louis, Liam i Niall, wciąż rozmawiający przez telefon. Nie zwróciłam na nich uwagi, tylko ruszyłam z miejsca. Gnałam śliskimi ulicami, mijając kolejne budynki i starając się nie wypaść z zakrętu. Docisnęłam gaz i po chwili byliśmy na miejscu, zaparkowałam krzywo na policyjnym parkingu. Wyskoczyłam z samochodu, nie jestem pewna, czy zamknęłam drzwi.
Wpadłam do środka i podeszłam do pierwszego lepszego policjanta.
- Musicie znaleźć Charlie! - mówiłam zdenerwowana, wciskając mu w dłoń telefon. - Dzwoniła niedawno, poszukajcie skąd i jedźmy tam!
- Proszę się uspokoić. - powiedział policjant. - Zostaliśmy już poinformowani. Proszę zaczekać.
Odszedł z telefonem, a ja usiadłam roztrzęsiona na plastikowym krześle.

Obok mnie rozsiedli się chłopaki.
- Wszystko będzie w porządku - zapewnił mnie Liam. Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął. Przysunęłam ją sobie do policzka i starałam się zachować spokój. Bałam się o Charlie, jak jeszcze nigdy. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że mogę ją stracić, że mogę stracić Harry'ego. Mimo wszystko oboje byli dla mnie niesamowicie ważni. Odsunęłam od siebie wszystkie swoje troski i zmartwienia i zajęłam się przyjaciółmi. Nie ja teraz jestem ważna, lecz oni.
 Zerwałam się na równe nogi, kiedy tylko zobaczyłam policjanta.
- Wiemy, gdzie są, karetka jest już w drodze, policja również.
- Proszę mnie tam zabrać. - ponagliłam. Ręce mi się trzęsły.
- Nie ma mowy. Może pani zaczekać w szpitalu. - po tych słowach odszedł, oddając telefon Niallowi. Ręce mi opadły. Charlie jest gdzieś tam, w mrozie, zdana tylko na siebie, Harry leży nieprzytomny, a ja sobie grzeję tyłek na ciepłym posterunku.
- Jedziemy do szpitala. - poleciłam chłopakom i pobiegłam do samochodu.


*Cassie
<WŁĄCZ>
 Siedzę przy łóżku Charlie i płaczę. Ściskam ją za dłoń, a po moich policzkach spływają duże krople. Najważniejsza osoba w moim życiu znów leży w szpitalu. Nie ma tu Hazzy. Zabrali go, nie wiem czemu. Nie potrafię tego pojąć. Zatracam się w swoich galopujących myślach i staram się je zebrać w jedną całość, lecz bezskutecznie. Odpycham od siebie wszystko inne i skupiam się na drobnej dziewczynie, leżącej na białej pościeli. Jej stan jest stabilny. Tylko to utrzymuje mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach.
 Wszystko dzieje się tak nagle. Stary gwałciciel, Grey, teraz ten wypadek. Charlie jest tak bardzo wplątana w moje życie, że nie mam już na nic wpływu. Martwię się tym, jak bardzo może ona ucierpieć z mojej winy.
 Dlaczego wciąż coś się dzieje? Dlaczego ona wciąż płacze? Wciąż coś jest nie w porządku. Czy to wszystko moja wina? Bo użalam się nad sobą? Gdybym poświęcała jej więcej czasu, pewnie do niczego by nie doszło.
 Zszargana psychika, teraz też fizyczne rany. To musi boleć. Ból większy niż mój, niż kogokolwiek innego. Delikatnie przysuwam jej trupio bladą dłoń do ust. Wdycham jej zapach i staram się opanować płynące łzy.
 Drzwi otwierają się cicho i wchodzi Louis. Od niedawna wciąż kręci się obok mnie, Czuję się z tym dobrze. Kiedy jest przy mnie, kiedy ze mną rozmawia, kiedy na mnie patrzy. Ale nie powinnam teraz o nim myśleć. Teraz liczy się tylko Charlie i Harry. Jest tu tylko jedno krzesło, więc chłopak delikatnie zmusza mnie bym wstała, a ja dobrowolnie się podnoszę. Siada na stołku, a mnie sadza na kolanach. Teraz jest mi wygodniej. Odsuwam dłoń Charlie i kładę ją lekko na kołdrze. Opieram się o klatkę piersiową Louisa, a on oplata mnie ramionami. Wzdycham i zamykam oczy. Potrafię myśleć tylko o Charlie. Wciąż to samo nasuwa mi się na myśl. Wciąż obraz Charlie, zmarzniętej gdzieś na odludziu i nieprzytomnego Harry'ego. Mogę to sobie tylko wyobrażać, ale te obrazy są jak żywe. Wzdrygam się i odwracam głowę w stronę Louisa.
- Co u Hazzy? - szepczę zachrypniętym głosem. Kieruje wzrok na mnie i chwilę nie odpowiada.
- Nic na razie nie wiemy. Po za tym, co powiedzieli wcześniej. Czyli po prostu jest nieprzytomny.
 Kiwam głową, jak zahipnotyzowana. Niespodziewanie, czuję, jak moja ręka się przesuwa, po czym delikatnie biorę jego dłoń w swoją. Wpatruję się w ten nietypowy widok i zaciskam lekko palce. Mam jeszcze resztki niebieskiego lakieru na kciuku. Odrywam jedną dłoń i wycieram policzek.
 Wstaję, nie puszczając ręki Louisa.
- Chcę zobaczyć Harry'ego. - mówię cicho. Kiwa głową i również się podnosi. Zerka jeszcze na Charlie, po czym obejmuje mnie wolną ręką i wyprowadza z sali. Idziemy korytarzem, a pojedyncze osoby spoglądają na nas ukradkiem. Lou zdejmuje rękę z mojego ramienia i puka do jasnych drzwi, ze sporym oknem z mlecznego szkła. Otwiera drobna pielęgniarka i skinieniem pozwala nam wejść.
 Patrzę na niego, jak leży, podłączony do kilku urządzeń i załamuję się. Czuję, jak mięśnie Louisa się napinają, gdy mnie przytrzymuje i pomaga dojść do krzesła. Sadza mnie, jak przedtem na kolanach. Gładzę ostrożnie chłopaka po zabandażowanej dłoni. Kątem oka zauważam Zayna po drugiej stronie łóżka, który przyjechał później.

Niall*

Gdy lekarz powiedział mi w jakim stanie są nasi przyjaciele, myślałem  że to sen. Starałem się wyobrazić, jak do tego doszło. Nie potrafiłem jednak pozbierać myśli, ponieważ w mojej głowie nadal słyszałem głos przestraszonej Charlie. Martwiłem się o nich. Wypiłem już dwie kawy, ale to nic nie pomagało. Gdy Cass i Lou wyszli z sali Lottie, zauważyłem że oboje są mocno dotknięci. Nic nie mówili, w ciszy podążyli przed siebie.
Wstałem i otrzepałem tyłek z kurzu, który zebrał się na moich spodniach. Podchodząc do drzwi przyjaciółki przypadkiem potraciłem niską, starszą pielęgniarkę.
- Niech pani wybaczy. - przeprosiłem grzecznie. Na szczęście kobieta była na tyle przyjazna, że odeszła z uśmiechem bez głupich komentarzy. Otworzyłem drzwi i usiadłem na krześle. Sam nie wiedziałem co mam robić.
- No siemka. - mruknąłem. Kiedyś gdy byłem w gimnazjum siedziałem przy moim bracie tak jak teraz przy Charlie. Wtedy do niego mówiłem. Miałem wrażenie, że mnie słyszy. Podrapałem się po głowie. - Jak się czujesz? Mam nadzieję, że lepiej...
Jej blade ciało przerażało mnie. Zawinięta w biały bandaż głowa Charlie, spokojnie spoczywała na poduszce. Jej dłonie były całe sine od śniegu, w którym leżała przez jakiś czas. Pogłaskałem zimną dłoń dziewczyny, dając jej trochę ciepła. Gips, który otaczał jej nogę wyglądał jakby, ważył tonę. Wtedy wyobraziłem sobie Charlotte, ciągnącą za sobą obciążoną nogę. Ona ma takie chude nóżki, że nie da rady zrobić jednego kroku. - Pomożemy ci... nie bój się. - mówiłem spokojnie.


Tak oto zakończył się rozdział 24. Zaskoczeni? Piszcie w komentarzach :* ~ Obli

1 komentarz:

  1. Wow, nieźle się narobiło. Obecnie nie jestem zwolenniczką wypadków, ale ten jakoś mnie zasmucił :( Rozdział jest naprawdę świetny i nie mogę się już doczekać kolejnego :) Może zrobi się radośniej? Oby wrócili szybko do zdrowia xxx :)

    OdpowiedzUsuń